niedziela, 16 października 2022

Wspomnienie Lodu - Steven Erikson

      Jeżeli jeszcze kiedyś ktoś mi powie, że wiedzie popierdolony żywot, to odpowiem, że popierdolona to jest fabuła Malazańskiej Księgi Poległych. Życie może mieć co najwyżej skomplikowane... A o samej pozycji co mogę napisać? Że na pewno nie jest to moje "oooch, aaach". Orgazmu bynajmniej nie dostawałam, czego pozazdrościć mogę chyba wszystkim postaciom żeńskim w tej książce. Serio, napakowanych testosteronem twardzielek mam już po dziurki w uszach. Erikson nie potrafi tworzyć słabych postaci. Ale warsztat ma niebotycznie piękny. Choć... jeśli chcecie znać moje zdanie i nie boicie się spoilerów - patrzcie niżej!

  1. Nie będę wspominała, że ilość nacji, bohaterów, imion, nazw własnych, wydarzeń, okresów historycznych itp. jest przytłaczająca. Bo jest. Ale autor mógłby chociaż pokwapić się z lepszymi opisami występujących w powieści postaci, przynajmniej tych głównych. Dobrze jest wiedzieć, jak wygląda piarg i najmniejszy kamyczek na skarpie, ale żeby na koniec 1000-stronicowej książki przekonać się, że X wygląda inaczej, niż sobie to na początku wyobraziłam, jest przejawem bezczelnego okrucieństwa.
  2. Capustan... No i szlag trafił powagę sytuacji.
  3. Odniosłam nieodparte wrażenie, że wszyscy się tam chędożyli jak leci i z kim popadnie... Znaczy, kobiety z mężczyznami i kobiety z kobietami, bądźmy poprawni. Ciekawe, co będzie za dziewięć miesięcy. Baby boom, czy ani jednego dziecka? Ok, stres potrafi zapauzować miesiączkę, ale nie płodność. Zawsze mnie to ciekawi, jak autorzy rozwiązują tego typu kwestie. Tutaj wciąż nie wiem, a w historii nikt się tym nie martwi.
  4. O bogowie, Stonny Menackis... Jak ta baba działała mi na nerwy. Ciut lepsza od nieszczęsnej Felisin, ale na jej akapity reagowałam podobnie - wywracałam oczami i sapałam udręczona...
  5. W tym tomie żarty były mało wyszukane i jakby wtrącane na siłę, żeby tylko oddać ducha obozującego w napięciu wojska, co wyszło raczej śmiesznie (nie, nie zabawniej, nie mylcie proszę tych pojęć). Niewiele scen wywołało we mnie autentyczne rozbawienie, natomiast wiele żenowało. Trzeba oddać sprawiedliwość, uwielbiałam nekromantów, choć komizm sytuacyjny z nimi związany bardziej pasowałby do Prattchetta.
  6. Zabawne też jest to, jak bardzo elokwentne są proste pachołki, nie wspominając o zasobie słów, które zmusiły mnie do posiłkowania się Słownikiem Języka Polskiego. Z perspektywy osoby piszącej jest to dla mnie bardzo wygodne - poszerzam i wzbogacam słownictwo. Gorzej z klimatem, który staje się sztuczny. Dziwne są sceny, w których zarówno bogowie, jak i prości żołnierze, snują podobne, filozoficzno-romantyczne monologi...
  7. I wisienka na torciku! Wreszcie zapałałam sympatią do jednego z bohaterów! Itkovian! Jedyny mężczyzna o żelaznej woli, przestrzegający ślubów i narzuconych sobie zasad. Paladyn pierwszej wody. Uwielbiam takich, praktycznie nie do złamania. I, jak to moi książkowi ulubieńcy mają w zwyczaju - skonał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz