poniedziałek, 8 sierpnia 2022

Dzień Smoka - Richard A. Knaak

     No dobra, przyznaję, jestem skonsternowana. Najwyraźniej Pan Erikson zawyżył poprzeczkę, bo ostatnio klasyczne fantasy rozrywkowe mnie nie cieszy. Nie spełnia moich - cokolwiek wygórowanych - oczekiwań. To chyba nie jest już mój ulubiony podgatunek: sztampowe fantasy, szybkie czytadło dla samej fabuły, historii przedstawionej. Jednak do poprawnego funkcjonowania potrzeba mi głębokich przemyśleń bohaterów oraz bogatych opisów świata, z zielskiem pod butami włącznie. Już dawno przestałam czytać książki dla samego czytania. Teraz poszukuję w nich paliwa dla własnej inwencji, która wyczerpała się po ostrym maratonie pisarskim. I nie mylcie tego ze zrzynaniem. Unikam tego jak ognia, choć pozostawanie oryginalnym w obecnych czasach zakrawa o niemożliwe.

    Wróćmy jednak do tytułowej pozycji. Dla przykładu: w jednym momencie elfka siedzi na drzewie, a w następnym biegnie do obozu. Jedno, góra dwa zdania. I taki brak wypełnienia, pustka między zwyczajnym przemieszczeniem się z punktu A, do punktu B. A resztę niech czytelnik sobie dopowie/wymyśli. Kiedyś nie zwróciłabym na to uwagi, tylko cieszyła się szybką, niezobowiązującą lekturą z mojego ulubionego uniwersum, ale... E-e. Już nie. Jak rany, robię się roszczeniowa...

    Richard A. Knaak jest jednym z autorów, nad twórczością których spędzałam młodość. Szczególnie ciepło wspominam jego "Legendę o Humie", pierwszą książkę ze świata Dragonlance, jaką wówczas przeczytałam. Teraz mam całą serię wydaną w Polsce i żałuję, że wydawnictwa zapomniały o tych autorach. Ale ja nie o tym. Niech więc rozpocznie się rzeź!

👇

1. Nie spodziewałam się romansu, bo mężczyźni rzadko piszą je naprawdę dobrze, ale jeśli już, to w Dniu Smoka spodziewałam się czegoś lepszego niż wszyscy bohaterowie płci męskiej podrywający kształtną elfkę (noszącą strój odkrywający wdzięki i narzekającą, że wszyscy się na nie gapią). No i skrycie zazdrosny o nią czarodziej... Uch, jak lubię romanse i nawet ich oczekuję, tak w tym przypadku wielokrotnie czułam się wręcz plastikowo. Lepiej, gdyby subtelnie napomknięto o uczuciu rodzącym się między tą dwójką, aniżeli przedstawiono tak płytko i powierzchownie.

2. Niby cały czas toczy się jakaś akcja, ale zupełnie ona nie porywa. I nie jest to wina znajomości uniwersum, ponieważ wiem, co i jak się wydarzy. Nie. Po prostu jest banalnie prowadzona.

3. Bohaterowie Przymierza współczujący zabijanym przez nich orkom i odwracający wzrok, gdy ktoś z wrogiej frakcji ginie... Serio? Ale mi to zepsuło klimat. Czekałam, aż Vereesa zacznie przepraszać ich że żyje...

4. Język. Horda posługuje się "orczym", a Przymierze "wspólnym". Brak konsekwencji w utworach literackich traktujących o tak bogatym uniwersum, skoro orkowie, trolle i gobliny potrafią się dogadać z ludźmi, elfami oraz krasnoludami. Z biegiem czasu będzie to logiczne, ale nie na tak wczesnym etapie, kiedy to orkowie i ludzie tylko się wyżynają w wojnie na wyczerpanie. Skąd porozumienie, skoro nie mieli czasu nauczyć się swoich języków? Czepiam się? Tak, bo niezmiennie mnie to drażni.

5. I tak na koniec... Podtrzymuję decyzję, żeby po latach nie wracać do książek z młodości... 😅

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz