Dopiero jakoś pod koniec dniówki w pełni do mnie dotarło,
że Natalia i ja będziemy mieć dziecko. Kiedy koleżanki z działu controllingu
zaczęły wymieniać się spostrzeżeniami na temat swych dwu- i pięcioletnich
berbeci, poczułem, że muszę wyjść do toalety. Zaczęły mi się pocić dłonie, a
serce łomotało jak po wypiciu pięciu espresso. Nie poszedłem jednak do
łazienki. Zamiast tego przespacerowałem się klatką schodową z dziesiątego
piętra na parter i z powrotem. Spokojnie. Pomału. Bez pośpiechu i wylewania potu.
Podczas niezobowiązujących czynności ruchowych angażujących większość mięśni
myślało mi się najlepiej.
Dotarło do mnie, że klamka zapadła, a drzwi się zamykają.
To będzie koniec szlajania się po klubach i koncertach, nocowania u kumpli i
nie tylko kumpli. Trzeba będzie wcielić się w rolę porządnego ojca, który
zawsze jest w domu i troszczy się o najbliższych. Nie jestem przekonany, czy
zdołam utrzymać iluzję wzorowej katolickiej rodziny bez szkody własnej, bo jak
to w ogóle brzmi?! Pedał spodziewa się dziecka. Swojego. Bo jego, haha, żona,
haha, wykorzystała spermę, haha, którą schlany do nieprzytomności szczodrze jej
ofiarował, gdy miała dni płodne. A gdzie tam seks! Z kobietą nie dałby rady,
nawet po pigułach! Gdzie tam in vitro, pani prezes kochana! Tu mamy wyższy
level - kobiecą pomysłowość! Nigdy nie pytałem jej, w jaki sposób osiągnęła
najwyższe stanowisko w wieku trzydziestu czterech lat, ale teraz jestem pewien,
że byłoby to absolutne małżeńskie faux pas.
Rozgoryczony pokonałem ostatni stopień i zatrzymałem się
przed drzwiami na swoje piętro. Mechanicznym ruchem przyłożyłem identyfikator do
czytnika. Rozległ się pisk, zabrzęczał zamek i pod mocnym szarpnięciem drzwi się
poddały. Zupełnie jak ja na myśl, że od tej pory z niewyobrażalną
częstotliwością będą się do nas zjeżdżać nadopiekuńcze mamusie. Zaczną
kontrolować swoje dorosłe pociechy pod pretekstem odwiedzin u wnuczęcia,
rzucając debilnymi pytaniami o drugie i trzecie, o żłobki, przedszkola i
szkoły. A najgorsze będą te niekończące się dobre rady sprzed trzydziestu lat i
historie, jak to za komuny było ciężko z dwójką dzieci, a my mamy wszystko jak
na tacy, dobrobyt aż się przelewa i w dupach nam się przewraca. No i te
telefony o każdej porze dnia i nocy…
Niezdolny do podjęcia się dalszej pracy wracam do swojego
biurka, mijając oszklone sale konferencyjne. W chill roomie ktoś naparza w
Mortal Kombat. W innych okolicznościach z ochotą bym się przyłączył, ale tym
razem wolę cieszyć zmęczone oczy żywą, bujną zielenią roślin. Siadając na
krześle odblokowuję laptopa i udając, że przeglądam maile, garbię się nad
biurkiem, grzebiąc w smartfonie.
Zeszłej nocy ostro zabalowałem. Przydybałem niezłe ciacho w
klubie i niemal stanąłem na rzęsach, żeby go zdobyć. I udało mi się. Co prawda
był tak napruty, że z ledwością stał na nogach, za to co innego stało mu na
baczność, gotowe pomóc mi rozładować napięcie i wzrastający testosteron.
Pamiętam, że zmyliśmy się do jego kawalerki, a po wszystkim wymieniliśmy
numerami. Nie był to mój najlepszy seks, ale wystarczający, by cel uznać za
osiągnięty. Do domu wróciłem przed czwartą nad ranem.
Aktualnie było przed piętnastą, a on nie odpisał na żadną
wiadomość, jaką mu wysłałem. Przestałem więc pisać i czekałem. Po prawdzie mam
już dość przygodnych namiętności, wolałbym znaleźć kogoś na stałe, z kim
mógłbym zabawiać się bez gumy i bez lęku o syf, jaki może mi sprezentować z
chwilą przyjemności. Chcę mieć prawdziwego przyjaciela, bo w miłość między
dwojgiem mężczyzn nie wierzę. Ponoć na “zdemoralizowanym” Zachodzie tacy
istnieją, żyjący w monogamicznej zgodzie jak prawdziwe - a może raczej zwyczajne
- małżeństwo. Dla mnie brzmi to jak bajka Disneya pełna rozśpiewanych
zwierzątek albo inna magia, nierzeczywista, prezentowana szerszej publiczności
z nieznanego mi powodu. Bo przecież facetom zawsze zależało tylko na seksie.
Wsadzić, spuścić się i wiśta wio z powrotem. Miło było, nara! Kto następny?
Wiele moich koleżanek i znajomych skarżyło się na to. Nawet moja matka wciąż to
powtarzała, strofując ojca: tylko baby i filmy ci w głowie! Robiła to
ustawicznie, tak jak on ustawicznie wycinał piersiaste panienki ze
świerszczyków i przyklejał na okładki kaset magnetofonowych i video. Bynajmniej
nie czuł się zażenowany, kiedy jako dzieciak brałem te kasety, by obejrzeć
jakiś film. W końcu jestem facetem, a wówczas zależało mi na zachowywaniu
pozorów. Nadal zależy. Chyba nawet bardziej niż wtedy.
Mija piętnasta. Zamykam excela i wyłączam laptopa. Wpychając go do torby, żegnam się z koleżankami i kolegami, którzy zostają do szesnastej. Zgarniam z wieszaka kurtkę i wciągam ją na ramiona, nie zwalniając kroku.
Stojąc w nieskazitelnie białej windzie, zerkam na wyświetlacz samsunga. Właśnie otrzymałem wiadomość, ale nie chcę czytać jej przy kamerach i pracownikach centrali tłoczących się wokół mnie. Przechwytuję wzrokiem tylko tyle, na ile pozwala powiadomienie.
I robi mi się niedobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz