piątek, 3 maja 2024

Sztampa sztampą...

Znów płodzę posty w wersji roboczej... Czegoś to dowodzi. Pewność siebie zdecydowanie nie jest moją mocną stroną. Ale ja znów nie o tym, zapędzam się jak Travis z dygresjami.
    Majówka trwa w najlepsze, dzieć spontanicznie sprzedany dziadkom na noc, po powrocie z RODos zostaje jeszcze mnóstwo czasu na przyjemności i co z Nethem robimy? On majsterkuje przy półkach do komórki, ja zaś ze słuchawkami na uszach redaguję dwudziesty dziewiąty rozdział. To się nazywa relaks! Niestety moje oczy stwierdziły, że dość już czarnego na białym, przydałyby się kolorki inne niż podkreślenia w tekście. To czemużby nie serial, skoro na granie nie mam ochoty? Męczę jeden, jedenasty sezon hula, więc pora ruszyć dalej. Winko w kielichu, odpalam Disney + i oczywiście zmuszona jestem odnaleźć upatrzony tytuł, który wylądował gdzieś pośrodku, wypchnięty przez paście, na które w innym wypadku nie zwróciłabym uwagi. I wiecie co? Tym razem zwróciłam.
    W niezbyt pozytywnym aspekcie.
    Czarnoskóry Hitman?! Zupełnie jak czarnoskóry L w netfliksowym Death Note! Wzdrygnęłam się. Nie dlatego, że jestem rasistką, ale dlatego, że nie toleruję ingerowania w historie raz już opowiedziane. Tyczy się to także płci, wymuszonego feminizowania postaci męskich. I - rzadziej - na odwrót, maskulinizację żeńskich. Oraz podmianek orientacji seksualnej. Nagminne.
    Drugie, co biło po oczach, to klasyka towarzyska. W paczce przyjaciół zawsze musi być dziewczyna! Najczęściej chłopczyca, co by do nich pasowała i trzymała wszystkich w ryzach.
    Trzecie: "przeciętna" piękna bohaterka, o którą toczą boje muczo-maczo rywale, a która z biegiem historii okazuje się heroiną na skalę światową. Gdyby ta heroina była sproszkowana, może bym zrozumiała ogrom jej powabu i wspaniałości, ale że tak...?
    Czwarte, co najmocniej mnie boli - wątki LGBTQ+... Ludzie je znienawidzili, a to za sprawą pchania ich na siłę gdzie się da, jak jakąś tęczową propagandę. Nie ukrywam mojej fascynacji związkami męsko-męskimi. W pewnym sensie jadę z nimi na jednym wózku, bo jestem typem, któremu wszystko jedno czy z mężczyzną, czy z kobietą. Płeć nie ma dla mnie znaczenia. Ale dwaj mężczyźni razem...? Jak powiedziała A. do Esta: "Wiesz, co jest lepsze od mężczyzny w łóżku? Dwaj mężczyźni!".

    W związku z powyższym zaczęłam się zastanawiać, czy Elegia o Nieśmiertelnym nie zahaczy o sztampę, której nie zdzierżę. I zamiast oglądać serial, siedzę i analizuję w myślach treść. I chyba jest dobrze.
    Czarnoskórych głównych bohaterów w Elegii nie ma, raczej typy o smagłej lub zwyczajnie ogorzałej skórze. Co nie oznacza, że nie ma ich wcale. Orkoukowie mają skórę czarną jak heban, zaś mieszkańcy wysp południowych brązową niby nasiona kakaowca. Lud Namasu podobny jest naszym Azjatom, Estariończycy są biali (nie lubię tego określenia ze względu na Esta, który ma skórę białą jak tło tego bloga), Ramneiczycy bardziej różowi, elfowie z Isetualetarthu złociści od muśnięć słońca, podczas gdy cera Salaldahadczyków jest oliwkowa. Tu nie ma sztampy.
    Hmmm, klasyka towarzyska. Trudno tu jednoznacznie określić, bo z czasem przybywa kobiet, z których jedna będzie ewidentnie pierwszoplanową. Z kilkoma drugoplanowymi też bardzo się zżyłam (nawet z prostytutką!)... Niemniej dominują mężczyźni. W bardzo zmyślny sposób podkreślają wagę kobiet w tej historii. Nie widzę sztampy.
    W trzecim punkcie również nie będzie sztampy. Główny bohater jest płci męskiej, raczej egzotycznej urody, którą nie każdy się zachwyca. Wielu nadal odstręcza "nienaturalny" wygląd Esta. Stawiam na naturalizm. Są bohaterowie mniej lub bardziej urodziwi, obdarzeni wadami i zaletami w różnych proporcjach, z widocznymi skazami i dalecy od ideałów. "Główna" postać żeńska też nie jest idolką. A przede wszystkim nie ma tu infantylnej rywalizacji. Ani hate-to-love, od razu zaznaczam. Nawet jeśli będzie się Wam tak zdawało, to miejcie na uwadze, że start nie był z pozycji hate, tylko duty...
    Ha, czwóreczka... No jest gejoza (i nie tylko), od drugiej księgi całkiem soczysta i pikantna. Nie wepchnęłam jej z powodów małostkowych, jak ma to miejsce w obecnych produkcjach. Col i Est staną się symbolem walki, ale nie takim, który paraduje po ulicach i wykrzykuje banały, lecz cichym, niestrudzonym, za nic mającym przeciwności, opór tradycjonalistów i restrykcyjne prawo estariońskie. Jedni pożyczą im śmierci, kolejni będą zazdrościć, a jeszcze inni liczyć, że za ich sprawą sztywne zasady wprowadzone przez Zakon Paladynów nieco zmiękną.

    Sumując wszystko nie dostrzegam sztampy, której popełnienia tak się lękałam. Dołożę starań, by tak zostało!


🎵 It All Comes Down - Nick Phoenix, Serena Belle 🎶

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz