piątek, 19 sierpnia 2022

Rozdział 2 - Światła martwej metropolii

    Obskurne budynki rosły między sobą niby na wyścigi, a najwspanialsze z nich ginęły w gęstych oparach kiepsko imitujących ołowiane chmury. Szare słupy stały niemal jedne na drugich, wzajemnie wspierając swoje schorowane, zaniedbane i pokruszone wiekiem cielska. Zbite w ciasne skupiska zajmowały tak wiele miejsca, że tylko sporadycznie przecinały je brukowane wyszczerbione drogi, równie stare co ich pnący się na szczyt nieszczęśni towarzysze. Może w istocie wyrastały z siebie nawzajem na podobieństwo wynaturzenia, drwiny z zapomnianej natury, której jak okiem sięgnąć nie było nigdzie widać. Na myśl przywodziły betonowe konary. Z ich chorych, połamanych końców wyrastały kolejne, cokolwiek niepodobne do pierwotnego założenia budowniczych.
    Ponad dwie godziny zajęło im dojście pieszo na przedmieścia pełne niskich, niejednokrotnie zrujnowanych parterowych domków, których okna straszyły kłami rozbitych szyb, a odór wydostający się ze środka odstraszał zarówno ewentualnych szabrowników, jak i dzikich lokatorów. Ale nie odstraszał szczurów, które niczym dumni gospodarze siedziały na progach wygryzionych drzwi obserwując przybyszów bystrymi czarnymi ślepkami. Idźcie dalej, mówiły. Niczego tu dla siebie nie znajdziecie.
    Nurklik niewiele pamiętał z trasy, jaką przyszło im pokonać z zaśnieżonej stacji przeładunkowej. Przez połowę czasu rzygał jak kot i to na własne życzenie. Przez drugą nie mógł nadążyć za natchnionym Niewiem gnającym przed siebie, jakby rękojeść miecza wystająca z opancerzonego brzucha była czymś zupełnie normalnym. Nawet ubrana w gruby płaszcz i wysokie buty na obcasie Poduszka uwijała się prędko, najwyraźniej nawykła do pokonywaniu dużych dystansów o własnych elfich siłach. I w tak ekstrawaganckim stroju.
    Sponiewierany kabalista powinien był przewidzieć, że nie jest dobrym pomysłem wpieprzanie co popadnie. A już na pewno nie po długotrwałej diecie narzuconej przez troskliwe książęce służby więzienne. Doprawdy, jeśli ktoś szukał szybkiego sposobu na pozbycie się nadwagi, to nawet miesiąc w lochach księcia czynił cuda. Nie lubisz ćwiczeń? Cela dwa na dwa metry to świetna wymówka od pocenia się z wysiłku. Kochasz jedzenie i nie zamierzasz z niego rezygnować? Kuchnia więzienna zadba o ciebie jak należy. Jeden posiłek dziennie. Zupka ze wspomagaczami. Bez podjadania. Znajomi nie dają ci odpocząć? Wartownicy są tak towarzyscy, że prędzej zaczniesz prowadzić ożywione dysputy z samym sobą aniżeli przekonasz jednego z tych służbistów do choćby chrząknięcia.
    Nurklik poznał to na własnej skórze. To i wiele więcej rozkoszy, jakie oferował areszt księcia. Och, byłby zapomniał o wycieczkach krajoznawczych w luksusowych transportowcach. Wisienka na torciku.
    Torcik.
    Znów zaczął rzygać.
    Uniósł głowę w momencie, gdy zuchwała Poduszka szarpnięciem spróbowała zatrzymać Niewiem. Półczłowiek nawet się na nią nie obejrzał. Odepchnął od siebie wiotką dziewczynę posyłając ją wprost na wydeptaną błotnistą ziemię i nie tracąc nic ze swojej nadludzkiej prędkości szedł dalej. Prawie biegł.
    Wymijając elfkę Nurklik podał jej dłoń, ale ona odbiła ją własną. Chłopak wzruszył ramionami, wyzywając w duchu wszystkie przeklęte emancypantki tego świata. Nie odsuń takiej krzesła, to zwyzywa cię nie gorzej niż wściekły krasnolud. A może i lepiej.
    Zostawiając pannę samą sobie i trzęsąc się z zimna chłopak maszerował za olbrzymem, co jakiś czas przecierając łzawiące od mrozu oraz torsji oczy. Był jak w amoku. Obaj byli. Niewiem szedł w sobie tylko znanym celu, zaś Nurklik podążał za nim nie mając własnego. Chociaż nie, można powiedzieć, że miał. O ile ucieczki na południe z precjozami księcia nie można było uznać za życiowy cel, tak z całą pewnością była nim chęć prowadzenia dostatniego życia na koszt satrapy.
    Nurklik schował ręce w głębokich kieszeniach wytartej skórzanej kurtki. Palce zacisnął na kilku pierścieniach, czy może sygnetach, w całości wykonanych z berynitu. Nie były obłożone zaklęciami. Nie wyczuwał ani krzty magii pod zmarzniętymi opuszkami. Zapewne książę ma nadwornego zaklinacza, który osobiście zajmuje się jego biżuterią i ochroną. To było wielce prawdopodobne.
    Zwinne palce kabalisty natrafiły na dwa owalne przedmioty, zimne jak on sam, lecz znacznie twardsze niż jego wątpliwa osoba. Jajka. Niewielka część zapasów, jakie zabrał z wagonu oficerskiego. Usilnie doganiając Niewiem wyjął je z kieszeni i obejrzał w ostrym, zimowym słońcu przebijającym zza grubych chmur. Były zwyczajne. A jemu znów robiło się niedobrze na sam widok jedzenia.
    - Nieeeeewieeeeeem! - zawołał ochryple. Treść żołądka mocno wypaliła mu gardło. - Niewiem! Nieeeewieeeeem! Niewiemniewiemniewiem! Niewiem, kurwa!
    Pojęcia nie miał, czy poskutkowało samo wrzeszczenie wniebogłosy, czy raczej dodany na końcu wulgaryzm, ale zawołany po imieniu obrócił głowę w stronę kabalisty, łypiąc na niego spode łba. Nurklik gotów był przysiąc, że jego niezwykłe oczy połyskiwały teraz żywym błękitem. To była nowość. Czwarty kolor do kolekcji. Jeszcze dwa i będzie tęcza. Miła odmiana od wszechobecnego brudnego betonu.
    Mężczyzna zatrzymał się i obrócił. Stercząca z rany rękojeść obleczona wytartą skórą wywołała kolejną falę trosji w oddychającym coraz ciężej chłopaku. Podchodząc Nurklik unikał patrzenia w jej kierunku, ale widok był tak niesamowity, że jego oczy same kierowały się ku niemu. Ranny bynajmniej nie przejmował się swoim stanem. Zapomniał o tej drobnej niedogodności. Albo był naćpany niebotyczną dawką suprykantów. Albo… albo Nurklik nie wiedział, co z nim było nie tak. Niewiem był żywy, bo umarli nie krwawią. A może był jednym z tych, co to nie czują swojego ciała? Jest taka choroba, nawet się o niej uczył. Tylko jak ona się nazywała…
    - Wreszcie się zatrzymaliście. - Poduszka zmaterializowała się tuż obok wielkoluda. Musiała mocno zadzierać głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nurklik pomyślał, że przy jej wzroście zadarty nos był cechą nabytą, a nie wrodzoną. - Dokąd ci tak spieszno, elinczyku? Na stryczek?
    Niewiem nie odpowiedział. Zdawał się nawet nie słyszeć pytania, choć równie dobrze mógł je ignorować, tak jak ignorował niechcianą przewodniczkę. Kolor jego oczu wyblakł, przybierając szary odcień berynitu. Wpatrywał się prosto w zaskoczonego kabalistę, a jego niezmąconej myślą twarzy nie barwiła żadna emocja. Był martwy i tylko wyjątkowo żywe oczy zdradzały prawdę o tlącym się wewnątrz duchu.
    Poirytowana elfka wzięła się pod boki.
    - Mowę ci odebrało? Nurklik, czy on w ogóle słyszy nasz głos?
    Nurklik przelotnie zerknął na dziewczynę zastanawiając się, czy nie podążyć śladem kompana i nie zignorować jej paplaniny. Ostatecznie tak też zrobił przyjmując, że jest to najlepszy sposób postępowania z pyskatymi pannicami. Cios za cios, ladacznico. Nie chciałaś mojej pomocy przed chwilą, to nie licz na nią teraz.
    Skupił wzrok na pokrytym kilkudniowym zarostem obliczu Niewiem i wyciągnął ku niemu dłoń. W zagłębieniu spoczywała jadalna zawartość jego kieszeni. W tej jednej, niepowtarzalnej chwili mógł poczuć się jak książęcy stajenny dokarmiający smoka. Nie był do końca pewien, czy bestia odgryzie mu dłoń, czy ograniczy się wyłącznie do zgarnięcia pożywienia. Półczłowiek nie był bestią. A nawet jeśli był, to nie wobec niego.
    Grube, poplamione krwią i błotem palce zamknęły się na niewielkich kurzych jajkach. Na tle dużej dłoni zdawały się zaledwie przekąskami, które co najwyżej zaostrzą apetyt mężczyzny, a nie zaspokoją jego głód.
    Nurklik uśmiechnął się przepraszająco, wzruszając przy tym drżącymi ramionami.
    - Wybacz, nic więcej nie zmieściło mi się do kieszeni. - Resztki ciepła ustami opuszczały ciało chłopaka w postaci gęstych obłoczków. - Resztę musiałem wyrzucić, bo… No co ty robisz?!
    Osłupiały kabalista wychylił się w kierunku Niewiem, chcąc złapać go za ramię, ale zamarł w połowie ruchu. W przejawie dobrej woli oddał zapasy towarzyszowi i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zachowanie wielkoluda.
    Niewiem przyjął oferowany mu poczęstunek i natychmiast go schrupał. Schrupał. Schrupał jajka. Ze skorupkami. Chrzęszczały między mocnymi zębami, a odgłos ten osłabił kabalistę nie gorzej niż pustoszące ciało spazmy.
    - Czy ty jesteś normalny?! - wyjęczał, unosząc ręce w geście bezradności. - To się obiera ze skorupki! Czy ty nigdy przedtem nie jadłeś jajka?
    Niewiem mrugnął, na moment wyglądając na zaskoczonego. Obejrzał swoją pustą dłoń i ześlizgnął się wzrokiem na zdruzgotanego Nurklika. Zdawało się, że próbuje sobie coś przypomnieć, bo gęste, czarne brwi zmarszczyły się, zbiegając nad prostym, lekko spłaszczonym nosem. Nie trwało to dłużej niż kilkanaście sekund, kiedy oczy półczłowieka na powrót stały się jaskrawoniebieskie, a on sam zwrócił głowę w kierunku niedalekiej betonowej dżungli. Bez słowa pomaszerował obraną ścieżką, zostawiając wstrząśniętą parę samą ze sobą.
    Poduszka otrząsnęła się jako pierwsza.
    - Z jakiej dziczy trzeba wyjść, by tak się zachowywać?
   - Pojęcia nie mam - odpowiedział Nurklik. - Ale wiem, że zaraz znów będę rzygał. Panienka wybaczy ten brak zahamowań.
    - Tylko pamiętaj, żeby nie wyciągać dłoni z kieszeni - rzuciła na odchodne, zrywając się biegiem za majaczącym na horyzoncie Niewiem.
    Nurklik podejrzewał, że chodziło nie o ich zawartość, ale same dłonie. A dokładniej palce. Paliczki każdego kabalisty pokrywały proste tatuaże oznaczające poziom przeszkolenia i stopień osiągnięty w konkretnej dziedzinie. Rzeczywiście, Nurklik jak przez mgłę pamiętał, że elfka już na powitaniu oskarżyła go o bycie kabalistą. Jakby na północy posługiwanie się magią było grzechem. Praktyką zakazaną.
    Magia była niebezpieczna. A zjednoczeni kabaliści mogli być niepowstrzymaną siłą na miarę rozszalałego żywiołu. Co to mogło oznaczać dla niego? Wymiotował z myślą, że jego kara śmierci została odroczona na bliżej nieokreślony czas. Musiał się stąd wydostać. Jak najdalej na bezpieczną część kontynentu. Mniej srogą. Mniej zdewastowaną. Mniej niebezpieczną.
    W Nurkliku nie było już nic, czego mógłby się pozbyć, ale jego organizm wcale tego nie zauważał. Zamarzał żywcem, ponieważ energia w jego ciele nie mogła się odnowić. Szarpany torsjami słabł z każdą kolejną chwilą i tylko wrodzony upór pchał go do przodu.
    Samotność w takim miejscu oznaczała pewną śmierć. A skoro z pomocą Niewiem udało mu się zwiać z transportu, to uda mu się także wrócić na południe, w przyjazne, rodzinne strony. Może zabierze bliskich krewnych i wyniosą się na Wyspy. To była dobra myśl. Pokrzepiająca. Myśl, której mógł się chwycić, by we względnym zdrowiu opuścić to koszmarne, zabójcze miejsce.
    Plując kwaśną śliną ruszył truchtem za dwójką towarzyszy. Ledwie trzymał się w pionie, ale przynajmniej nie będzie mu tak diabelnie zimno. Kilka razy poślizgnął się na grząskim błocku. Nieraz wszedł w zmrożoną kałużę głębszą, niż mogło się zdawać na pierwszy rzut oka. Czuł się podle i dziwiło go niepomiernie, że jego obecny stan mógł się pogorszyć jeszcze bardziej. I pogarszał się z każdym kolejnym kilometrem. Glany były zawiązane zbyt luźno, by uchronić jego stopy przed kontaktem z lodowatą wodą. Kurtka, nawet zapięta, była zbyt cienka i krótka, by ogrzać go w surowym klimacie północy. Podobnie stare spodnie mające więcej dziur niż materiału. A wyszli dopiero poza granice opuszczonych przedmieść martwej metropolii…
    Poduszka próbowała przegadać niebieskookiemu Niewiem do rozumu. Skutek tego był taki, że ona wrzeszczała na niego bez opamiętania, a on jak gdyby nigdy nic szedł dalej, żwawo wyciągając długie nogi. Okryte płytami pancerza buty stukały na bruku, rozpryskując błoto i cholera wie co jeszcze. Wszędzie unosił się odór jasno świadczący, że wciąż mieszkają tu ludzie. Ludzie, którzy wyparli naturę daleko poza granice swoich miast. Jakby nie wiedzieli, że jej wściekłość gotowa jest zmieść ich z powierzchni ziemi.
    Nurklik podejrzewał, że skuwająca ten rejon wieczna zima była efektem ubocznym ludzkich działań. Nie był druidem, więc nie mógł tego poczuć na własnej skórze. Cieszyła go świadomość, że oszczędzono mu słuchania krzyków natury, wrzasków pierwotnego ducha świata. Niechybnie by oszalał.
    Tak jak oszalała Poduszka, stojąca teraz z zakrwawionym mieczem w dłoni i z przerażeniem w oczach spoglądająca na brzuch Niewiem. Jakby zaskoczyła ją otwarta rana w ciele mężczyzny. Jakież to dziwne, że ostrze zostawia po sobie dziurę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz