wtorek, 1 czerwca 2021

To było do przewidzenia...


        ... aczkolwiek i tak zaryzykowałam. 

        Od momentu zamknięcia rozdziału z growym blogiem nie potrafię już prowadzić żadnego innego. Każdy kolejny otwieram tylko po to, by o nim zapomnieć. A przypominam sobie tylko dlatego, że muszę go zamknąć. Tak było z pierwszym, drugim i trzecim. Teraz jest czwarty, którego wcale nie chcę zamykać. Potraktuję go jako powiernika myśli. Niech znosi moje wybuchy niepohamowanego entuzjazmu tworzące kratery malkontenctwa. Nurklik i Niewiem mogą poczekać, szczególnie, że priorytetem wciąż pozostaje Główna Powieść.

        Ach tak, Główna... moja zmora, moje nemezis, moja perełka i mój największy skarb. A zarazem pożeracz czasu tak potężny, że nie sposób nasycić jego głodu. Ale jest dobrze. Bardzo dobrze. I kiedy już wszystko zmierza ku lepszemu, nadchodzą one - wątpliwości. Opary inspiracji. I zrywają mój kontakt ze Światem. Jak teraz.

        Ale nie mam powodów do narzekań. Główna Powieść jest aktualnie w trzeciej z pięciu faz, czyli w recenzji. I co ciekawe, podjął się tego nie kto inny, jak Neth. Sam chciał. Nie zmuszałam go do niczego. No dobra, teraz trochę go dociskam, żeby jak najszybciej ogarniał kolejne rozdziały, ale to dlatego, że jestem w gorącej wodzie kąpana i już chciałabym z nim omawiać kolejne wątki, zdarzenia oraz sceny.

        Trochę o samym recenzencie z przypadku. Neth nie przepada za gatunkiem fantasy, nieszczególnie odpowiada mu pewna kwestia dotycząca głównych bohaterów, na domiar złego jest czepialski i na moje "wypociny" patrzy szczególnie krytycznym okiem. Ale uważam, że właśnie dzięki temu jest w pełni miarodajny. Nie zaślepia go miłość do gatunku, sceptycznie podchodzi do niektórych pomysłów i ma świeże spojrzenie, ponieważ tematyka jeszcze mu nie zbrzydła. W przeciwieństwie do mnie nie zna bohaterów, ich przeszłości oraz przyszłości, toteż łatwiej mu wyłapać sytuacje wymagające wyjaśnienia. Wychwycił też kilka detali, które nie mają większego znaczenia dla fabuły, lecz ubodły mój perfekcjonizm. A wnikliwego czytelnika mogłyby zniesmaczyć (sama jestem pierdołą na granicy czepialstwa, przez co zwracam ogromną uwagę na najmniejsze szczegóły - co, jak widać, nie zawsze potrafię wyłapać u siebie). 

        Wydawałoby się, że autor zna swoją powieść co do kropki i przecinka. Otóż nie. Czytając po raz dwudziesty jeden i ten sam rozdział prędzej doda się coś nowego lub usunie starego, aniżeli odnajdzie literówkę, bądź błąd stylistyczny. Przynajmniej ja tak mam. A potem wiercę się na dywaniku u recenzenta głupio tłumacząc, co autorka miała na myśli. Kiedy pierwszy tom zostanie zamknięty na głucho i znajdę wydawcę, to liczę, że trafię na równie wymagającego redaktora.

        Ale nie ma tak dobrze, minusy też są. A mianowicie jeden: cechy typowe i wręcz pożądane w kanonie fantasy nie docierają do niego w żaden sposób. Dlatego ostatecznie przydałaby mi się jeszcze jedna osoba, która zweryfikowałaby Główną Powieść pod kątem całości. Bo niekiedy "opisy mam jak Adam Mickiewicz", a niektóre to "na tomik poezji zasługują". Jeszcze inne, te życiowe, są zbyt brutalne oraz szczegółowe "i czasem się zastanawia, jakie dzieciństwo miała osoba pisząca coś takiego". Dzieciństwo? Normalne. Równie normalne jak fakt, że ranny człowiek krwawi. Czasem bardziej. W pewnych sytuacjach całkiem widowiskowo traci kończynę. Albo dwie. W każdym razie nic, co ludzkie, nie jest mi obce, a im bardziej ludzcy są ludzie, tym lepsza zabawa. Dosłownie. (Akurat w słuchawkach poleciało Marauders - Dos Brains, genialny kawałek do pisania takich scen)

        To już była mocna dygresja. Wracając do tematu, mnie wszystko pasuje z tytułu autorstwa. W końcu sama to napisałam i nie narzekam. A jak coś mi nie pasuje, to zaciskam szczęki i idę dalej. Nie wszystko może mi się podobać (i zwykle niewiele mi się podoba). Nawet w wielkich bestsellerach New York Times'a nie wszystko mi się podoba (a ostatni przeczytany bestseller zraził mnie do mojego ulubionego uniwersum. Doprawdy nadziwić się nie mogę, dlaczego Blizzard zamienił Christie Golden i Richarda Knaaka na... a nieważne, ja nie o tym). Nethowi nie pasuje, bo z czterech stron zrobiłby cztery wersy. Na szczęście to do mnie należy ostatnie zdanie, ale cóż, wątpliwości pozostają gdzieś z tyłu głowy i szemrają niemiłosiernie, skutecznie mnie dekoncentrując. 

        Ale, ale! Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wiele radości może sprawić zlepek słów zaznaczonych na zielono :) 

        Podsumowując: po 7 rozdziałach (z 25) jest dobrze. A mówi to konstruktywny krytyk, który prędzej wiadro pomyj na mnie wyleje, aniżeli obłudnie wychwali moje dzieło pod niebiosa. 

        I pomimo całej swojej skromności (nie dajcie się zwieść, jest ona wynikiem niskiej samooceny, sporej dawki samokrytycyzmu oraz braku wiary we własne możliwości) stwierdzam, że Główna Powieść będzie petardą!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz