wtorek, 9 maja 2023

Powiedz mi, co widzisz #1

Od trzydziestu czterech lat moje życie ciągnie się pasmem bezsensownie rutynowych sekund, minut, godzin, dni, tygodni, lat, słowem - wieków. Wstaję, jem śniadanie, wychodzę z domu, wracam wieczorem, jem kolację, zapełniam czymś czas, idę spać. I nie narzekam. W tym tkwi szkopuł - ja nigdy nie narzekam.

Nie narzekam, gdy zaspana twarz o chorobliwym odcieniu i podkrążonych brązowych oczach wita mnie o poranku. Czy jest atrakcyjna? Tego nie wiem. Moi rodzice włożyli wszystkie swe rodzicielskie moce w to, abym nigdy nie zaznał przyjemności płynącej z siły, jaką daje pewność siebie oraz wiara we własne możliwości. W każdym razie nie uważam się za atrakcyjnego mężczyznę. Bladość mojej skóry jest zbyt potężnym przeciwnikiem nawet dla tygodni spędzonych w Grecji czy na Chorwacji, którą moja żona wprost uwielbia. Solarium także okazało się za słabe, ale ono zemściło się na mnie w inny sposób, nadając mojej skórze złośliwie marchewkowy odcień. Na szczęście było to lata temu i oduczyło mnie korzystania z półśrodków.

A właśnie, żona.

Nie narzekam, kiedy wstając z łóżka całuję jej zmarszczone snem czoło. Mieszkamy razem, to prawda. Śpimy w jednym wielkim łóżku, nie przeczę. Czasem nawet przytuleni jak łyżeczki w szufladzie, ale nie ma w tym nic z seksualności. Żyjemy w związku małżeńskim, bo tak jest wygodniej i tak chcieli nasi rodzice. Albo inaczej: bo tak chcieli moi rodzice. Myśl, że mógłbym być jednym z tych tęczowych wynaturzeń biorących udział w cyrkowych występach, jakich dopuszczają się na polskich ulicach, przyprawia ich o zawał. Ale ich wszystko przyprawia o zawał. Prawilni, katoliccy, heteroseksualni ludzie już tak niestety mają, że wszelki przejaw odmienności jest dla nich atakiem na Polskę i wpajany pokoleniowo patriotyzm. Atakiem na ich czyste i prawe serca. Tym bardziej ludzie wychowani w wiejskich kościołach, gdzie słowo proboszcza jest jedyną prawdą tego świata, a ojcu trzeba być bezwzględnie posłusznym.

Nie narzekam, kiedy wstawiam wodę na poranną kawę i ziewając potwornie, krzątam się po kuchni. Słyszę, że Natalia też już wstała, co w jej przypadku jest raczej dziwne, bo lubi sobie pospać, zabierając przy tym całą kołdrę i moją poduszkę na dokładkę. Z przyzwyczajenia przysłuchuję się dźwiękom dobiegającym z głębi mieszkania i dla zabicia czasu próbuję zgadnąć, co właśnie robi. Szmery i szum obwieszczające stałe czynności, jakie można wykonywać w łazience, przebił cichy, stłumiony okrzyk radości. Natalia, którą czasem żartobliwie nazywam „żonką”, jest osobą o wielkim sercu i z jeszcze większym poczuciem humoru, toteż dziwne myśli przychodzą mi do głowy, kiedy zalewam wrzątkiem swoją kawę. Natalia nigdy nie pije jej w domu.

Biorę kubek z podobizną Garrusa Vakariana, którego darzę platoniczną miłością, i wracam do salonu, gdzie czeka na mnie żonka w swojej ulubionej piżamie z Gwiezdnych Wojen. W ręce trzyma niewielką białą płytkę. Patrzy na mnie roziskrzonym wzrokiem, dłoń jej się trzęsie, kiedy zaciska palce na kawałku plastiku, a mnie przechodzi od tego dreszcz. Uśmiecha się promiennie, więc to będą dobre wieści.

- Odstaw kubek – rozkazuje, gdy tylko przekraczam próg pokoju. Jej głos załamuje się pod wpływem narastających emocji. - No, szybcikiem.

Robię, co każe. Zahipnotyzowany przejmującym widokiem nie odrywam oczu od jej tęczówek, niebieskich i płonących szczęściem.

- A teraz patrz!

Wyciąga dłoń, na której spoczywa termometr. Nie, to nie jest termometr. Biorę urządzenie, na którym dwie pionowe kreski informują, że Natalia z żonki awansowała na przyszłą mamusię.

- Eee… - Zamieram z niewątpliwie głupim wyrazem na nieogolonej twarzy. - Rewelacja? Gratuluję! - Chwytam ją w objęcia i razem z nią cieszę się szczęściem, jakie nas spotkało. - Kto jest ojcem? Znam go?

            - Ty jesteś ojcem, idioto! - śmieje się w głos, ocierając łzę spływającą z kącika oka.

            Zdziwiony odsuwam ją od siebie, palce zaciskając na jej twardych fit-bicepsach.

            - Jak to ja?

Natalia uparła się, aby jej dziecko było też moim. Seks nie wchodził w rachubę, więc po jednej z ostro zakrapianych dwuosobowych imprez zadecydowaliśmy, że oddam jej swoją spermę. Wówczas wydawało mi się to zabawne: zwalić konia przy kobiecie do wtóru wokalu aktorów z gejowskiego porno. Zwalić przy żonie. Zupełnie zapomniałem o tym głupim incydencie sprzed miesiąca! A ona, skubaniutka, wiedziała, co z nią zrobić.

- Och, Bazyś – mówi przymilnie, kładąc dłonie na moich, które podtrzymują ją, a może raczej mnie, w pionie. Spomiędzy kurczowo zaciśniętych palców wyłuskuje płytkę. – Wyobrażasz sobie swoją matkę widzącą mnie z małym mulatkiem na rękach?

Kręcę głową, rzeczywiście wyobrażając sobie moją matkę w takiej sytuacji. Wyskoczyłaby z butów i zrolowałyby się jej skarpetki, to na pewno!

- Poza tym – dodaje Natalia, z czułością patrząc na test ciążowy – z moją pozycją nie mogę sobie pozwolić na mieszane dziecko. Jak by to wyglądało? Jestem prezesem, jedyną kobietą na tak wysokim stanowisku wśród ambitnych facetów z zarządu. Jestem na językach całej grupy kapitałowej. Obowiązują mnie pewne konwenanse, tu już nie ma miejsca na otwarte życie prywatne.

- I masz męża pedała, nie ma sprawy – dodaję cierpko, ale z uśmiechem.

- Bazyś, proszę… Jesteśmy małżeństwem. Kocham cię od dziecka, tu nic się nie zmieniło. Kocham też Atalaya, ale to co innego.

Żartobliwie wywracam oczami, wracając do swojej kawy stygnącej na blacie biurka.

- Dobrze, że nie gustuję w arabach – komentuję dowcipnie. - Chociaż żadna ze mnie konkurencja dla pani prezes. Ilość wysokofunkcyjnych otworów jest u mnie zredukowana o jeden, ponadto frontalne zderzenie wywoła efekt twardej deski, a nie miękkich poduszek. No i mój tyłek nie wygląda tak dobrze w ołówkowych spódnicach. Sprawdzałem. Nic nie mów! – uciszam ją szybko, widząc jak śmieje się bezgłośnie. - Oddaję ci laur, żonciu.

- Jesteś niemożliwy.

- To Atalay jest niemożliwy. Nie będzie robił ci problemów, że to nie jego dziecko?

- Przecież wie, że mam męża. I jest świetnym utrzymankiem. Potrafi utrzymać nie tylko moje tempo, ale i język za zębami.

- W momentach, kiedy nie robi nim nic innego?

Chichocząc jak podlotka, rzuciła we mnie poduszką.

 

Tego ranka długo przyglądałem się kobiecie, z którą związałem przyszłość i którą znałem praktycznie od zawsze. Z ukłuciem żalu pojąłem, że tak naprawdę nigdy nie widziałem jej szczęśliwej. Test ciążowy trzymała w pewnym, delikatnym uścisku, jak gdyby było to nowonarodzone niemowlę. Przycupnięta na brzeżku narożnika wpatrywała się weń niczym w boskie objawienie, pełna nadziei na ziszczenie najwspanialszego cudu. Cudu, który krzykiem obwieści swoje narodziny za dziewięć miesięcy.

A przynajmniej taki scenariusz zakładałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz