Wena wrócił i nagle pisze się tak, jak gdyby nigdy się nie stracił. Serio, dziewięć stron draftu ciągiem i gdyby nie "piątek, piąteczek, piątunio!", pisałabym chyba jeszcze. Uwielbiam tych dwóch (z racji niewtajemniczenia jednego z bohaterów, nie mogę wypowiadać się o nim głośno bez spoilowania). Neth chyba nie podziela mojej opinii, ale on nie rozumie ich skomplikowanej, bromantycznej relacji 😆
Jak by nie było, jestem już przy finale Trzeciej Księgi. I patrząc na ilość stron zaczynam się zastanawiać, czy nie podzielić rozdziału na dwa krótsze. Generalnie nie widzę potrzeby, ale wiecie, jak to ze mną jest. Zaraz niebożęta wyskoczą z czymś, co wybałuszy mi oczy i zetnie krew w żyłach. Szczególnie Est i jego pomysły z metaforycznej "czapy". Ale tym razem kto inny kradnie zakończenie. Mam nadzieję, że będzie moc...
P.S. Nie, nie jestem fanką hate-love...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz