niedziela, 25 kwietnia 2021

Wstępu słów kilka

    Po niespełna piętnastu latach powracam do blogowej rzeczywistości literackiej. Tak po prostu. Z czystego kaprysu. Ale będąc szczerą, robię to tylko po to, by udoskonalić warsztat i zebrać konstruktywne opinie, co w przypadku Głównej Powieści jest niewykonalne. Ale o tym zdarzy mi się napisać między wierszami.
     
    No i masz, kolejny wstęp, który zupełnie mi nie odpowiada. Jak wszystkie poprzednie. I jak każdy kolejny. Ale tak już mam, że nie podoba mi się nic, co napiszę. A kiedy napiszę coś, co mi się w końcu podoba, to przez pewien czas obrastam w piórka i jadę na wszechogarniającym samozachwycie. Inspiracja pełną parą. Historia kreuje się sama. Aż w końcu zdaję sobie sprawę, że idzie mi zbyt dobrze, coś jest nie tak i pozostają wyłącznie opary. Opary, na których pod górkę samokrytycyzmu nie podjadę. Bo jest stroma. Kąt prosty, dziewięćdziesiąt stopni płaskiej powierzchni pospołu z grawitacją. I jak łatwo zgadnąć, po prostu odpadam. 

    Ten blog ma choć trochę wyleczyć moją przypadłość, która skutecznie spędza mi sen z powiek. A sen, jak się okazało, jest dla mnie szczególnie ważny. Bynajmniej nie ze względu zdrowotnego (a i tu chyba powinnam zastanowić się nad swoim podejściem, bo jest ono cokolwiek niezdrowe). Historia, która zapoczątkowała "Mężczyznę z koszmaru" przyszła do mnie we śnie. Była to zaledwie godzinka drzemki pomiędzy kolejnymi nocnymi pobudkami żywiołowej trzylatki, lecz zaowocowała długimi godzinami rozwijania fabuły. 

    Nie mogę zdradzić, z czym przyjdzie Wam się tu spotkać, ponieważ sama jeszcze tego nie wiem. Bohaterowie pozwolili mi wkroczyć do ich uniwersum, żywego i zupełnie różnego od doświadczeń dnia powszedniego. I nawet jeśli pozostaje ono czystą fikcją literacką, to w mojej głowie odnajduje szczególne miejsce pozwalające mu się rozwinąć. Bo jak się okazało, mam na tyle pojemną i zasobną wyobraźnię, by bez większych przeszkód przygarnąć i wychować kolejne zbłąkane duszyczki. Obawiałam się, że nowa historia odłoży się cieniem na Głównej Powieści, ale  odetchnęłam z ulgą. Postacie okazują się być mocno zindywidualizowane. Mają swoje światy, swoje życie, swoje pragnienia i cele, do których dążą (albo nie, bo i takich wykolejeńców tu znajdziecie). 

    Z założenia wstęp miał być krótki. Skupiony na głównym temacie zająć miał nie więcej niż trzy, góra cztery wersy. Aktualnie jest pięć akapitów, które w trakcie pisania przeczytałam chyba z siedem razy w poszukiwaniu literówek, niespójności czy przerwanych wątków, z czym także miewam trudności. Uwielbiam dygresje. Uwielbiam przysłówki. Uwielbiam rozwalać dialogi szczegółowymi, barwnymi opisami stanów emocjonalnych i zachowań. I żeby było jasne, wiem, że nie należy tak pisać. Że potrafi to zmęczyć czytelnika, zniechęcić do dalszego śledzenia losów bohaterów. Moja w tym głowa, aby wszystkie te wady skonfrontować z prawidłami poprawnego tworzenia powieści. Osiągnąć kompromis między tym, co chcę ja, a tym, czego oczekują pozostali. Synergię Tolkiena i Gaimana. 

    "Mężczyzna z koszmaru" będzie odskocznią od wszystkiego, co dotychczas tworzyłam. Oderwaniem od Głównej Powieści, którą pieszczotliwie nazywam moim małym światem równoległym. "Mężczyzna z koszmaru" będzie eksperymentem i ćwiczeniem nieprzewidywalnym jak sam Mężczyzna. 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz