niedziela, 8 maja 2022

Mężczyzna z koszmaru

    Nie śpię od trzeciej nad ranem. Pojęcia nie mam dlaczego. Ale przynajmniej nie próżnowałam. Napisałam cztery sceny do Głównej Powieści i... przeczytajcie, co jeszcze.

 

    Świtało. Niebo bieliło się od chmur, a brak promieni słonecznych powodował, że wszystko w zasięgu wzroku było mdłe i nijakie. Charakterystyczny szum dobiegający od strony głównej ulicy narastał, by po chwili ucichnąć wraz z oddalającym się samochodem. Dokąd to jedziecie w niedzielę o piątej rano? - zastanawiał się w myślach, zaciągając się papierosowym dymem. Co wami powoduje?

    Znajome odgłosy budzącego się do życia osiedla uspokajały go. Skrzeczenie srok, trel drobnego ptactwa przylatującego z pobliskiego parku, stukot kół na nierównych szynach tramwajowych. Ta cicha symfonia wiosennego poranka koiła nie gorzej niż efemeryczna piosenka ze wspomnień, z dzieciństwa. Wzbudzająca melancholię melodia, jakiej nie potrafiłby zanucić z pamięci, choć niewątpliwie by rozpoznał, gdyby ją usłyszał. Wiele lat temu często bywał na wsi, lecz nie mógł się zgodzić, że tamtejszy sielankowy klimat działał na niego wyciszająco. Czuł się tam zagubiony i nie na miejscu. Bezustannie zdenerwowany. Cisza odbijała się dzwonem w jego umyśle, rutyna dnia powszedniego wywoływała w nim bezproduktywną gnuśność, natomiast ciemność nocy była tak głęboka i przytłaczająca, że z trudem przychodziło mu odpłynąć w sen. Nie, tutaj było mu dobrze.
 
    Znów wciągnął w płuca ciężki dym, ale i rześki zapach miasta, jaki sięgał dziesiątego piętra. Zapatrzony w horyzont nie skupiał się na jednym punkcie, ale na całokształcie. Prawą połowę przysłaniał mu wysoki budynek mieszkalny pieszczotliwie nazywany blokiem. Podobał mu się, mimo że zbudowany był z betonowych płyt, szarych i bez wyrazu. Jakby na pocieszenie miał duże okna. Po lewo rozciągał się krajobraz przysłoniętego drzewami skweru, siłowni na wolnym powietrzu, placu zabaw, rondka, na którego centralnym miejscu zimą przystrajano lampkami choinkę. Długa, podzielona pasami dla przechodniów jezdnia wypływała gładką nawierzchnią jakby z bloku po prawej i znikała za zakrętem po lewej. Asfaltowa rzeka pokryta pociemniałą rosą.
 
    Oparty o parapet okna balkonowego ostatni raz wydmuchał ustami siwy obłok i zgniótł peta w czystej popielniczce. Jeszcze chwilę wpatrywał się w pejzaż, w milczeniu ciesząc się spokojem samotności, po czym przeszedł dwa swobodne kroki, jak gdyby zalegający na malutkim balkonie bałagan mu nie przeszkadzał. Zatrzymał się tuż przed progiem, zauważając wyczekującą go kobietę. Spojrzenia spotkały się. Miała podkrążone z niewyspania oczy. 
 
    - Wracaj do środka. - Mruknęła do niego, wcale nie mając na myśli pomieszczenia. Skrzyżowała ręce na małych piersiach, gestem tym zniekształcając tęczowy napis na białym podkoszulku. Czekała.
 
    Usłuchał, jak robił to zawsze - za wyjątkiem chwil, kiedy to ona słuchała jego. Bez oglądania się za siebie przekroczył wysoki próg i wszedł do mieszkania.
 
    Kobieta odetchnęła miejskim świtem i przez krótki moment zastanawiała się, po co właściwie tu przyszła. Na próżno. Tylko chłód powietrza pieszczotliwie dotykał jej rozgrzanej pościelą skóry. Zamknęła wreszcie drzwi balkonowe i wróciła do sypialni licząc, że sen w końcu do niej przyjdzie... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz