poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Rozdział 1 - Transport

Zamarzał.

Było tak zimno, że płytki oddech zamieniał się w obłoczki pary. Już dawno przestał czuć własne dłonie i stopy. Przestał czuć cokolwiek. W tak lodowatym powietrzu nawet zapach pozostawał wyłącznie wspomnieniem lepszych czasów. Odrobinę cieplejszych. Musiało być z nim naprawdę źle, skoro przestał zwracać uwagę na zimne żelazo pod pośladkami.

Tracił zmysły.

Drżący oddech był jedynym znajomym dźwiękiem pośród gwizdów i pisków półmroku. Szept dobywający się z gardła, a po nim wydech spomiędzy rozchylonych warg buchający w dłonie. I dźwięk kół wybijający przerażający takt na żelaznych szynach.

Stuk-tuk, tuk-tuk. Stuk-tuk, tuk-tuk.

I tak bez przerwy. Hałas obezwładniający do tego stopnia, że słabe serce dopasowało się do jego rytmu już na samym początku podróży.

Du-dum, du-dum. Du-dum, du-dum.

Przestał zaciskać palce, bo praktycznie już ich nie miał. Lodowe sople nie poruszały się, nie słuchały jego woli. Sine kończyny również balansowały na granicy nieodwracalnego odmrożenia. Nieuchronnie zamieniał się w bryłę zamrożonego mięsa. Paskudnie powolna śmierć.

Ten dryblas naprzeciwko już dawno zamarzł. Zwieszone ramiona i głowa kiwająca się do wtóru żelaznego wagonu transportowego wciąż pozostawały bezwładne. Ciekawe, jak długo już jechał. Szkoda, że nie dojedzie. Żaden z nich nie dojedzie, bo nikt nigdy nie przeżył książęcego transportu. To nie zsyłka była karą śmierci. Karą śmierci był sam transport do punktu destynacji.

Majaczył. Ssący głód odbierał mu zmysły. Mieszał mu w głowie do tego stopnia, że widział poruszające się palce siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Nie mając nic lepszego do roboty, poza umieraniem oczywiście, wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany. Jakby chciał samemu sobie udowodnić, że oszalał. Bo przecież zamarznięte ciało nie może się poruszać. To było niemożliwe. A ten olbrzym niewątpliwie jechał transportem dłużej, niż inni. A już na pewno dłużej, niż on.

Obłęd sięgnął apogeum. Głowa siedzącego trupa uniosła się nieznacznie, przez co wyglądał, jakby czegoś nasłuchiwał. Jak można usłyszeć cokolwiek w tym ogłuszającym hałasie? Po chwili pozornego bezruchu duża głowa znów opadła na pierś, a ciało zwiotczało.

Przywidzenie? Majaki? Nie może być. Ale coś jednak było na rzeczy. I był tylko jeden sposób, aby to sprawdzić.

Pierwsza próba nawiązania kontaktu werbalnego brzmiała jak zima rzygająca lodem i pierdząca parą. Co za bezsens. Zachrzęszczał jak świeży śnieg pod butami, skrzypnął niczym oszronione gałęzie, ale nic więcej nie osiągnął poza coraz bliższym pojednaniem z wszechogarniającym mrozem.

Coś jednak osiągnął. Z cienia naprzeciwko łypnęło na niego oko o toksycznie żółtym zabarwieniu. Gniewne. Nie, nie gniewne, czujne. Patrzyło z uwagą, a potem zniknęło pod sinymi powiekami. Bydlak stracił zainteresowanie. Ale mimo wszystko coś słyszał. A już na pewno żył.

Kolejna próba wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Suchy bełkot doprawiony pękającą na jeziorze krą. I spojrzenie. Tak, to działało! Nie zwariował. Jego poczytalność wciąż mieściła się w granicach zdrowej normy. A żeby ją zachować, postanowił zainteresować sobą siedzącego pod drzwiami towarzysza niedoli.

- Jak… jak… imię… - charczał z nadzieją, że jego zmęczony głos przeniknie przez rżnięcie starego żelaza. Mógł zamarzać. Mógł umierać. Ale chciał przy tym zachować resztę człowieczeństwa. - Imię… jak masz… imię.

Jakby uczył się mówić. Znał słowa. Widział je w myślach i smakował językiem. Ale struny głosowe zapomniały, jak powinny funkcjonować w skrajnych warunkach, a suche gardło niczego nie ułatwiało.

Jedno oko wciąż wbijało się w jego twarz, zupełnie jak celownik książęcego kusznika. Przerażająca sprawa. Zaczynał się zastanawiać, czy zagajenie rozmowy było dobrym pomysłem. Ale czego tu się bać? I tak śmierć już na niego czekała.

- Jak masz na imię? - mózg działał, wymuszając na nieskorym do współpracy ciele uległość. Ale mimo jego najszczerszych wysiłków obcy nie kwapił się odpowiedzieć. - Ja jestem… E. Eeeee. Nurklik, tak.

Nurklik prawie by się uśmiechnął, gdyby usta mu nie odmarzały. Pamiętał swoje imię, choć przez ostatni czas słyszał wyłącznie numer, którego już nigdy nie zapomni. Poddano go wymyślnym torturom, lecz wciąż pamiętał swoje imię. I potrafił je wymówić. Cel osiągnięty. Wciąż pozostawał sobą.

- Jestem Nurklik, a ty?

Cisza. Oko zniknęło w ciemności. A kiedy otworzyło się ponownie, połyskiwało dziką zielenią w świetle wpadającym przez szczeliny pancernego wagonu.

Jeszcze przed chwilą było jaskrawo żółte. Nurklik dałby sobie za to rękę uciąć, a nawet obie, bo odmrożone i tak na nic mu się nie przydadzą. Wolał jednak nie kusić losu i czekał, odwzajemniając spojrzenie. Zrobiło się dziwnie. Niezręcznie.

- Nie wiem - niski, chrapliwy głos jasno świadczył o tym, że jego posiadacz od dawna się nie odzywał.

Nadstawiający ucha Nurklik zazdrościł mu tej swobody wyrażania myśli. W przeciwieństwie do Niewiem on ledwo zipał.

- Niewiem. Dobre imię. Takie nie byle jakie - Nurklik wysilił się na żart, ale nie trafił nim do odbiorcy. Niewiem zdawał się być tak obojętny na jego wysiłki, jak na warunki panujące w metalowym pudle. - Skąd jesteś?

- Nie wiem - pomruk zwieńczony niewielkim obłoczkiem.

Znów lakoniczna odpowiedź ze strony wielkiego mężczyzny. Człowiek? Prawdopodobne. Może krasnolud. To już bardziej. Trudno poznać, kiedy stukot kół zagłusza niemal cały świat, a ciemność odbiera wzrok.

- Czym podpadłeś?

Zielone oko zmrużyło się. Był niepewny? Zirytowany? Gadatliwość towarzysza już go zmęczyła? Nurklik bywał męczący, ale hej!, taki już był. I prawdopodobnie za to wpakowali go do metalowej trumny posyłając cholera wie dokąd.

- Nie wiem.

I znów to samo. Nurklik podejrzewał, że właśnie postradał rozum. Albo to Niewiem miał coś z głową. W każdym razie w ten sposób nie dojdą do porozumienia. Może krótki monolog zachęci tego wielkoluda do ciekawszej reakcji, niż ciągłe powtarzanie swojego imienia. A już na pewno pomoże Nurklikowi przetrwać najgorszy czas do momentu, aż nie zamarznie w transportowcu. Przynajmniej nie był tu z trupem.

Nurklik brał kolejny bolesny wdech, kiedy ostry pisk przeszył go na wskroś. Skulił się jeszcze bardziej, choć myślał, że nie jest to w jego przypadku możliwe. Prawie udało mu się zasłonić krótkie ludzkie uszy skostnialymi dłońmi. Bezskutecznie. Rozdzierający wrzask transportowca przybierał na sile, podczas gdy kupa żelastwa ostro hamowała na pokrytych lodem torach. Rozpętane piekło długo nie ucichnie, Nurklik wiedział to z doświadczenia. Żelazny pociąg potrafił naprawdę długo wytracać prędkość.

Niewiem nie czekał, aż transportowiec się zatrzyma. Po prostu wstał z blachy tworzącej podłogę i obracając się sięgnął do zatrzaśniętych, zabitych płytą metalu drzwi, przez które wlatywało nieco mroźnego powietrza i odrobina światła. Nurklik ze zdumieniem obserwował, jak jego towarzysz niedoli utrzymywał się w pionie, stabilnie i prosto. Długie, grube palce obu rąk wcisnęły się w widoczne szczeliny i dziwny jegomość trwał tak dłuższą chwilę, jakby znów nasłuchując. Do niedawna wyglądał jak trup w kostnicy, by teraz stać niczym boskie objawienie i czekać, diabli raczą wiedzieć na co.

            To już nie było pomieszanie zmysłów. To już było przedśmiertne pierdolnięcie.

            Barczysty mężczyzna gromadził siły, a przynajmniej na to wskazywała jego napięta, obleczona w pancerz sylwetka. Zaparł się nogami, skulił ramiona i…

            I oczy Nurklika prawie wyszły z orbit. Nie mógł nawet przetrzeć powiek, by upewnić się, czy to, co widzi, dzieje się naprawdę. Niewiem rozdzierał właśnie kawał metalowej blachy jakby był to pierwszy lepszy karton, a nie płyta blokująca wejście do wagonu. Muskulatura pracowała solidnie, aczkolwiek sam mocarz nie wyglądał na strudzonego nadludzką czynnością. Po prostu otwierał sobie drzwi. Co w tym dziwnego? Niewiem chciał wyjść. Więc otworzył drzwi.

            Kim on, kurwa, był? I co robił w transportowcu wiozącym skazańców, skoro mógł w każdej chwili opuścić kontener? W każdej chwili. Chyba chwilę można było nazwać każdą.

Wygięta stal odpadła od pędzącego wagonu, uderzając po drodze jednego z kolejowych wartowników. Niewiem absolutnie się tym faktem nie przejął. Wypatrywał czegoś daleko za horyzontem, w miejscu, gdzie słońce wyłaniało się znad wysokich zabudowań. Porywisty wiatr szarpał jego krótkimi czarnymi włosami, a płatki śniegu desperacko chwytały się skórzanego pancerza, pokrywając go miękką, błyszczącą powłoką. Stukot kół stał się głośniejszy, ale opuścił wreszcie głowę udręczonego Nurklika. Dochodził z zewnątrz, a nie od wewnątrz wagonu. Złagodzony przez świst rozmywającego się przed oczami krajobrazu nie ranił już uszu tak bardzo, jak czynił to jeszcze przed chwilą.

Niewiem stał niewzruszony w drzwiach metalowego kontenera jak wcielenie samego Boga. Mógł uchodzić za przystojnego, choć jego szeroka szczęka była raczej pospolita. Szczeciniasta. W tej chwili Nurklika nie obchodził ten mało istotny szczegół. Nurklik był wpatrzony w niego jak w objawienie. Objawienie, które otworzyło furtkę dla jeszcze większej ilości lodowatego powietrza.

Transportowiec piszczał przeciągle, lecz rytmiczne uderzenia zwalniały niczym serce kończące swoją pracę. Traciły na sile, tak jak pociąg tracił na prędkości. Zbliżali się do stacji. Kolejnej, na nieskończenie długiej drodze ku zesłaniu.

Nurklik spojrzał na obręcze uciskające odmrożone przeguby, a potem na Niewiem zastygłego jak posąg. Pewnie rozważa możliwość wyskoczenia z jadącego pociągu. Nurklika wcale by nie zdziwiło, gdyby jegomość tak właśnie uczynił. Pewnie jeszcze wyrwałby przy tym dziurę w ziemi. A może Niewiem o niczym nie myślał? Wzrok miał nieobecny, a czerwone oczy…

Co, do cholery?! Jakie czerwone? Zdecydowałby się wreszcie! I skąd nagle dwoje oczu, jak dotychczas widział tylko jedno?

Nie było czasu do namysłu. Czerwonooki osiłek pochylił się, gotów wyskoczyć w dogodnej chwili. Zbliżali się do stacji przeładunkowej, na której pewnie roić się będzie od książęcych wartowników. A przecież nikt nie wychodzi żywy z transportu.

- Niewiem! - zawołał desperacko Nurklik. - Obręcze! Możesz coś..?

Czerwone oczy zwróciły się w jego kierunku. Nie wyrażały absolutnie niczego. Mimo ciepłej barwy były obce i zimne, jak krajobraz za drzwiami. Bezlitosne. Niewiem nie był człowiekiem. Takich oczu nie mają nawet seryjni mordercy.

Wzrok padł na nadgarstki Nurklika. Niewiem puścił krańce otworu wejściowego i lekko chwiejąc się na boki podszedł do niego, pustych oczu nie odrywając od szerokich metalowych bransolet. Słowem się nie odezwał, kiedy zamknął obręcze między kciukami i palcami wskazującymi. Nacisnął. Z każdą sekundą siła ucisku wzrastała. Napięcie rosło. Wpadający w panikę Nurklik już widział w wyobraźni swoje zgniecione na miazgę ręce. W duchu liczył, że odmarzły do tego stopnia, że nawet tego nie poczuje.

I nie poczuł.

Metal zgrzytnął i pękł na dwoje w miejscu zespawania. Pozostałości metamagicznych kajdan z hukiem opadły na zimną płytę podłogi wagonu, gdzie sycząc wytracały pozostałą energię. Nurklik wpatrywał się w nie z niedowierzaniem. Skostniałymi palcami dotknął otartych przegubów, ale ręce rzeczywiście mu odmarzły. Teraz to już nie był problem. Przynajmniej nie założyli mu obroży.

Gromadząc w sobie moc przekierował ją na wszystkie kończyny. Nie musiał się martwić, że zapomni, jak koncentrować moc. Kabalistą się rodziło, a nie stawało. Przy czym on był jednym z lepszych, jakich nosiło południe.

Podskórne mrowienie towarzyszące nagłemu ogrzewaniu było tak nieznośne, że prawie łączył się w bólu z uderzonym płytą wartownikiem. Nie współczuł mu, co to, to nie. Ludzie księcia nie zasługiwali na współczucie. Na łaskę w postaci poderżnięcia gardła i owszem, ale nie na współczucie. Nawet się cieszył na myśl, że jeden z tych psychopatów gryzł glebę pod śniegiem.

Chwila, ale co stało się z jego wybawcą? Nurklik skupił się na sobie, a pociąg zaraz...

            Mocne szarpnięcie za kołnierz poderwało Nurklika do góry, jakby nic nie ważył. Szeroko otwartymi oczami obserwował muskularną rękę mężczyzny, która niczym jakiś organiczny żuraw przeniosła go na drugą stronę wagonu tylko po to, by bez ostrzeżenia cisnąć nim w zaśnieżoną przestrzeń.

            Nurklik nawet nie krzyknął, kiedy wymachując zdrętwiałymi kończynami przelatywał nad torowiskiem, prosto ku olbrzymiej zaspie brudnego śniegu. Wbił się w nią miękko i tracąc oddech próbował wykaraskać się z nowych tarapatów, w jakie wplątał go towarzysz. Wyciągając głowę zachłysnął się mroźnym powietrzem, świeżym i rześkim, lekko smakującym zimowym słońcem. Słońce...

            Szczęśliwie ocalony zaraz obejrzał się dokoła w poszukiwaniu swojego bohatera i ewentualnego zagrożenia. Cały czas pilnował, aby energia utrzymywała stałą temperaturę ciała, bo na odzieży polegać w tej chwili nie mógł. Cienka skórzana kurtka, potargane jeansy i wysokie glany nie spełniały swojej funkcji w ostrym klimacie dalekiej północy. Kiedy go zabierali, w jego domu rodzinnym w Litej Skale panowała ciepła jesień.

Jasna cholera, ile oni go trzymali w tej trumnie?

Nurklik bardziej zsunął się z brudnej zaspy, aniżeli z niej wyszedł. Od razu wypatrzył Niewiem, do którego postanowił przylgnąć niczym, pożal się boże, pasożyt. To coś było chyba niezniszczalne! I uratowało go. Bez zastanowienia. Zupełnie bezinteresownie. Ludzie nie byli bezinteresowni, toteż pewnie będzie mu jeszcze potrzebny. Kabaliści zawsze byli potrzebni. Nawet gdy nie byli potrzebni, to i tak byli potrzebni, tylko ich kompani jeszcze o tym nie wiedzieli.

Kilka chwiejnych kroków jak dotąd nikogo nie zabiło, ale wycelowana w głowę samoładująca ręczna kusza już tak. Człowiek w charakterystycznym pancerzu upodabniającym go do groteskowego smoczydła obrał sobie za cel bezbronnego kabalistę. Książęcy wartownik był nawet o tyle uprzejmy, by wykrzyczeć jakieś ostrzeżenie w kierunku uciekiniera, lecz odpowiedź już do niego nie dotarła.

Czas zwolnił. Nurklik coraz szerzej otwierał usta na widok nadciągającej skrzyni, która z zabójczą prędkością leciała w kierunku wartownika. Uniesione w bezbronnym geście ręce kabalisty opadły w momencie, kiedy wypełnione towarami drewniane pudło z impetem uderzyło napastnika w głowę, zgniatając hełm i miażdżąc skroń. Odgłos wydawany przez gnieciony metal i tkankę trwał zbyt krótko, by ktokolwiek mógł go odnotować. A już na pewno nie usłyszał go Nurklik, będący na skraju załamania nerwowego.

Pociąg zatrzymał się, uwalniając ciszę od swego upiornego zawodzenia katowanego żelaza. Ciało bezgłośnie uderzyło o miękki śnieg. Krew wyciekała szczeliną pomiędzy żelaznym hełmem, a głową, barwiąc szary puch parującym szkarłatem. W sumie trudno było to nazwać szczeliną, kiedy metal i ciało pod wpływem niszczycielskiej siły połączyły się w jedno. Wartownik numer dwa, skurwiele. Macie teraz te swoje numerki.

Cisza rozdzierała mu głowę. Czarne, brudne wagony znikały za horyzontem i nie było widać ich końca. Nurklik nie chciał myśleć, ilu ludzi wieziono na pewną śmierć. Nawet gdyby chciał, nie był w stanie im pomóc. Nie on. Natomiast Niewiem najzwyczajniej w świecie przekopywał zalegające wszędzie sterty skrzyń, pak i tobołów w poszukiwaniu Bóg wie czego.

Nurklik był tchórzem. A kto nim nie był w obliczu sił księcia? Kabalista zdecydowanie zbyt mocno afirmował życie, by zaprzepaścić okazję zesłaną mu przez samą opatrzność. Niewiele myśląc otrzepał swój wątpliwy strój z zalegającego na nim brudnego śniegu i poszedł w kierunku osiłka, który lekką ręką cisnął ponad stu kilową skrzynią, zabijając w ten sposób człowieka.

Niewiem zabił bez mrugnięcia okiem już drugą osobę w przeciągu połowy godziny, a mimo to Nurklik wcale nie czuł się zagrożony. W końcu ten dziwak go uratował. Nie może zatem być zły. Gość, który zabija oprychów zasługuje na miano bohatera. A książęcy mundurowi bezsprzecznie zaliczali się do kategorii oprychów.

Nie bał się Niewiem, ale hołdował powiedzeniu, że kto ostrożny, ten dłużej żyje. Podszedł więc do towarzysza od frontu, bardzo powolnym krokiem. Co rusz zapadał się w śniegu, który zachwycająco zgrzytał pod podeszwami ciężkich butów. Diabli wiedzą, ile już czasu nie widział świata zewnętrznego.

Nadinterpretacją było stwierdzenie, że Niewiem szabrował należące do księcia skarby. On po prostu otwierał skrzynie, zaglądał do środka i tak je zostawiał, zupełnie nie dbając o ich zamknięcie. I mając na myśli otwieranie, Nurklik wcale nie myślał o używaniu magii, kluczy czy innych ustrojstw. Niewiem po prostu chwytał za skrzynię swoimi potężnymi palcami i naciskał w odpowiednich miejscach, aż wieka odskakiwały, odsłaniając przed nim swoje skarby. Jeśli Niewiem w ten sposób traktuje kobiety, to pewnym było, że siedział w wagonie za seryjne morderstwa.

Pochylając się nad pracującym zawzięcie mężczyzną Nurklik zerkał niespokojnie w kierunku majaczących w oddali wartowników. Nie podchodzili, zbyt zajęci bezmyślnym wpatrywaniem się w wagony stojącego pociągu. Na szczęście tych ludzi wcale nie interesowało, co działo się na pozostałych rejonach. Bo działo się wiele interesujących rzeczy, od ucieczki z transportu zaczynając, na okradaniu księcia kończąc. Jeśli nie zabije ich Niewiem, to bez cienia wątpliwości zrobi to wściekłość samego księcia.

Niewiem zostawił kolejną skrzynię i ruszył na poszukiwania następnych. Jak można przepuszczać tak świetne okazje do napychania sobie kieszeni precjozami należącymi do tyrana? Nurklik tego nie pojmował. Mając baczenie na swojego kompana grzebał w pozostawionych paczkach i skrzyniach, wybierając najmniejsze, wyjątkowo cenne przedmioty. Biżuteria przede wszystkim. Monety były ciężkie i niewiele mógł ich zmieścić po kieszeniach, ale na drobne wydatki garść powinna wystarczyć. Co innego sygnety, pierścienie i naszyjniki z berynitu. Wystarczyło opchnąć chociaż jeden, by opłacić sobie podróż na południe i osiąść tam niczym samozwańczy lord. Tam wpływy księcia nie sięgały.

Jak oparzony skoczył w stronę pospiesznie oddalającego się Niewiem. Nie mógł go stracić z oczu. Pozostawiony samemu sobie Nurklik niechybnie podzieli los martwego wartownika. Z tą różnicą, że jego głowa spotka się ze śmiercionośnym bełtem, a nie skrzynią.

Ogromny mężczyzna przemieszczał się zbyt szybko, jak na swoje rozmiary. Był jak trzmiel, który chyba nie znał podstawowych praw fizyki. I ku przerażeniu mniejszego kabalisty kierował się prosto w stronę znudzonego wartownika wpatrzonego w wagony. Nurklik niemal biegł, by w niedorzecznym odruchu spróbować powstrzymać Niewiem przed kolejną głupotą. Mogli zwiać w stronę miasta, co on do cholery wyprawiał?!

Doskoczył do wysokiego na dwa metry osobnika i uwiesił się opancerzonego ramienia, a wszystko tylko po to, by to pojedyncze ramię strząsnęło go niczym robaka z gałęzi.

Z głuchym uch! Nurklik wylądował w wydeptanym śniegu peronu, brudnym jak on sam. Podniósł głowę akurat na czas, by ujrzeć jak wykrzykujący ostrzeżenie żołnierz w barwach księcia unosi kuszę do wystrzału. Sam miał ochotę ostrzec biednego służbistę, ale głos uwiązł mu w gardle. Niewiem był jak cień. Nie, był jak błysk światła odbitego przez lustro. Oślepiał, znikał i pojawiał się tam, gdzie być powinien. Jakby zakrzywiał rzeczywistość.

Przelatujący nad kabalistą bełt ze świstem pomknął w dal, gdzie nieszkodliwie wbił się w zaspę. Nurklik obejrzał się z powrotem na walczących, ale nie było już na co patrzeć. Niewiem po prostu zgniótł w dłoniach szyję człowieka, redukując ją do rozmiarów rachitycznego badyla. Krew kapała. Kałuża rozrastała się pod stopami mężczyzn, kiedy gorąca posoka spływała z luzujących chwyt dłoni.

W ułamku sekundy obserwator całego zdarzenia obrócił się na brzuch i zwymiotował. Jego żołądek był pusty, ale złośliwym zrządzeniem natury żółć zawsze w nim była. Nurklik nie znał się na zabijaniu, ale sposoby tego szatana poraziły nawet jego. A przecież widział w życiu tyle morderstw, że głowa mała. Ale jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. Niewiem był niczym maszyna do zabijania. Organiczna maszyna idąca do przodu. Jebane krwawe perpetum mobile.

Nurklik kasłał żółcią, a beztroski Niewiem szedł dalej, zatrzymując się wyłącznie w celu przeszukania kolejnych skrzyń. Krew wartownika pozostawiała ślady na gładkim, mokrym drewnie w miejscach, których dotykał. Morderca musiał mieć w tym jakiś cel. W każdym szaleństwie była metoda, a w tym szczególnie. O co mu chodziło? Kim był? I dlaczego go uratował, kiedy mógł po prostu odejść, zostawiając kabalistę samemu sobie?

- Niewiem, zaczekaj! - zanim się zorientował co robi, słyszał już własny głos. - Hej, mówię do ciebie!

Niewiem nawet się nie obejrzał. Odrywał ścianę kolejnej paki i omiatając spojrzeniem jej wnętrze zostawiał ją, jak resztę.

Ocierający usta Nurklik podniósł się ze swojej wymoszczonej w śniegu miejscówki. Wcisnął do kieszeni wysuwający się wisiorek i plując żółcią pobiegł w stronę towarzysza. Z obrzydzeniem wyminął trupa i znów był u boku obojętnego na wszystko osobnika. Litości, to był potwór.

- Niewiem! - wyrwał przed szykującego się do odejścia tytana. - Czekaj no!

Mężczyzna uniósł muskularną rękę, a spojrzenie uczepionego niej kabalisty znalazło się na linii jego oczu. Były zielone. Zielone jak młode listki wychodzące z pączków. I w ciągu ułamka sekundy zieleń ta zaczęła wirować, przybierając jaskrawy odcień cytrynowej żółci. To było niezwykłe. Jak wszystko w nim samym.

- Chciałem ci podziękować - wysapał Nurklik, starając się utrzymać na wysokości zadania. - Za ratunek. Nie musiałeś mi pomagać, a jednak to zrobiłeś. Dziękuję.

Niewiem tylko mrugnął, a jego oczy na powrót stały się zielone. Opuścił rękę, dając Nurklikowi znak, że rozmowa dobiegła końca. Musiał go strząsnąć, bo kabalista nie odpuszczał. Musiał potrząsnąć nieco mocniej, ponieważ rzep uczył się na własnym doświadczeniu.

- Powiedziałbyś coś. Jasne, nie ma za co, Nurklik - poirytowany podniósł się z ziemi. Ostatecznie przełożył wysuwający się wisiorek do wewnętrznej kieszeni kurtki. - Baw się dobrze na dalszej drodze życia. Daj znać, jak wrócisz do domu i zostaniesz lordem.

- Proszę bardzo, młody.

Nurklik wyrżnął w odśnieżony chodnik stacji. Niewiem właśnie powiedział więcej, niż swoje imię. Niewiem w ogóle coś do niego powiedział!

            Zrywając się jak do sprintu Nurklik pomknął w ślad za wielkoludem. Zrównał się z nim krokiem i musiał truchtać, by zajrzeć mu w twarz. Wyglądał jak człowiek o szerokiej szczęce, kilkudniowym zaroście i podkrążonych zmęczeniem oczach, których tęczówki potrafiły zmieniać kolor. Wreszcie Nurklik zwrócił uwagę na kolejny szczegół mogący przybliżyć pochodzenie bestii. Uszy mężczyzny były krótkie, jakby ludzkie, ale ich ostre zakończenia przywodziły na myśl elfa. Elfa postury krasnoluda. Kabalista nie chciał nawet myśleć, jak musiała wyglądać namiętna noc w wykonaniu szałowej parki, której owocem był Niewiem. Ale usłużna wyobraźnia i tak podsuwała mu niesmaczne konfiguracje, od których znów poczuł szarpanie żołądka. Już przestało mu być do śmiechu.

Wielkolud wyprzedził kompana i zatrzymał się gwałtownie. Uderzając w jego szerokie plecy Nurklik odbił się od nich i znów upadł na tyłek, tłukąc go boleśnie po raz kolejny tego dnia. Doprawdy, wrażenie porównywalne do bliskiego spotkania ze ścianą. Niewiem sterczał niewzruszenie niczym góra, podczas gdy pechowy oferma całował ziemię. 

Kolejna skrzynia sygnowana emblematem księcia zaintrygowała mężczyznę? Nie wyglądała jakoś wyjątkowo. O to mu chodziło? Tego szukał? Jak bardzo cenna była zawartość kufra, by jak taran przeć do przodu, miażdżąc wszelki opór ze strony ludzi księcia?

Nurklik rozcierał sobie pośladki przyglądając się metodzie otwierania zamków stosowanej przez półczłowieka. Niewiem najwyraźniej nie przeszkadzało, kiedy ktoś zaglądał mu przez ramię, czym już od samego początku wyróżniał się spośród ludzi. Nikt normalny nie lubił, kiedy inni wisieli mu za plecami.

Wtem uszu Nurklika dobiegł krzyk, który zaraz przeszedł w pisk przerażenia i płaczliwe zawodzenie. Niewiem również to usłyszał. Nie zważając na obecność kabalisty poderwał się z miejsca, natychmiast porzucając świeżo otwarty kufer. Nawet nie poczuł, kiedy uderzył barkiem w żuchwę Nurklika tak mocno, aż poobijane biedaczysko osunęło się na ziemię, by z parteru śledzić oddalającego się biegiem szaleńca.

Nauczka na przyszłość: trzymać się z dala od Niewiem. Jego niekontrolowane odruchy mogą zabić równie skutecznie, co te kontrolowane.

Nurklik na chwilę obecną miał już dwie w pełni sprawne ręce i obie zajęte były zupełnie różnymi częściami ciała. Jedną pocierał obolałą szczękę, zaś drugą masował pośladki, na których nie usiądzie zapewne przez kolejny miesiąc. Nie przeszkadzało mu to jednak w ściganiu spuszczonego ze smyczy ogara przyciąganego błagalnymi nawoływaniami jakiejś kobiety.

Dopiero teraz chłopak dostrzegł, że jeden ze środkowych wagonów transportowca był otwarty. No tak, oficerowie mieli swoje wygodne gniazdka pośród tej całej nędzy i rozpaczy. Ktoś musiał pilnować, by skazańcy znaleźli to, po co przyjechali, czyli ciepłe miejsce w ziemi głęboko pod białą pierzynką.

Tęgi jegomość wciągał właśnie bogu ducha winną niewiastę przez szeroko rozsunięte drzwi wagonu, a stojąca na torowisku kobieta w pancerzu wartowników obserwowała ich z obojętną miną kogoś, komu wszystko było jedno, co robią jej podwładni. Zauważając nadciągającego olbrzyma wskoczyła za poprzednią dwójką i zniknęła we wnętrzu wygodnie urządzonego kontenera.

Nurklik dyszał ciężko. Był głodny, zmęczony, a energia w jego ciele szybko się wyczerpała. Niezdolny do dalszego biegu zatrzymał się i opierając ręce o kolana sapał przy wagonie, do którego wskoczył Niewiem. Ten diabeł wcielony ruszył na pomoc obcej dziewczynie, czy też niczym byka rozdrażnił go kolor książęcych barw? Jedno i drugie, kabalista szedł o zakład. Musiał jednak dopilnować, aby zapędzony Niewiem nie skrzywdził niedoszłej ofiary.

Biedacy, chcieli się zabawić, a skończą jako zabawka bydlęcia spuszczonego z łańcucha. Musiał to zobaczyć!

Wagon był długi i wysoki, zupełnie inny niż ten, którym dotychczas miał wątpliwą przyjemność podróżować. Stół, krzesła z miękkimi obiciami, lampki magiczne i nawet koksownik były wszystkim, czego trzeba było w takim wygwizdowie, jak to.

Chłopak wskoczył do ciepłego wnętrza chwilę po Niewiem i przyciskając dłoń do ust przeszedł na około praktycznie niezauważony. Barczysty wojownik przyciągał całą uwagę żołnierzy czekających w środku, dwóch mężczyzn i kobiety, którą widział przed momentem.

Gruby żołnierz brutalnie popchnął piszczącą dziewczynę i wyciągając krótki miecz ruszył na intruza, a pozostali rozstąpili się, by zrobić mu miejsce, co wcale nie znaczyło, że zamierzali czekać do rozstrzygnięcia pojedynku. Tylko mundurowa trzymała się z tyłu, a błysk metalu w jej dłoni nie umknął uwadze Nurklika.

Niedoszły gwałciciel wykonał całkiem zgrabne pchnięcie mające sięgnąć brzucha, czyli najsłabiej chronionego miejsca na ciele Niewiem. Powiało grozą, kiedy olbrzym złapał wartownika za nadgarstek i blokując go przyspieszył cios, zagłębiając krótkie ostrze aż po sam jelec w swoim podbrzuszu. W tym miejscu płaty skórzanego pancerza rzeczywiście były najcieńsze.Teraz wyraźnie się zaczerwieniły.

Twarda jak skała dłoń zwinęła się w pięść i pomknęła w kierunku nalanej twarzy przeciwnika. Zatrzymała się dopiero na czerwonej, spoconej skroni, kończąc żywot śmiałego oficera. Mlaśnięcie przeszło w trzask pękającej czaszki. Martwa dłoń wypuściła oręż i wraz z resztą ciała głucho zwaliła się na metalową podłogę.

Niewiem nie próżnował. Szybki obrót i już przestawiał szczękę zachodzącego go od tyłu napastnika. Płasko wyprowadzonym ciosem w brzuch zgiął go w pół, by kolanem poprawić całokształt obitej mordy. Ciężkie żelazne buty uniosły się nad podłogę, a ciało poleciało metr dalej, rozbijając opancerzonymi plecami zdobioną komodę przybitą do ściany wagonu.

Czerwone, jarzące się wściekle oczy skupione były na stojącej z boku pani oficer, ostrożnej i uważnej, obojętnej na poniesione straty. Olbrzym z zawodową skutecznością pozbawiał ludzi życia. Jakby od chwili narodzin nic innego w życiu nie robił.

Nurklik oderwał wzrok od masakry i podkradł się do roztrzęsionej dziewczyny. Dotknął jej ramienia i przytknął sobie palec do ust, by zaraz wskazać nim pozostałego na nogach mężczyznę. Pocieszająco skrzywił wargi i uniósł w górę kciuk obiecując, że wszystko będzie dobrze. Bursztynowe oczy dziewczęcia szkliły się od łez.

Nikt nic nie mówił. Cisza dzwoniła w uszach, a napięcie potęgowało poczucie odrealnienia, jakie przenikało ciało kabalisty. Jakby coś było nie tak. Jakby oglądał przygotowaną zawczasu projekcję postępujących po sobie wydarzeń, a nie uczestniczył w nich osobiście.

Kobieta w mundurze zaatakowała z prędkością żmii. Cienkie ostrze w jej dłoniach przypominało nożyk do listów, ale połyskujące w świetle lampek krańce nie były już tak niepozorne. Płaskie i cienkie jak papier ostrze stworzone było do podrzynania gardeł oraz rozcinania mięśni, a we wprawnej dłoni wojowniczki śmigało jak zaklęte. Niewiem był bezbronny, nie licząc miecza wbitego w brzuch, którego na szczęście nie wyciągał. Bezbronny, nie licząc nadludzkich zdolności swojego masywnego ciała, z których korzystał z makabryczną bezwzględnością.

Niewiem nie uniknął ataku kobiety. Kuląca się w kącie dziewczyna krzyknęła, a kucający obok Nurklik poderwał się na równe nogi. Po raz drugi Niewiem pozwolił się zranić. Nożyk zagłębił się w szerokim przedramieniu jak w miękkim maśle, przecinając karwasz i wgryzając się w mięśnie.

Kobieta zawołała triumfalnie i był to pierwszy ludzki odgłos, jaki dało się słyszeć w oficerskim wagonie. Szybko wyszarpnęła broń, uwalniając tryskającą na wszystkie strony ciemnoczerwoną krew i ośmielona udanym atakiem skoczyła ponownie, lecz Niewiem tylko na to czekał. Jego grube palce zdrowej ręki strzeliły w stronę odsłoniętego karku książęcego oficera i zamknęły się na miękkiej skórze, zaciskając bezlitośnie niczym imadło. Krwawiąc wycofał się ku wejściu do wagonu i z mocą, niczym szmacianą lalką, cisnął jej wyrywającym się ciałem w kierunku torowiska. Kobieta krzyknęła, a jej wrzask urwał się wraz z głuchym łupnięciem i obrzydliwym, wywołującym torsje chrzęstem. Pani oficer już więcej się nie podniosła, a jej cienkie ostrze spoczęło pomiędzy zamrożonymi szynami tam, gdzie i ona.

Nurklik gotów był przysiąc, że jeszcze żyła, zanim uderzyła o żelazne, zaostrzone hamującymi kołami tory.

Sześć osób. Niewiem bez zastanowienia zabił sześciu podkomendnych księcia i nawet się przy tym nie spocił. Rękojeść krótkiego miecza wystawała mu z brzucha tuż pod klatką piersiową, natomiast rana na lewej ręce coraz słabiej pulsowała krwią zalewającą skórę osłony. Wymagał natychmiastowej opieki medycznej, choć wcale na takiego nie wyglądał. A Nurklik miał jako takie pojęcie o zszywaniu ran bez użycia nici i igieł. Musiał tylko znaleźć coś, co poskutkuje na otwartą jamę brzuszną, bo jego magia pozostawała bezużyteczna w przypadku tak skomplikowanych operacji. I to był największy problem.

Chłopak zerwał się z miejsca i zostawiając wstrząśniętą dziewczynę podszedł do wojownika oglądającego szkarłat zdobiący jego własne przedramię. Musiał przestąpić ponad dwoma ciałami i całkiem obfitą kałużą czerwieni, by się do niego zbliżyć, ale nie trupy zaprzątały w tej chwili jego myśli. Nurklik zerknął ukradkiem na zastawiony jedzeniem stół, a pusty żołądek bolesnym skrętem upomniał się o swoje. Później naje się do syta. Na nic mu żarcie, jeśli ich jedyny obrońca wyzionie ducha.

Nie zważając na obficie wypływającą krew i siłę mężczyzny kabalista złapał nadgarstek uszkodzonej ręki. Spojrzenie, jakie posłał mu Niewiem mroziło krew w żyłach, ale coś w jego niejasnym zachowaniu sprawiało, że Nurklik wcale się nie bał. Ten potwór mógł być niepoczytalny, ale póki był po jego stronie, absolutnie nic mu nie groziło. Mógł to wykorzystać. A Nurklik zawsze wykorzystywał wszelkie okazje darowane mu przez los.

- Nie ruszaj się, dobrze? - spojrzenie jaskrawozielonych oczu przyciągało, ale mimo wszystko chłopak nie ryzykował zabłądzenia w ich lodowych pustkowiach. - Będzie bolało, ale rana się zasklepi. Niestety nie mam na tyle mocy i nie potrafię tak długo utrzymać skupienia, by zająć się twoim brzuchem. Przykro mi.

Nurklik nie przestawał mówić. Ostrożnie dotknął gładkich ścian rany, a ciepła energia przeniknęła mokrą, lepką skórę karwasza, wsiąkając w ciało pod nią i działając od wewnątrz. Gdyby miał koncentrator kabalistyczny, mógłby chociaż spróbować czegoś więcej. Wątpił jednak, by wagon oficerów księcia był w coś takiego wyposażony. Wojownicy nie potrzebowali magicznych cudów, a jego nigdy nie było stać, by sobie taki zafundować. Ale teraz… Teraz był bogaty. Teraz mógł mieć cały stos koncentratorów i zakładać jaki mu się tylko spodoba.

Rana zachowywała się jak gładka, bezzębna paszcza pasożyta. Zamykała się powoli, mlaszcząc przy tym i sycząc od ilości przenikającej jej mocy tajemnej. W końcu zniknęła całkowicie, a dygoczący z zimna i zmęczenia Nurklik otarł czoło, drugą ręką podpierając się o pobliską szafkę. Stracił tyle energii, że system regulujący temperaturę wyłączył się, pozostawiając go na łaskę szczypiącego mrozu. Było mu co prawda zimno, ale przynajmniej spłacił swój dług względem olbrzyma o dziwnym imieniu. I dopiero teraz mógł spojrzeć w szare oczy mężczyzny. Szare jak berynit. Szare jak jego własne oczy.

Niewiem obejrzał rękę ze wszystkich stron. W jego twarzy Nurklik dojrzał wreszcie coś ponad obojętność i bezwzględność. Zadowolenie. Albo satysfakcję. Może też i wdzięczność. Określenie wyrazu twarzy olbrzyma było jak zgadywanie po wyrazie pyska zwierzęcia, czy jest ono zadowolone, czy jednak nie. Mogło to być całkiem ciekawą zabawą na długie nudne godziny podróży. A mogło też okazać się przyczyną jego śmierci.

Szczelina w okrwawionym karwaszu nie zniknęła, lecz ciało było jak nowe. Nie pozostała nawet blizna. Nurklik był osłabiony, ale też niepomiernie dumny ze swojej pracy. I kompletnie zapomniał o dziewczynie, która przemykała tuż za nim w stronę wyjścia. Udałoby jej się uciec niepostrzeżenie, gdyby nie Niewiem i jego twarz bez wyrazu. Oraz masywne cielsko zasłaniające wejście do wagonu.

Nurklik mrugnął dwukrotnie. Wziął głębszy oddech i walcząc z zawrotami głowy podszedł do zastawionego stołu. Ledwie napoczęte skromne śniadanie dla głodnego kabalisty zdawało się książęcą ucztą. Bez opamiętania zaczął napychać się wszystkim, co wpadło mu w ręce, popijając ciepłą herbatą prosto z dzbanka. Dopiero kiedy skończył, zwrócił uwagę na przyciśniętą do ściany wagonu dziewczynę.

Była przerażona. Nawet bardziej, niż kiedy tłusty wartownik zaciągał ją do kontenera. Może dlatego, że po wartowniku mogła spodziewać się najgorszego, a po bestii z mieczem w brzuchu dosłownie wszystkiego. Nurklik postanowił nieco ocieplić wizerunek przypadkowego kompana, szczególnie, że Niewiem nie odrywał od dziewczyny połyskujących czerwienią oczu. Te kolory musiały mieć jakiś związek z jego samopoczuciem. Albo z innymi zmianami, jakie zachodziły w tym twardym łbie.

            - Zabiliście ludzi księcia, a ty jesteś kabalistą - oskarżycielsko wymierzyła drżący palec w stronę Nurklika, wzroku nie odrywając od bestii w ludzkiej skórze. - Czy wy się z głupimi na rozumy powymienialiście? Już po was!

            Słysząc to chłopak przyłożył dłoń do piersi, jakby słowa dziewczyny naprawdę go zraniły. Zaraz jednak skrzywił się z niezadowoleniem, gotów przywołać ją do porządku. W końcu ją uratował. To znaczy Niewiem ją uratował, ale Nurklik także miał w tym swój udział. Jakiś.

- Ależ nie ma za co, z rozkoszą pomagamy kobietom w opałach.

- Żadna to pomoc, kiedy ściągnęliście teraz i na mnie uwagę księcia.

- No tak, chyba lepiej jest być brutalnie zgwałconym i porzuconym na jakimś bezludziu, aniżeli wyratowanym przez…

- Kurtyzany nie można zgwałcić, idioto - sykiem weszła mu w słowo. - Oni zawsze odstawiają takie chore akcje. Podnieca ich, kiedy kobieta stawia im opór. I nie są tacy brutalni, jak… jak on!

Jej niewyparzona gęba zadziałała trzeźwiąco na kabalistę, który z niepokojem zadarł głowę, by dojrzeć twarz swojego przyjaciela. Był nieobecny duchem. Znów nasłuchiwał nieistniejącego dźwięku. A jemu było zimno i cokolwiek głupio, gdy znów spojrzał na wściekłą osę. Teraz przyjrzał jej się w nieco innym świetle.

Nurklik od zawsze miał problemy z ocenianiem kobiecego piękna. Po prostu dzielił je na te, które brało się bez zastanowienia oraz na te, które brało się, kiedy nic lepszego nie było pod ręką. Kurtyzana zdecydowanie zaliczała się do tej drugiej kategorii. Ponadto miała długie elfie uszy o ostrych końcówkach. Świadomość, że ocalona dziwka jest elfką przygniotła go ciężarem niespełnionych oczekiwań. Los nie szczędził mu rozczarowań, karmił go nimi niczym nadopiekuńcza babcia, futrując aż do porzygu.

Zawsze sądził, że entuzjastycznie przyjmie spotkanie z prawdziwym elfem. W końcu tyle słyszał o ich bajecznej urodzie i słodkim usposobieniu. Ale na drodze dojrzewania tej przedstawicielki krwi pięknej coś poszło nie tak i jedynym, co w tej chwili czuł patrzący na nią kabalista, była gorycz. Dziewczyna była zwyczajna i tylko uszy zdradzały prawdę o jej pochodzeniu. Poza tym jednym szczegółem była równie ludzka, jak on sam.

Nurklik wzruszył ramionami, perfekcyjnie naśladując obojętność towarzysza.

- Chcąc nie chcąc przeszkodziliśmy wam w zabawie, przykro mi. To na nas już chyba pora.

- O nie, nie tak prędko. To wy idziecie ze mną.

Tego było za wiele. Jeśli ta zbolała franca zamierzała mówić mu, co mają robić, to za siebie nie ręczył. Nie wiadomo ile siedział w książęcej katowni, żeby teraz słuchać rozkazów sprzedajnej elfki. Co to, to nie. Wara od jego niezależności. No i Niewiem, z tym cholernym mieczem w brzuchu. Póki co stał o własnych siłach, ale ile będzie w stanie wytrzymać? Może latawica zna kogoś, kto mógłby mu pomóc?

- W porządku, ale pod warunkiem, że pomożecie z tym fantem - nie odrywając spojrzenia od zmrużonych bursztynowych oczu wskazał na brzuch mężczyzny. - Ja jestem Nurklik. A to Niewiem.

- Nie wiesz, jak ma na imię twój przyjaciel?

- Przecież mówię, że Niewiem - westchnął z irytacją. Powoli zamarzał, choć koksownik w rogu wagonu grzał rozkosznie całe wnętrze. - Poza tym, znamy się jakoś od godziny.

Dziewczyna przechyliła głowę mierząc drżącego z zimna Nurklika powątpiewającym spojrzeniem. Zaraz postanowiła zweryfikować usłyszane informacje i bezpośrednio zwróciła się do olbrzyma, który wciąż czegoś nasłuchiwał.

Odpowiedź zwątpieniem odbiła się na jej twarzy.

- Nie wiem? To jego imię?

- Głucha jesteś? Przecież mówię, że tak ma na imię. A ty?

- Poduszka. Pod-uszka - wyjaśniła zawstydzona elfka. - Taka gra słów...

- Przykro mi - zasmucił się Nurklik.

- Dlaczego?

- Że rodzice cię nie kochali - kabalista nie mógł się powstrzymać. Denerwowało go to dziewczę niepomiernie i wcale nie zamierzał oszczędzać jej szczerości swojego charakteru. W końcu to w nim było najlepsze, bo trzymało kretynów na odległość. - Dziwka imieniem Poduszka? Jak wy się tam jeszcze nazywacie? Pościel i Łóżko? Przychodzi spragniony trójkąta klient do burdelu i rzuca hasło Pościel Łóżko?!

Elfia dama zacisnęła pięści tocząc wewnętrzną walkę z samą sobą. Wyglądała, jakby miała wybuchnąć śmiechem. A może tak właśnie wyglądała, gdy chciała komuś przywalić. Szybki rzut oka na jej palce i Nurklik już wiedział, że magią go nie potraktuje. Był względnie bezpieczny, bo miał Niewiem u boku. Miał to dobre słowo, bo ani się obejrzał, a olbrzyma już nie było. Jakim cudem ta kupa mięśni niepostrzeżenie wymknęła się z wagonu? I to na domiar złego z mieczem w brzuchu?

- Jego szukasz? Jest tam - bursztynowooka panna wskazała na odległe zabudowania. - Chyba idzie do miasta. Zachlapany krwią i w pancerzu elinczyków od razu wpadnie ludziom w oczy. Książę ma go jak na dłoni za to, co tu zrobił. No i ten miecz w brzuchu…

Nurklik ugryzł się w język zanim wyraził swoją uwagę, jakoby prawowite miejsce miecza było w pochwie. Nikt normalny nie chodzi z mieczem w brzuchu, przecież to oczywiste.

Bez namysłu porwał ze stołu jedzenie, którego nie zdążył pochłonąć i ruszył w pogoń za przyjacielem. Będzie musiał się sporo natrudzić, by go doścignąć. W przeciwnym razie zostanie sam. A przecież nie mógł do tego dopuścić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz