piątek, 23 grudnia 2022

Oddział chorych na raka - Aleksander Sołżenicyn

         Biorąc się za tę książkę myślałam, że mocno się zdołuję. Że treść pogrąży mnie w beznadziejności ludzi ciężko chorych, bez perspektyw na przyszłość, na normalne życie. Cóż, w wielu przypadkach pozostawali bez szans. Bezsilni. Ale nie tylko pacjenci i ich rodziny. Bez szans i sił byli także lekarze - nie konowały, które z polecenia snuły się po szpitalu, byle pieniądz się zgadzał, lecz ci, którym zależało na ozdrowieniu podopiecznych, dla których stracony pacjent był życiową porażką. Już dawno w tak intensywny sposób nie przeżywałam książki.

        Bezsilność. Dla mnie to był motyw wiodący tej historii, na którą składało się kilkunastu bohaterów o złożonych charakterach, naturalnych i skrajnie różnych życiorysach - postaci żywych i plastycznych, sympatycznych i antypatycznych, inteligentnych i prymitywnych. Nie mogłam się oderwać od wydarzeń rozgrywających się w ceglanych ścianach pawilonu numer trzynaście. Nie mogłam przestać zamartwiać się o Diomkę i Olega. Nie mogłam przestać złorzeczyć Jefriemowi i Pawłowi. Nie mogłam przestać współczuć Wierze i Ludmile.

        Nie mogę pominąć głębokiego przesłania politycznego, ale i tak to robię.

        Na zakończenie: myślałam, że mocno się zdołuję. I zdołowałam się, lecz nie realiami osób chorych, nie współodczuwaniem ich niedoli. Bardzo mocno zabolała mnie konkluzja, że na przestrzeni dekad zmieniły się rzeczone realia, ale ludzie nie zmienili się ani odrobinę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz