poniedziałek, 18 grudnia 2023

Redagowanie, czyli sposób na...

Znów miałam ochotę pomarudzić. Walczę z nawracającą depresją, ale nie daję się (choć może gdybym się poddała, udałoby mi się znów odbić od dna?). Zmuszam się do robienia czegokolwiek, bo ostatnimi tygodniami naprawdę wiele spraw zaniedbałam, odkładając je na kiedy indziej albo zwyczajnie ignorując. Cóż, tym razem nie był to zwyczajny kryzys, a długotrwałe załamanie. Czas na poprawę.
    W związku z powyższym, postanowiłam podzielić się moim sposobem na redagowanie tekstu. Może komuś ułatwię pracę, podsunę pomysł, albo zwyczajnie zainteresuję tematem. Mnie samej trochę zajęło odkrycie najwygodniejszej metody redagowania napisanego tekstu, ale tak już mam - do wszystkiego muszę dojść samodzielnie, nie szukam pomocy w Internecie (wiele mi napsuły takie wskazówki, aleale!, teraz sama jedną piszę!😖). No i proszę, sposób wypracowany. Całkiem skuteczny zresztą:
    Kolorki!
    Zacznijmy jednak od początku...

    Pierwszą księgę, Białego Elfa, napisałam w 2019 roku, czyli kawałek czasu temu. Potem powstawały kolejne, czyli ZŻ, BJK i obecnie pisany WSB. Rozstrzał wydarzeń niesamowity, cały czas muszę być czujna, żeby nie sprzedać babola z przyszłego tomu, co już dwa razy się zdarzyło, w porę wychwycone na szczęście. Dlatego pierwsze czytanie rozdziału ma na celu wyłapanie takich to tłustych kąsków, a także "festiwali". Festiwalami nazywam nagminne powtórzenia konkretnych słów, np. "festiwal aczkolwiek". Wówczas notuję je skrzętnie w brudnopisie, podobnie każde powtórzenie, na jakie natrafię oraz zmianę, jaką wprowadzam. Trochę się ich zbiera. Po przeczytaniu szykuję szkic posta na bloga i wracam do redagowania.
   Zaczyna się jazda. W brudnopisie mam też gotowy schemat słów powtarzających się w każdym rozdziale, jak ciało/ciele, chwila/moment, twarz/oblicze/policzki itd.. Taka ściąga znacznie ułatwia mi pracę. Dalej. W wyszukiwarce nawigacji wpisuję interesujące mnie słowo - od razu widzę ilość powtórzeń, między którymi łatwo się przełączam. A potem, w zgodzie z kontekstem, albo akceptuję (zielone podkreślenie), albo używam synonimu (żółte podkreślenie), nierzadko też zmieniam całą frazę lub usuwam, jeśli uznam ją za zbędną. Gorzej, jeśli słowo ma wiele synonimów lub powtarza się nazbyt często, wówczas oznaczam je seledynem i zostawiam na później, ewentualnie tylko ignoruję, jeśli nie czuję się na siłach. Zabawa zaczyna się w chwili, gdy możliwości zastąpienia wyrazu jest zbyt wiele, jak w przypadku określenia odczuć. Wtedy wygląda to mniej więcej tak: doświadczenie/doznanie/poczucie/wrażenie. Tak, zdarzyło mi się, by brakło kolorów, a tekst wyglądał jak kolorowanka pięciolatka 😅 Kiedy dojdę z nimi do porozumienia, zmieniam je na zielone lub żółte, analogicznie do powyższego. Bywa i tak, że rzucam krótkim "pierdolę, niech sobie tak jest!" myśląc o ostatnich powtórzeniach, jakie wyłapałam w książkach poczytnych autorów.
    Na koniec procesu redagowania daje to pełen obraz naniesionych na stary tekst zmian. Ostatni rozdział był istną sieczką. I tak krótki, a mimo to poszły cztery strony, na dodatek więcej żółci niż zieleni świadczyło albo o mojej kapryśności krytyka, albo o słabości ówczesnego tekstu. Na jedno wychodzi, w moim odczuciu był kiepski.
    Pozostaje wyczyścić podkreślenia i jeszcze raz przeczytać całość, by wywalić literówki czy poprawić końcówki. Zadowolona z efektu (że jaka?!) zostawiam tekst do "leżakowania", tzn. na następny dzień. Wtedy kopiuję gotową treść na Wattpad, gdzie przed publikacją czytam jeszcze raz. Zazwyczaj nanoszę kosmetyczne zmiany, równolegle wprowadzając je w wordowskiej wersji książki.
    I publikuję.
    Szlifuję post na blogu, dodaję linki i również publikuję.
   A na koniec wciskam na fejsa, na którym poza tymi rzadkimi momentami nie przebywam, wobec czego przepraszam za ignorowanie Waszych wiadomości. Ono nie wynika z mojej arogancji. Po prostu nie czuję się tam dobrze. Tutaj mam swoją przestrzeń.

   Dla ciekawych efektu wizualnego, poniżej podsyłam zrzut z ostatniej pracy. Ta strona wygląda jeszcze przejrzyście...


P.S. Ostatnimi dniami zdarzyło mi się nic nie pisać ani nie redagować, ba!, szerokim łukiem omijałam pliki z tekstem. Stwierdziłam nawet, że chyba dam sobie spokój z pisaniem, ale wiecie co? Nie potrafię. Tułałam się po mieszkaniu, nie mogłam usiedzieć w miejscu, jednym słowem nudziłam się. Depresja depresją, ale brak moich wyimaginowanych przyjaciół odczułam ze zdwojoną mocą. Także ten... jesteście na mnie skazani. Przynajmniej do końca pierwszego tomu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz