niedziela, 27 października 2024

35 level!

Tak daleko dotrwać, to przy mojej cierpliwości i motywacji tylko wiek mógł zadziałać! Trochę mnie tu nie było, więc z grzeczności wypadałoby przypomnieć, że jeszcze żyję...
    Zauważyłam, że ostatnio na bloga wrzucam wyłącznie kolejne rozdziały Elegii o Nieśmiertelnym. Chyba mam chwilowy zanik błyskotliwości, jak tak myślę, bo ileż winy można zwalać na niedostatek czasu...? Nawet jeśli to ten niedostatek bruździ. Ilekroć mam już cos napisać, stwierdzam, że nie ma to mniejszego sensu. Ale może muszę się zwyczajnie rozkręcić? A spróbuję, co mi tam.

    Może zacznę od tego, że sporo czasu zeszło mi w Diablo IV. Naprawdę wciągnęłam się w dodatek, fabuła "Naczynia Nienawiści" pozamiatała, aż nie mogę się doczekać kontynuacji! Niestety, przycisnęłam spirytystę, na udręce 3 leci jak złoto, natomiast na U4... kompletna klapa! Nawet z napierśnikiem Tyraela (lekko 85% odporności + łącznie ponad 1300 pancerza) i pełnym ekwipunkiem jest dla poszczególnych elit na hita. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Modyfikowałam build jak się da, ale niczego to nie zmieniło. Znajomy pod podobny jedzie jak czołg. Nie powiem, mocno mnie to zdeprymowało i porzuciłam spirytystę na rzecz... ulubionego łotrzyka. Ale Oblicze Andariel poszło do lamusa. Heh. Moje szczęście w tego typu grach...
    Tak więc D4 czeka na kolejny sezon i kolejne kosmetyczne pierdółki do zdobycia. Niemniej co się wybawiłam, to moje.

Nie powiem, sama klasa spirytysty jest rewelacyjna, a granie nią daje sporo przyjemności!

Natomiast łotrzyka uzbroiłam na podobieństwo Saramarystyjskich Niszczycieli. Tak, właśnie zdradziłam co nieco z Trylogii...

    Mniejsza o Diablo, choć to ono zajmowało mi ostatnio czas. Za jakąś godzinę wybije mi 35 rok życia, co w sumie nieszczególnie mnie interesuje - nie lubię swoich urodzin. Z wielorakich powodów. Ale są w moim towarzystwie osoby, które cenią takie okazje i szanuję to, mogę celebrować ten "magiczny" czas. Ale najchętniej celebruję go w świecie, w którym mnie nie ma. Na dniach zapchałam playlistę "Opowiedz mi historię" mega motywującymi utworami. Co prawda większość pasuje do drugiej powieści (o bohaterze, który w Elegii gra drugoplanową rolę, acz wybija się na pierwszy plan), ale nie zmienia to faktu, że mocno mnie inspirują. Chętnych zapraszam do przesłuchania, widżet znajdziecie w panelu po prawej. Z końcem miesiąca wychodzi najnowsza część Dragon Age'a, więc znów mnie tu nie będzie... ale postaram się wrzucić coś więcej niż następne rozdziały Zaklinacza Żywiołów. Ech, no i zaczną się zbereźnictwa...
    
    Tymczasem kończę wpis, życząc sobie na urodziny... zdrowia. Tak. W czwartek spędziłam pół dnia w łóżku i do teraz mnie trzyma...

🎵 The Lion Returns (Anduin's Theme from "World of Warcraft") - Robert Ianni 🎶

piątek, 18 października 2024

~~ Zaklinacz Żywiołów - Rozdział 8 ~~

Elegia o Nieśmiertelnym

Księga Druga

ZAKLINACZ ŻYWIOŁÓW



Est nie ma łatwego życia. Kiedy tylko udaje mu się znaleźć odpowiedź na nurtujące pytanie, zaraz pojawia się kolejne, męcząc go i dręcząc: Kim w rzeczywistości jest Leos i dlaczego Złowieszczy Niedźwiedź pragnie jej śmierci? Co sprawia, że w towarzystwie kobiet wyostrza się mężczyznom - nawet pawim oczkom - dowcip? I w jaki sposób jako Zaklinacz Żywiołów "kontroluje" pierwotne elementy?
    
    Ale wszystko to blednie i traci znaczenie, gdy docierają pod bramy potężnej Twierdzy Niedźwiedzi...



- Estariońska Kronikarka [kalendarium wskazuje 18d'10m'24r2t]





Ostatnio mam kłopot z opisami do kolejnych rozdziałów. Wcześniej przygotowywałam je sobie na bieżąco, podczas redagowania tekstu, ale teraz jakoś nie potrafię się do tego zabrać. Jestem straszliwie rozkojarzona i potwornie zmęczona. A może to tylko wymówki, sama nie wiem. W każdym razie popchnęłam wreszcie 4.21! Biedny Est nie ma pojęcia, co go czeka...

Zaklinacz Żywiołów - rozdział 8

 

Doznawszy niemałego wstrząsu, Estalavanes w skrajnym osłupieniu wpatrywał się w twarz młodej dziewczyny. Nie potrafił oceniać ludzkiego wieku po samym wyglądzie, ale nawet dla niego była stanowczo zbyt młoda, by aspirować do miana dezertera Leosa. Rumieniec zniknął z jej delikatnego oblicza, odsłaniając liczne piegi rozsiane po nosie i gładkich policzkach. Rozszerzone źrenice okolone tęczówką koloru burzowego nieba hardo oddawały spojrzenie elfa, który przyznać musiał, że nie mogły one należeć do prostej wieśniaczki. Coś było na rzeczy. Albo raczej coś nie pasowało do całości.

Mówiłeś, że poszukujecie czaromiota imieniem Leos. Właśnie mnie znaleźliście”.

Nie mogła być tym, za kogo się podawała! Była zwykłą dziewczyną! Może podopieczną Leosa? Albo przyszła ze sprawunkami czy podzięką za pomoc? Niemożliwe, by była tym, kogo przybyli spacyfikować. Zabić.

Ani się obejrzał, kiedy nie mniej zaskoczony Colonell stanął przy nim.

- Mag Leos zdezerterował z Kompanii Najemnej Niedźwiedzi - powiedział, przyglądając się dziewczynie. Jego również nie przekonały słowa samozwańczej Leos. -  No i nie jesteś mężczyzną. Mam o tym pewne pojęcie.

Oszołomiony Est nie śmiał pytać, skąd ta pewność, choć domyślał się, że miało to związek z niedawną łapanką.

- Jak młoda dziewczyna, zielarka, może być groźnym magiem? – niedowierzał, wtórując partnerowi. - Chyba że nie zdradzasz nam wszystkiego. Próbujesz go chronić? Czy też podszywając się pod niego zamierzałaś mnie podejść?

Dziewczyna na kilka uderzeń serca utkwiła wzrok w sztyletach u pasa najemnika i cofając się pospiesznie, posłała błagalne spojrzenie białemu elfowi. Roślina w jej rękach ukruszyła się nieco, gdy lękliwie przyciskała ją do piersi.

- Pod nikogo się nie podszywam, to ja jestem Leos! - broniła się rozpaczliwie. - Nikomu nic nie zrobiłam! A on… ten cały Niedźwiedź… - Rozległo się kliknięcie, gdy mężczyzna z tatuażem odbezpieczył jeden ze sztyletów. - Co chcecie mi zrobić?

Est natychmiast się ocknął, słysząc charakterystyczny odgłos niesiony zaduchem izby. Złapał spoczywającą na rękojeści dłoń człowieka i dociskając ją do pochwy, uniemożliwił wysunięcie ostrza choćby o milimetr.

- Nie, Col, nie będę w tym uczestniczył - oświadczył z całą stanowczością, na jaką było go stać. - Nie pozwolę ci jej zabić. Nawet jeśli mówi prawdę i jest naszym celem.

- Musimy dostarczyć Niedźwiedziowi chociaż ten jeden dowód - warknął nieprzejednany Colonell. - Nie możemy aż tak spierdolić tego zadania, bo to my skończymy skróceni o głowę!

Łowca nie przestawał obserwować ofiary skulonej przy szafce pod przeciwległą ścianą. Dziewczyna drgnęła niespokojnie, aż zagrzechotała zawartość komódki. Est wciąż ściskał jego rękę, naciskając nań, gdy usiłował wydostać broń. Col odepchnął go i wyszarpnął klingę. Zręcznie zmienił chwyt na rękojeści, postępując krok ku Leos.

- Do reszty ci odbiło! - wrzasnął Est i obszedł palenisko, by stanąć pomiędzy przyjacielem a zielarką. Pochwycił jego szerokie ramiona i zaparł się stopami, za wszelką cenę starając się go powstrzymać.

Cierpliwość Cola wyczerpała się. Wyrwał się i obrócił w taki sposób, że obaj stali teraz bokiem do dziewczyny, zupełnie nieświadomi, co dzieje się po jej stronie.

Leos upuściła cenną roślinę. Rozsunęła dłonie, jak gdyby trzymała w nich kulisty przedmiot i z wyczuciem głaskała powietrze, muskając powierzchnię nurtu płynnie poruszającymi się palcami. Szeptała przy tym śpiewnie w języku, którego żaden z dwóch najemników nie rozumiał, aczkolwiek dla Esta brzmiał on znajomo. Paskudnie znajomo… Inkantacja! Formowanie płomienia. Widział to kiedyś w Twierdzy, nocą, gdy czarodzieje zwani piromantami podpalili stos pogrzebowy.

Naraz trzasnęła iskra i oślepiający błysk z cichym buchnięciem opuścił przestrzeń magiczną dziewczyny.

- Nie, Leos!

W odruchu obronnym Est przyciągnął do siebie zaskoczonego zwiadowcę i wyrzucił wprzód dłoń w rękawiczce. Niewielka kula ognia wycelowana w człowieka zetknęła się z białymi palcami.

Reakcja była natychmiastowa.

Pochłaniający esencję otoczenia płomień rozwinął się niby wąż i spowił ich obu wirującym pierścieniem to opadając, to wzlatując ponownie. Ocaleni stali nieruchomo w kręgu rozpędzonego, rozrastającego się żywiołu i oglądali to widowisko z niemałym zdumieniem. Ogień wirował, nie czyniąc nikomu ani niczemu żadnej szkody.

Mimo pomarańczowych wstęg co rusz pojawiających się na wysokości oczu, twarz Colonella była blada, gdy uzmysłowił sobie, co właśnie się wydarzyło. Leos rzeczywiście była czarodziejką i doprowadzona do ostateczności ryzykowała spaleniem wszystkiego, co posiadała, byle tylko nie dać się zabić. Est uratował mu skórę przed potwornym poparzeniem, o ile nie bolesną śmiercią.

Zdruzgotana piromantka padła na kolana. Zasłaniając usta drżącą dłonią, patrzyła na scenę przed sobą niczego nie rozumiejąc. Znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Biały elf okazał się czarownikiem! Ale nie była to defensywna manifestacja mocy tajemnej. To nie była żadna manifestacja, bo przecież wyczułaby załamanie nurtu w izbie. On przejął jej zaklęcie. Nie słyszała, by wypowiadał słowa. Nie wykonał żadnego gestu poza rozprostowaniem ręki. To wyszło z niego. Jej energia uczyniła to, co rozkazał!

Est przełknął ślinę, gorączkowo zastanawiając się nad tym, czego właśnie dokonał. Albo raczej nad tym, co powinien zrobić w dalszej kolejności. Pojęcia nie miał, jak mu się to udało, lecz skutecznie zatrzymał ciśnięty w nich ogień. Ponadto wykorzystał go, podporządkowując i przygotowując do ponownego użycia. Nie myślał, wyłącznie działał, chcąc ochronić partnera i powstrzymać nieuniknione. I powstrzymał je.

Biorąc drżący, uspokajający wdech, wypuścił ramię kompana i stanął przodem do dziewczyny. Obręcz ognia posłusznie rozstąpiła się przed nim, a gdy uniósł lewą dłoń wnętrzem do góry, kurtyna płomieni rozszczepiła się na mniejsze języki i pomknęła ku niej niczym żywe, głodne pieszczot stworzenie. Żywioł zwinnie przepływał między jego palcami, jakby była to najprzedniejsza zabawa.

Podjąwszy decyzję, Est zakończył wreszcie te popisy, zamykając rozbestwione ogniki w pięści. Pomału ruszył w kierunku przerażonej Leos i przyklęknął naprzeciwko niej.

- Wybacz, ale nie lubię, kiedy grozi się moim przyjaciołom – ostrzegł ją na przyszłość. - Tak jak nie lubię przemocy.

Ze słabym uśmiechem wzniósł pięść i rozchylił palce. Wewnątrz tańczył maleńki ognik, zaledwie krztyna tego, co posłała przeciwko intruzom. Est dmuchnął weń, a ciepły powiew owionął twarz Leos, mierzwiąc burzę niesfornych loków.

- Oddaję to, co twoje – szepnął, podnosząc się z miejsca. Nie obawiając się zagrożenia, jakie stanowiła, niespiesznie wrócił do Cola, obok którego bez sił zwalił się na klepisko.

Leos dotknęła ciepłego jeszcze policzka, czując jak cała zużyta moc powraca do niej poprzez skórę. Z nabożnym lękiem popatrzyła na swoje roztrzęsione dłonie, a następnie na dziwnego elfa. Nie wstając z kolan, wpatrywała się w niego jak w objawienie Wszechmocnego. A gdy otworzyła usta, wydobył się z nich zachrypnięty głos.

- Wydawało mi się, że znam każdy rodzaj magii, jednak pierwszy raz w życiu widzę coś takiego.

Siedzący na ziemi Est nie odpowiedział dziewczynie. Zadarł tylko brodę, spoglądając niepewnie na Cola. Cera mężczyzny nabrała już ciepłego, muśniętego słońcem koloru, zacierając kontury płowiejącego malunku.

- Nie musimy jej zabijać, prawda? - poprosił. - Zabierzmy ją ze sobą. Potem będziemy się martwić.

Colonell cały czas czujnie śledził każdy ruch kulącej się Leos, choć nie zapowiadało się, by znów chciała korzystać z czarodziejskich sztuczek. Niemniej przezornie brał pod uwagę wszelkie możliwości. Z drugiej jednak strony, mając Estiego, nie musiał przejmować się żadnymi manifestacjami czy tam przejawami magii. A przynajmniej nie tej destrukcyjnej, opartej na żywiołach.

- Dzieciaku, zdajesz sobie sprawę, że przywódca straci ją, gdy tylko przekroczymy próg sali audiencyjnej? Co to za różnica, kiedy umrze?

- Nie straci, o ile mam coś do powiedzenia. A raczej mistrz. - Est zwiesił głowę i ukrył ją pomiędzy kolanami. – Sztukmistrz Sneser mógłby ocenić jej potencjał. Licho wie, czym podpadła Niedźwiedziowi, ale jestem przekonany, że Mag nie pozwoliłby jej skrzywdzić.

Zwiadowca przykucnął i przyłożył wystające ze strzeleckiej rękawicy palce do chłodnej bieli karku.

- Nie przeceniasz aby możliwości Zrzędy? Stary potrafi być nieobliczalny.

Chłopak podniósł głowę i zupełnie nie zważając na obecność Leos, połasił się do silnej ręki.

- To nie ja go przeceniam, tylko ty nie doceniasz.

- Obyś miał rację, Esti.

Smagły mężczyzna wyprostował się, posłał dziewczynie ostatnie złowrogie spojrzenie i wyszedł, akceptując pomysł przyjaciela. Est natomiast gapił się na czubki swoich zakurzonych butów i myślami błądził zupełnie gdzie indziej, usiłując wyprzedzić bieg zdarzeń, przewidzieć wszystkie możliwe konsekwencje wyboru. Ostatecznie doszedł do wniosku, że każdy los jest lepszy od bezsensownej śmierci.

Odzyskawszy poczucie rzeczywistości, przysunął się trochę do dziewczyny, tak aby siedzieć na wprost niej.

- Leos - zaczął powoli - powiedz mi, proszę, dlaczego uciekłaś z kompanii Niedźwiedzi?

Zielarka zajrzała w zielone kocie oczy, po czym skupiła wzrok na swoich dłoniach, przebierając nerwowo palcami i opuszkami uciskając płytki paznokci. Ten elf był znacznie bardziej niebezpieczny niż jego uzbrojony w sztylety i noże towarzysz.

- Nie uciekłam, bo nigdy do niej nie należałam.

Est zamrugał, tracąc orientację w sytuacji. To wszystko było o tyle dziwne, że od początku nie było wiadomo, gdzie leży prawda. I czy w ogóle istniała. Ach, istniała. Leos to czaromiot. Bez względu na płeć.

- Obwołano cię dezerterem… A to oznacza, że musiałaś należeć do najemnych. I rozpoznałaś sygnaturę na siodłach. Wiejska dziewczyna raczej nie zna takich szczegółów. O czym mi nie mówisz?

- Wydaje mi się, że to Niedźwiedź nie powiedział wam wszystkiego.

Burzowe niebo spotkało zieleń młodej trawy. Uderzył piorun, rozchodząc się grzmotem w głowach siedzącej na ziemi dwójki.

Est otrząsnął się szybko.

- W porządku. To bez znaczenia. Ważniejsze jest to, czy… Moment.

Dźwignąwszy się z klepiska, dokładnie otrzepał spodnie, potarł o siebie dłońmi, by pozbyć się z nich kurzu i pyłu, po czym odchrząknął teatralnie w pięść. Z szerokim uśmiechem odsłaniającym kły wyciągnął rękę do wciąż klęczącej czarodziejki.

- Ważniejsze jest to, czy zechciałabyś udać ze mną, z nami - poprawił się - do Twierdzy Niedźwiedzi. Uważam, że jestem w stanie uchronić cię przed egzekucją i wiem, że gdybyśmy nie wypełnili powierzonego nam zadania, Złowieszczy Niedźwiedź nasłałby na ciebie następnych zabójców. Podejrzewam, że nie byliby to litościwi ludzie.

Leos patrzyła na niego z niedowierzaniem. Niezrażony jej uzasadnioną nieufnością Est ciągnął dalej, gestem zachęcając dziewczynę do współpracy.

- Rozumiem, że dla ciebie oznacza to porzucenie wszystkiego, co do tej pory osiągnęłaś, ale obiecuję ci, że otrzymasz wszystko co niezbędne do kontynuowania pracy. Kto wie, może pewnego dnia razem wybierzemy się do puszczy w poszukiwaniu tych pięknych kwiatów, które mi dziś pokazałaś?

Łypnęła na dłoń bez rękawiczki. W jej oczach nadal brakowało przekonania.

- Przysięgam, Leos, że póki żyję, nikt nie wyrządzi ci krzywdy.

Drżące, ciepłe palce otoczyły jego własne, chłodne i białe. Pociągnął Leos do góry i w nagłym, nieprawdopodobnym przypływie współczucia przygarnął ją do siebie, tuląc opiekuńczo. Nikt poza Colonellem i Magiem nie mógł go dotknąć, tymczasem pierwsza lepsza dziewczyna wypłakiwała mu strach w ramię. Ludzka kobieta, młoda i rozkwitająca. Z bliska wyjątkowo intensywnie czuł jej odurzający zapach, słodko-gorzki, przepełniony strachem oraz żalem. Zupełnie inny niż Cola czy mistrza.

Gdy uświadomił sobie, co wyczynia, było już za późno, a uszy swędziały niemiłosiernie. Jego sprytna manipulacja tym razem poszła za daleko.

Leos przestała szlochać. Odsunął ją od siebie i zajrzał w jej szkliste oczy. Poprosił, by się spakowała i dał jej chwilę na ostudzenie emocji. Odszedł w stronę sieni i otwartych na oścież drzwi, które starannie za sobą zatrzasnął. On sam potrzebował czasu, by zdusić burzę wzbierającą mu pod czaszką. Powinien znaleźć Cola. I to jak najszybciej.

Zwiadowca stał oparty o ścianę chałupki z rękami skrzyżowanymi na piersi i podciągniętą nogą. W napięciu obserwował okolicę, jakby spodziewał się całego oddziału paladynów przeczesującego las w pogoni za mordercami.

Est zatrzymał się koło niego, ciężko wzdychając. Wreszcie opuścił gardę. Oparł się plecami o ścianę i przymknął szczypiące powieki.

Śpiew ptaków oraz szmer liści były wspaniałą muzyką, jedyną, jakiej pragnął teraz słuchać. Przyroda zawsze działała kojąco na jego zszargane nerwy, aż ogarnęła go nieprzemożna ochota, by zostać tutaj, trwać w tej sielance i zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło od momentu opuszczenia Twierdzy...

- Nie przestajesz mnie zadziwiać, dzieciaku - odezwał się Col niskim, mruczącym głosem, który zawsze działał na Esta w jednakowo pobudzający sposób. - Z takimi umiejętnościami niejedna kobieta bez wahania zadarłaby przed tobą kieckę.

- Jak rany, jesteś obrzydliwy. - Mina chłopaka skwaśniała. Zmuszony był otworzyć oczy, inaczej niedorzeczne wyobrażenia przytępiłyby mu umysł. - Nie chcę, by zadzierały przede mną kiecki.

Zaciekawiony Col obrócił się do niego przodem i podparł przedramieniem o kamienną ścianę.

- Uważasz, że kobieta i mężczyzna razem to coś obrzydliwego?

- Uważam, że ja i kobieta razem to coś obrzydliwego.

- A ty i mężczyzna razem?

- Też.

Kiedy nastąpiła pełna konsternacji cisza, Est z rozbawieniem zerknął spod brwi na strapionego mężczyznę.

- Ale ty i ja to zupełnie inna bajka.

Col przybliżył twarz do ucha elfa. Jego zmysłowy ton rozszedł się dreszczem po białej skórze.

- Całkiem sprawnie ją uwodziłeś, dzieciaku. Z premedytacją. Zrobiłem się zazdrosny.

Est wybuchł tak donośnym śmiechem, że zapewne słychać go było w odległości wielu kilometrów. Śmiał się, a łzy ulgi spływały mu po policzkach, żłobiąc linie pośród drobinek kurzu. Śmiał się śmiechem tak szczerym i zaraźliwym, że stojący tuż przy nim Col nie potrafił się powstrzymać. Śmiali się obaj, odreagowując wszystkie trudy, wszystkie cierpienia, wszystkie złe chwile, jakie wspólnie przeżyli. Est nie był sobą. Albo właśnie w tej jednej chwili był sobą bardziej, niż kiedykolwiek przedtem.

Kiedy się opanował i spojrzał w wytatuowaną twarz, roześmiał się na nowo. Długo nie potrafił przestać, nawet gdy rozbolał go brzuch. Dopiero po kilku głębszych oddechach zdołał ochłonąć na tyle, by otrzeć policzki z łez. Zaczepił Colonella roziskrzonym wzrokiem.

Oczy spotkały się, a wargi rozchyliły, gotowe przyjąć całą tłumioną namiętność…

Odskoczyli od siebie, gdy drzwi z przeraźliwym skrzypieniem otwarły się i z chatki wyszła młoda kobieta, której nie rozpoznali. Leos porzuciła przyodziewek wieśniaczki na rzecz bogatego podróżnego odzienia. Najwyraźniej nie była prostaczką, na jaką kreowała się w odosobnieniu, gdyż stanęła przed nimi panna o długich miodowych puklach upiętych w niesforny koński ogon. Przylegający do sylwetki strój, jaki można spotkać u magów na dworach możnowładców, subtelnie podkreślał kształty szczupłego, rozwijającego się ciała. Zdobiony gorset z długimi rękawami idealnie pasował do ciemnego błękitu tęczówek czarodziejki, a luźne poły wychodzące spod stanu sięgały kolan zarówno z przodu, jak i z tyłu. Obcisłe bryczesy w nieco ciemniejszym odcieniu oraz wysokie lśniące buty dopełniły eleganckiej kreacji, diametralnie odmieniając wygląd rzekomej dezerterki.

Z wiejskiej dziewczyny Leos przeistoczyła się w magicznie uzdolnioną, szlachetnie urodzoną panienkę. W ręce trzymała inkrustowaną laskę zakończoną srebrnymi pnączami oplatającymi niebieski kryształ o wielu fasetach. W drugiej natomiast dzierżyła cały swój dobytek w postaci jednej małej torby, która odbyła zdecydowanie więcej podróży, niż jej właścicielka miała lat. Opuchnięte powieki i zaczerwieniony piegowaty nos świadczyły, że niedawno płakała, lecz była już na tyle opanowana, by stanąć z dumnie uniesionym czołem.

- Tylko się nie zakochaj - burknął Col i odszedł w kierunku koni, mijając dziewczynę, jakby jej tam wcale nie było.

Est obrzucił go zgorszonym spojrzeniem.

- Idź wyłysiej, durniu!

Jeszcze chwilę przyglądał się spod ściągniętych brwi, jak Col odwiązuje wodze od sztachety płotu, gdy Leos zbliżyła się niego i podążyła za jego wzrokiem.

- Dobrze się dogadujecie – zauważyła.

- Tak - odparł zamyślony Est. - Chyba tak. Gotowa do drogi?

Pociągnęła nosem. Nie płakała, lecz kostur ściskała tak mocno, że zbielały jej kłykcie.

- Nie mam konia – oznajmiła.

Chłopak popatrzył na nią z góry i z rosnącym uśmiechem wskazał jej przestępujące z nogi na nogę wierzchowce. Podeszli do zwierząt, które z ciekawością kierowały łby w stronę młodej kobiety. Col podał wodze ogiera Estowi, zwinnie wspiął się na siodło Gniadej i umościł w nim, szykując do długiej drogi powrotnej. Równocześnie starał się nie zwracać uwagi na uporczywe wiercenie w trzewiach.

Est pomógł wsiąść czarodziejce na grzbiet łagodnego Srokatego i przymocował jej torbę przy własnych. Usiadł tuż za nią, biorąc wodze i zamykając ją między ramionami. Leos pochyliła delikatnie barki. Nie odważyła się odwrócić, za jedyne oparcie mając ułożoną na udach laskę. Człowiek wyjeżdżający na dróżkę chrząknął parokrotnie, ale białoskóry elf potraktował tę aluzję z wesołością.

Nie ujechali kilometra, gdy wsparta ręką na przednim łęku Leos odezwała się cicho do swojego obrońcy.

- Czy to było burczenie?

Brwi Esta wygięły się pytająco. Oderwał wzrok od cętkowanych pleców Cola, spoglądając w dół na pasażerkę.

- Jesteśmy w lesie - zaczął z błyskiem w oku. – Ściemnia się, więc to chyba normalne, że wilki ruszają na polowanie, burcząc do siebie.

- Twój brzuch - wymamrotała dziewczyna, podejrzewając, że Est natrąca się z niej. - Burczał.

- Aaach, to! - Chłopak uśmiechnął się i nagle spoważniał. - Nie, chyba nie.

Wprawiony w szampański nastój zabawiał się tą głupiutką wymianą zdań. Wnosiła ona coś świeżego do tej męczącej podróży i zamierzał z tego skorzystać. Pozwalała mu nie myśleć o innych rzeczach. Gorszych. Skomplikowanych.

- Jadłeś coś ostatnio?

- Trochę stresu i nerwów, dziękuję. - Znów ten niepokojący uśmiech błyszczący kłami. - Były nawet smaczne. Okraszone nutą rozpaczy i smutku, ale w zdrowej diecie bardzo pożądane. W niewielkiej ilości, rzecz jasna. Jak słodkości.

Dziewczyna z dziwnym wyrazem obróciła się w siodle i spojrzała na niego. Po krótkiej obserwacji zawołała do jadącego z przodu najemnika.

- Co mu się stało? Przed chwilą zachowywał się inaczej.

Odpowiedziało jej obojętne wzruszenie ramion.

Zwróciła się do Esta, zupełnie nie pojmując zmiany, jaka zaszła w nich obu.

- Czy on zawsze jest taki obcesowy?

Est poruszył barkami, idealnie naśladując Cola. Parsknął śmiechem, słysząc bezsilne warknięcie siedzącej przed nim dziewczyny.

***

Wiszący wysoko na niebie księżyc w niezmiennym towarzystwie gwiazd wyznaczał podróżnym drogę. Zimne światło upiornymi plamami kładło się na wszystkim, co napotkało na swej drodze, a w szczególności na obliczu i dłoniach jadącego elfa. Odsłonięta biała skóra pochłaniała blask, w oczach dwójki ludzi upodabniając go do nocnej zjawy. Szczęśliwie dla nich, na bezkresnej przestrzeni było dostatecznie jasno, by nie kłopotali się dodatkowym źródłem światła.

Gdy zatrzymali się na odpoczynek, Colonell postanowił spróbować sił z nocnym polowaniem, lecz Leos powstrzymała go i wyjęła z torby wystarczającą ilość prowiantu, by nieco zaspokoić głód trzech osób. Przynajmniej do następnego postoju. Nie mieli czasu ani możliwości, by zakupić niezbędne rzeczy w mieście, więc będą raczyć się tym, co oferowała im matka natura. Przynajmniej konie nie musiały martwić się o posiłek i kiedy tylko zostały oporządzone, czarodziejka rozpaliła niewielkie ognisko bardziej dla odstraszenia drapieżników, aniżeli dla światła czy ciepła.

Col objął pierwszą wartę i rozsiadł się wygodnie z dala od płomieni, stając się prawie niewidocznym pod narzuconą na plecy oraz włosy cętkowaną peleryną. Najedzony Est przymknął powieki, układając się na trawie. Ze zwiniętą peleryną i rękami pod głową wsłuchiwał się w cichy szmer drzew przecinany natarczywym cykaniem i bzyczeniem owadów. Leos przysiadła się do niego i podkurczając kolana pod brodę, wpatrzyła się w ogień.

- Co to za magia, której użyłeś? – zagaiła cichutko. - Jak udało ci się przejąć moje zaklęcie i oddać zużytą energię tajemną?

Zarumieniła się, a może był to efekt ognia tańczącego wśród cieni na jej piegowatej twarzy.

Est otworzył oczy. Przyglądając się rozmigotanemu antracytowemu niebu zauważył, że dzisiejszej nocy było ciemnoszarym filcem, na którym przypadkowo rozsypano mąkę i w ramach zadośćuczynienia dorzucono iskrzące diamenty.

- Rzecz w tym – powiedział wreszcie - że to nie jest magia. Nie używam zgromadzonej w ciele esencji i tak naprawdę nie kontroluję żadnego zaklęcia. To tkwi w żywiołach. Albo we mnie samym. - Zastanowił się, jak ubrać w słowa niepoukładane myśli. - To trochę tak, jakby ktoś poszczuł mnie wściekłym psem, a ja bym tego psa przemienił w potulnego pupila. Potulnego pupila, który na jedno moje skinienie rzuciłby się do gardła właścicielowi. Albo przyniósł mu patyk do zabawy.

- Czyli jednak kontrolujesz.

- Może tak to wygląda, ale nie do końca jest prawdą.

Zapatrzył się na bladą tarczę księżyca, z pozoru nieruchomą, otoczoną leniwie sunącymi obłokami i wierną świtą niezliczonych gwiazd.

- Leos, czy ludzie pragnący wykonywać rozkazy są kontrolowani, czy nadal pozostają posłuszni własnej woli? Czy jeżeli ktoś powie ci, że masz zjeść jabłko, a ty zjesz je, bo naszła cię na nie chęć, to ulegasz kontroli, czy działasz w zgodzie z samą sobą?

- To dość niejednoznaczne porównanie – poskarżyła się, marszcząc jasne brwi. - Czy niewolnicy z Sal Aldahad mogliby się zgodzić z twoim tokiem rozumowania?

Wchodzili na kontrowersyjny temat, lecz dla nawykłego do takich dyskusji Esta nie było w tym nic niewłaściwego.

- Niewolnik nie ma prawa posiadać wolnej woli, jest w pełni zależny od kaprysów swego pana. Natomiast służący świadomie poddaje się kontroli. - Mrugnął, słysząc samego siebie nieświadomie przyznającego rozmówczyni rację. - Czekaj, bardzo źle to brzmi. Jak rany, zaczęliśmy od żywiołów i magii, a zeszliśmy na dziwne tematy.

Uniósł się na łokciach. Ciepłe powietrze napływające od trzaskającego ogniska pieściło jego policzki, a nocne widzenie częściowo utraciło swoją przygnębiająco monochromatyczną moc.

- Dziwne - kontynuowała dziewczyna - bo zakładasz, że żywioły mają wolę? Czy dziwne, bo próbujesz uciec od myśli, że kogokolwiek lub cokolwiek kontrolujesz?

Wzdrygnął się. Leos trafiła w samo sedno. Zaakceptował i przyswoił sobie ideę współpracy, symbiozy z żywiołami, ponieważ wydawała się najlepiej do niego pasować.

- Przepraszam, nie chciałam żeby to tak zabrzmiało – dodała speszona, patrząc w punkt przed sobą. - Po prostu jesteś dobrym człowiekiem. Elfem. Masz życzliwe serce. Nie wydajesz się być kimś, kto chciałby sprawować nad kimkolwiek władzę. Nawet nad psem.

- Chciałbym być choć odrobinę tak dobry jak sądzisz, Leos. Choć odrobinę. - Zmęczony uśmiech na sekundę przeciął jego twarz. - Powinienem się położyć. W nocy będę zmieniał Cola na warcie. Dobranoc, Leos.

Wstał, chwycił poduszkę zrobioną z peleryny mistrza i oddalił od ognia na tyle, by ciepła łuna nie zakłócała mu odpoczynku. I na tyle, by Leos za nim nie podążyła. Zamknął oczy z nadzieją, że będzie miał połowę nocy na przemyślenie wszystkiego, co właśnie usłyszał.

I niemal od razu odpłynął w sen bez snów.

***

Nocą Colonell nie próżnował. Gdy pozostała dwójka wypoczywała, on zrobił użytek z posiadanych materiałów i skonstruował proste pułapki na zające. Podczas obchodu rozstawił je w pobliżu gęstych krzaków i drzew, wysypał resztki warzyw oraz owoców, jakie Leos zabrała ze swoich zbiorów, a których nie dojedli na kolację, po czym wrócił na miejsce. W ten sposób rano mieli dwa zające czekające na patroszenie.

Z nastaniem świtu dziewczyna bez specjalnej zachęty wzmocniła ledwie tlący się ogień, a niewyspany Est przygotował prowizoryczny drewniany rożen i doprawił mięso ziołami z sakiewek. Pierwszą oskórowaną, wypatroszoną przez Cola tuszkę nadział i zawiesił nad ogniskiem, by ładnie się opiekła. Drugiego zająca łowca podzielił na porcje, planując potrawkę na kolację.

Est zawijał właśnie resztki mięsa w kawałek suchego materiału, gdy Colonell padł ciężko tuż obok niego. Mężczyzna nie wyglądał zdrowo. Na dodatek trzymał się za brzuch. Chłopak powściągnął złośliwy uśmieszek. Ugryzł się w język, by nie powiedzieć, że właśnie tą stroną organizm oczyścił się z antytoksyny. I bez cienia wątpliwości nie było to przyjemne doświadczenie.

Leos wróciła ze skórzanymi szawłokami napełnionymi wodą i lekko wilgotnymi włosami. Col wciąż mierzył ją wzrokiem, gdy nie patrzyła. Est dostrzegał w tym nieufność, aniżeli typowo męską reakcję na atrakcyjne dziewczę. Prychnął, kolejny raz tłumiąc śmiech i odniósł cenny pakunek do juków osiodłanych zawczasu koni.

Teraz zwiadowca nie spuszczał oka z wesolutkiego elfa.

- Podziel się tym, co cię tak bawi, Esti - warknął zaczepnie. - Chętnie się pośmieję.

- Przykro mi, Col, nie mam lusterka - oddał złośliwość Est i pośpieszył dokończyć obowiązki.

Umęczony łowca pokręcił głową, choć lekko wygięte wargi wskazywały na jego rozbawienie. Skoro humory dopisywały, powinni ruszać w dalszą drogę. O ile będzie w stanie wysiedzieć w siodle po tym, co go spotkało.

***

Ruszyli konno szlakiem, którym jeszcze niedawno zmierzali do Adeili. Podróż dłużyła się bezlitośnie, ale nie mogli wymagać od obciążonego dwójką pasażerów ogiera szybszego biegu. Wierzchowiec nie był tym faktem szczególnie przejęty. Dotrzymywał kroku gniadej towarzyszce i od czasu do czasu potrząsał łbem, by odgonić natrętne muchy.

Droga mijała spokojnie. Czasem przerywana krótką rozmową, w dużej mierze jednak spędzona w gęstniejącym od niewypowiedzianych myśli milczeniu. Ciężkie chmury zbierały się na horyzoncie strasząc rychłą ulewą, by zaraz rozwiać się od gwałtownych podmuchów wiatru wiejącego ku północy. Na razie nie zapowiadało się na załamanie pogody, a chłodny wietrzyk był mile widziany w trakcie jazdy w pełnym uzbrojeniu. Słońce szóstego miesiąca srogo przygrzewało, nie szczędząc nikogo.

Znudzona monotonią prostej drogi Leos popatrywała na czarny kostur wsunięty w tuleję przy siodle. Miał około dwóch metrów długości, prezentował się zwyczajnie, a już na pewno nie tak imponująco jak ten na jej kolanach. Zdobiona szafirem laska zaczynała irytować ją swoim ciężarem.

- Po co ci kij? - zagadnęła elfa. Dotknęła gładkiego hebanowego drewna i natychmiast cofnęła dłoń, łapiąc się za palce i sycząc jak oparzona. - Co to było?!

Est sam chciałby to wiedzieć. Kiedy mistrz przekazywał mu okuty stalą kostur, chłopak poczuł jedynie lekkie mrowienie. Cokolwiek Leos poczuła, mrowieniem nazwać tego nie mógł.

- Przepraszam za niego. Nie lubi być dotykany - odparł beztrosko, zerkając ukradkiem na plecy Cola.

Zwiadowca wysforował się nieco do przodu, ponieważ trakt przechodził w wąską dróżkę. Zmuszeni byli jechać jeden za drugim, co Estowi poniekąd przeszkadzało. Chciał widzieć twarz partnera. Chciał z nim zostać. Sam.

Niedowierzanie w głosie Leos ściągnęło go na ziemię.

- Przepraszasz za niego? To przecież kawałek drewna z nałożonym nań zaklęciem.

- Tak jak ten? - ruchem podbródka wskazał laskę na jej kolanach. - To, że mój przypomina kij od miotły, nie znaczy jeszcze, że jest mniej groźny niż kij od miotły z fikuśnymi zdobieniami.

Zganiona czarodziejka jakby zapadła się w sobie.

- Przepraszam, zachowałam się nieuprzejmie.

- Nie ma sprawy. To tylko kij od miotły.

Est kątem oka dojrzał nieznaczne drżenie barków Cola. Uśmiechnął się od ucha do ucha, bezwiednie odsłaniając zęby.

- Masz dziwne poczucie humoru. - Leos spróbowała przekierować temat na osobę rozmówcy. Niestety w ten sposób tylko się pogrążyła.

- Tak dziwne jak uszy? – Est dla przykładu pociągnął się za jedno. - A może kły? Albo oczy? Wiem, że oczy mam bardzo dziwne. Na mój gust zbyt kolorowe. Odcinają się od całości.

Jadący na przedzie łowca parsknął, wytrącając dziewczynę z równowagi.

- Tak was to bawi?! – denerwowała się.

Roześmiany Colonell obrócił się do Esta.

- Tak! – krzyknął zadziornie.

- Nie! - odbił piłeczkę Est.

- MOŻE! - odpowiedzieli równocześnie i roześmiali się jak dzieciaki.

Sfrustrowana dziewczyna nie otworzyła ust aż do wieczornego postoju.

***

Podczas gotowania potrawki z zająca Est w skupieniu wysłuchiwał planu Cola. Zakładał on, że gdyby ruszyli po kolacji, w Twierdzy byliby mniej więcej kilka godzin przed świtem. To był dobry czas, szczególnie że pogoda robiła się niepewna. Mieliby chwilę wytchnienia w swoich kwaterach i nieco wypoczęci zdaliby raport przywódcy. No i zjedliby coś lepszego niż przyrządzoną naprędce potrawkę, nie żeby Esti nie był zdolnym kucharzem...

Choć bardzo się starał, Col nie uchylił się przed kuksańcem urażonego kucharza.

Kiedy pojawiła się Leos, obaj przedstawili jej propozycję, na którą przystała niechętnie, wynikało z niej bowiem, że szybciej stawi się przed obliczem mężczyzny, którego przysięgała nigdy więcej nie oglądać. Wierzyła jednak, że Est dotrzyma złożonej obietnicy.

Jednomyślnie zadecydowali o zarwaniu nocy i po kolacji ruszyli w drogę.

***

Aura stała się nieprzyjemna, gdy w środku nocy wiatr zmienił kierunek. Ciężki i zimny nadciągał z północy, uderzając w jeźdźców oraz ich konie z coraz większą zawziętością. Chmury szczelnie przesłoniły niebo, a w panujących ciemnościach wyłącznie latarnie zawieszone przy siodłach rozświetlały podróżnym drogę, chybotliwie rozpędzając cienie. Ale i one mogły się zerwać, targane wściekłymi porywami. Na ubitej drodze nietrudno było je rozbić.

Est oddał pelerynę czarodziejce, która przyjęła ją z podziękowaniem. Zapach deszczu stawał się wyraźniejszy i chłopak czuł przybierające na sile tchnienie popychające jego zgarbioną w siodle sylwetkę. Zaprzestał poprawiania nachodzącej na powieki grzywy, gdy spadły pierwsze krople deszczu, nieśmiało badające grunt, w pełni gotowe na rychły desant. Pogoda pogarszała się nieubłaganie, a on nie mógł zrobić nic, by na otwartym terenie uniknąć zmoknięcia i zmarznięcia.

Wtem wiatr przycichł, szumiąc na skraju słyszalności, zaś bębnienie deszczu o skórzany pancerz momentalnie ustało. Jak gdyby ktoś osłonił go przed dokuczliwymi skutkami nieprzychylnej natury. I nie tylko jego. Podróżników otaczała kopuła wirującego powietrza, na dystans utrzymująca zimny wicher oraz rozsrożoną tą nieoczekiwaną przeszkodą ulewę. Grube krople waliły o świszczącą barierę, nieszkodliwie rozmywając się pośród ciepłych prądów tworzących krąg o promieniu niespełna trzech metrów. Konie zarżały nerwowo. Światło lamp nie słabło już z każdym szarpnięciem, kołysało się teraz łagodnie w rytm kroków zaniepokojonych zwierząt.

Colonell rozejrzał się, zmieszany tą nagłą odmianą i spostrzegł, jak Est z niedowierzaniem wpatruje się w swoje dłonie. Już wiedział, komu należały się za to wyrazy uznania.

- Już to mówiłem, Esti, ale powiem jeszcze raz: twoje umiejętności są cholernie przydatne.

- Niesamowite! - Leos rozglądała się na boki, ściągając kaptur. Niesione wiatrem liście i źdźbła trawy śmigały na krawędzi pola widzenia. - Jak to zrobiłeś?

- Ja… Jak rany, nie mam pojęcia! - wykrzyknął Est zgodnie z prawdą. - Pożaliłem się w myślach na swoją bezradność, a tu… Naprawdę, nie żartuję! - tłumaczył się, widząc zwątpienie siedzącej przed nim dziewczyny. - A przynajmniej nie teraz.

- Czyli poskarżyłeś się na wiatr i on przestał na nas wiać? - Nuta zdziwienia w jej głosie punktowała tę niedorzeczność. - Ot tak cię posłuchał, powstrzymując też deszcz?

- To… Chyba można to tak ująć, że żywioł powietrza rozpatrzył moją skargę… - Było to mętne wyjaśnienie, lecz ostatecznie nie miało większego znaczenia, liczył się bowiem efekt, jaki nieświadomie osiągnął. - Tylko proszę, Leos, niech to pozostanie między nami.

Rozentuzjazmowana dziewczyna zdawała się go nie słuchać. Próbowała przeniknąć wzrokiem okrążające ich masy ciepłego powietrza, ale próżny był jej trud. Chmury szczelnie przysłaniały księżyc i gwiazdy, wicher porywał drobne kamyki oraz patyki znajdujące się na drodze wierzchowców, a ściana deszczu nie pozwoliła przedostać się blaskowi ich latarenek dalej niż metr poza granicę elementarnej zasłony.

W końcu przypomniała sobie o prośbie Esta.

- Dlaczego się z tym kryjesz? To wspaniała moc! Mógłbyś z jej pomocą dokonać wiele dobrego.

- Albo wiele złego - westchnął przeciągle. - Podli ludzie chcieliby wykorzystać takie umiejętności, wykorzystać mnie. Czasem największy dar jest jednocześnie największym przekleństwem.

Col spojrzał z troską na jadącego z tyłu przyjaciela.

- Zgadzam się. I Mag także by się z tobą zgodził, Esti.

Uśmiech wdzięczności przemknął przez twarz zmęczonego elfa. Chłopak znów obejrzał dłonie, chociaż wiedział, że prócz nienaturalnego koloru skóry oraz sfatygowanej rękawiczki nie ma w nich nic specjalnego. Nawet złota bransoleta ukryta pod czarną skórką nie miała tu większego udziału. To było w nim.

- Opowiem mu wszystko po powrocie – obiecał Est. - Najlepiej po kolacji.

Lekkie skrzywienie białych warg przeszło w tęskny wyraz, gdy wspomniał opiekuna.

Jestem istotą nocy kroczącą za dnia, bronią samą w sobie - pomyślał. Absurd. Ale co w moim życiu nie jest absurdalne?

Nie minęło wiele czasu, gdy deszcz wzmógł się, bez ustanku usiłując przebić otaczającą jeźdźców osłonę. Leos stwierdziła, że jest to zjawisko o wiele piękniejsze niż magiczna tarcza więżąca maga w bańce stworzonej z czystej mocy tajemnej. Dla Esta stworzenie takiej bańki wydawało się czymś wspaniałym, a Col tylko mruknął, bez ekscytacji kwitując ich zachwyty, i pokręcił głową, rad, że przynajmniej nie zmokną.

Resztę drogi przebyli względnie komfortowo, jednak gdy docierali w zasięg wzroku wartowników z Twierdzy, Est ze smutkiem oświadczył, że będzie zmuszony nieco ich przemoczyć, żeby nikt nie nabrał podejrzeń. I tak oto ostatni odcinek przejechali pod zimnym, zacinającym deszczem, smagani nieustępliwym wietrzyskiem i wszystkim, co ze sobą niosło. Marzyli o dachu nad głową, suchych ubraniach oraz ciepłych łóżkach, lecz marzenia pozostały tylko marzeniami, bo kiedy zbliżyli się do bram, okazały się zamknięte.

wtorek, 15 października 2024

Żyję!

Ale co to za życie? W sumie jak każde inne. Właśnie finiszuję dwudniowy urlop, kończę redagowanie 2.8, w międzyczasie ukatrupiłam Echo Lilith w Diablo IV oraz ponownie ukończyłam Czarną Cytadelę i jakoś tak czuję, że przez ten dwudzień nic nie zrobiłam...
    Prawdopodobnie dlatego, że nie napisałam nic nowego, nie pociągnęłam dalej 4.21. Jakoś nie potrafię wczuć się w Esta w tej scenie. Rozpisałam ją na poszczególne postacie, zastanowiłam się nad konsekwencjami wyborów, decyzji, spontanicznych akcji i... wycofałam się. Teraz każde podejście do pisania kończy się zabieraniem jak pies do jeża: siadam, pełna werwy oraz chęci, i uruchamiam plik, by po chwili odejść zniechęcona od klawiatury i zrobić co innego z myślą "nie mam dziś weny/nastroju".
    Frustrujące. Zwłaszcza że muzyka dopisuje, podobnie wyobrażenie dalszych przygód i atrakcji czekających na bohaterów. Taka oto bariera. Podejrzewam, że wynikająca z mojej wzmożonej niskiej samooceny i zaostrzonego wewnętrznego krytycyzmu. Miałam długą przerwę w pisaniu i teraz przekonałam samą siebie, że już nawet tego nie potrafię. Wmówiłam sobie regres. Jestem tego świadoma, a mimo to nie umiem tej blokady przełamać!
    Frustrujące i fascynujące zarazem. Przypuszczam, że w pewnym momencie (tymczasowo) porzucę redagowanie Zaklinacza Żywiołów na rzecz przymusowego kontynuowania WSB albo zupełnie nowego, okazjonalnie powstającego ŚZ. Trylogia wieńcząca też mnie męczy, ale tam to co najwyżej notatki dodaję.

    No, popsioczyłam trochę na siebie, więc liczę na srogiego, dyscyplinarnego kopa od własnej motywacji!


🎵 Epic Grandeur - Florews 🎶

piątek, 4 października 2024

~~ Zaklinacz Żywiołów - Rozdział 7 ~~

Elegia o Nieśmiertelnym

Księga Druga

ZAKLINACZ ŻYWIOŁÓW



Mimo przeciwności losu, dwójce najemników udaje się dotrzeć do azylu pustelnika. Aczkolwiek to, co zastają na miejscu, dalece odbiega od ich wyobrażeń...


- Estariońska Kronikarka [kalendarium wskazuje 4d'10m'24r2t]





Baaardzo krótki opis, ale i rozdział jest niewiele dłuższy. Pierwotnie składały się na niego 7 i 8, lecz postanowiłam potrzymać Was w niepewności. Niestety, są też rozdziały, których nijak nie mogę podzielić, co sprawia, że wydają się ciągnąć w nieskończoność (mają CAŁE 20 stron przed zredagowaniem). Ale zapewniam, że właśnie w Zaklinaczu Żywiołów historia nabiera tempa (dla przypomnienia sobie poszczególnych wydarzeń zaczęłam czytać dalsze rozdziały i... wczoraj tak się wciągnęłam, że zamiast planowanego jednego, przeczytałam cztery😅).