Mimo znacznej liczebności
mieszkańców, łaźnie podziemne Twierdzy nie cieszyły się popularnością w
godzinach wczesnonocnych, toteż jedynym dźwiękiem niosącym się po rozległej
przestrzeni był kojący plusk oraz szum wody nagromadzonej i przepływającej
przez cztery wielkie akweny. Budowniczy wykonali kawał świetnej roboty
dokopując się do gorących podziemnych źródeł i przystosowując je do potrzeb
ludzi stacjonujących w olbrzymiej warowni. Pomijając już sam fakt, że były one
użyteczne, stwarzały także doskonałe warunki do wypoczynku oraz kontemplacji.
Lub
eksperymentowania.
Estalavanes
zdjął ręcznik i niedbale rzucił go na brzeg, po czym palcami stopy sprawdził
temperaturę w zbiorniku. Idealna. Z przyjemnością usiadł na wilgotnym, wyłożonym
chropowatymi płytkami obrzeżu i zsunął się w objęcia ciepłej wody. Opadł na
wykute w kamieniu siedzisko, by z brodą tuż nad powierzchnią oprzeć się plecami
o ciosaną ścianę. Wreszcie przymknął oczy, chłonąc całym sobą to wspaniałe
doznanie. Niemal natychmiast zapomniał o wszystkim wokół. Leniwe prądy obmywały
jego ciało, porywając z nurtem wszelkie zmartwienia i troski. Czuł się czysty
jak nigdy przedtem. Błogo odnowiony.
Żywioł
otoczył go czule i połasił się do nagiej skóry, dopraszając o atencję. Est z
wolna wyciągnął rękę ku górze. Rój kropelek pomknął w dół, wzdłuż ramienia, by
połączyć się z rozkołysaną masą wody. Przez jego rozprężony umysł przemknęła
śmiała myśl - zuchwałe przypomnienie pozostawiające po sobie niezaspokojone
pragnienie odkrycia kolejnych sekretów Zaklinacza Żywiołów. Skoro posłuszeństwo
ognia było dziełem przypadku, a powietrza wynikiem nieświadomości, to czy woda usłyszałaby
jego życzenie, a co więcej, odpowiedziała na nie? Nie dowie się, jeśli nie
spróbuje. Między innymi po to tu przyszedł, choć rozkosze otaczającego go
ciepła i relaksującego szmeru odbierały mu chęci do robienia czegokolwiek…
Nie,
nie mógł tego tak zostawić. Ciekawość zbyt mocno wzburzyła mu krew w żyłach,
odbijając się echem ekscytacji w coraz głośniej bijącym sercu. Podniecony znów uniósł
rękę. Mijały sekundy i jedyne, co odczuwał, to powiew na mokrej skórze
wystawionej dłoni, jako że świeże powietrze bez ustanku wpadało i uciekało
przez niezliczone otwory cyrkulacyjne wywiercone w sklepieniu olbrzymiej
pieczary.
Entuzjazm
z wolna ustępował poczuciu zawodu, lecz Est nie zamierzał się poddawać.
Wyobraził sobie cienkie strużki wody oddzielające się od szemrzącej całości i
przecząc wszelkim prawom wspinające się w kierunku rozcapierzonych palców,
oplatające ramię, wirujące i krzyżujące się ze sobą w drodze do celu… Przy czym
nie była to chłopięca fantazja - to działo się naprawdę!
Fascynacja
wymalowana na twarzy Esta była odbiciem jego ekstatycznych przeżyć. Płynnymi
ruchami nadgarstka sterował poszerzającym się strumieniem wody, który wskakiwał
do zbiornika i wyskakiwał z niego niczym psotny zwierz. Piana układała się na
kształt stworzeń morskich kreowanych nieograniczoną wyobraźnią. Małe rybki
utworzone z bąbelków powietrza przeistaczały się w niebezpieczne rekiny, jakie oglądał
na rycinach w księgach mistrza. Figlarne
delfiny wyskakujące ponad powierzchnię wydłużały się w groźne mureny.
Rozgwiazdy obracały się, opadając na dno basenu i ginąc w odmętach.
Kolejna
nieoczekiwana myśl nie lada pomysłowością rozpędziła wesołe towarzystwo. Est
postanowił przetestować granicę swoich umiejętności i zaryzykował, stając po pierś
w wodzie. Ręce wyciągnął przed siebie i stopniowo je podnosił, skupiając się na
połączeniu wyczuwanym głęboko wewnątrz siebie.
Potężna
fala posłusznie rosła i wznosiła się, odsłaniając zielonkawy zaciek na ścianach
akwenu. Spieniony grzywacz piętrzył się wyżej i wyżej, aż w basenie ostało się
tylko tyle wody, aby zakryć chłopaka od pasa w dół.
Est
oniemiał z zachwytu. Dotychczas kontrolował niewielkie, lekkie ilości żywiołu,
jak ogień z kominka czy wiejący w polu wiatr. Teraz zyskał pewność, że jest w
stanie osiągnąć o wiele więcej. Czuł w sobie ciężar fali - jej potęgę oraz
zmienność spiętrzonej wewnątrz materii - dokładnie tak, jak czuł pracujące mięśnie.
Reagowała na najdrobniejszy gest, najbardziej ulotny zamysł, jaki powstał w
głowie. Krew szumiała mu w uszach i nie zwrócił uwagi na to, że już nie był w
łaźni sam.
Oczarowany
niebywałym widowiskiem Colonell poświęcił dobrą chwilę na obserwowanie poczynań
przyjaciela i... bez udziału świadomości klasnął w dłonie, gwałtownie burząc
koncentrację chłopaka. Zaraz pożałował swojej nierozwagi. Woda z hukiem opadła
na spłoszonego elfa i pochłonęła go w całości, bezlitośnie ciągnąc za sobą na
dno.
Przeklinający
własną głupotę Col czym prędzej pobiegł na skraj zbiornika, przytrzymując
zsuwający się z bioder ręcznik. Zajrzał w głąb kipieli, lecz nigdzie nie
dostrzegał charakterystycznej bieli. Nie miał pojęcia czy Esti potrafi pływać,
co i tak było bez znaczenia. W przypływie paniki nawet najlepsi pływacy tonęli.
A ten dzieciak bez dwóch zdań zaliczał się do panikarzy.
Przerażony
obiegł cały basen. Na darmo. W spienionej wodzie nie sposób dojrzeć cokolwiek.
Ale musiał go ratować. I w tym samym momencie, gdy pochylał się, gotując do
skoku, dłoń wystrzeliła z piany, zaciskając palce na jego kostce. Szarpnięcie
było dostatecznie mocne, by zachwiać muskularnym człowiekiem.
Usiłujący
odzyskać równowagę Colonell wygiął się w tył. Cudem unikając uderzenia o kant
zbiornika runął w dół, prosto w burzącą się wodę. W ostatniej chwili nabrał w
płuca spory haust powietrza, a kiedy kipiąca tafla zamknęła się nad nim, stopy
wciąż nie odnajdywały dna. A była to zaledwie środkowa część basenu.
Pośród
tysięcy bąbelków ujrzał rozbawioną białą twarz, tuż przy swojej. Prawie
otworzył usta w wyrazie zalewającej go ulgi, lecz kocie oczy już na niego nie
patrzyły. Est silnymi kopnięciami wybił się ku migoczącym światełkom. Col był
tuż za nim.
Równocześnie
wypłynęli na powierzchnię. Łapczywie pochwycili gęste parne powietrze i
dopłynęli do brzegu, gdzie wsparli się na wygładzonej przez wodę ścianie. Obaj
ciężko oddychali. Est przymknął powieki, zaś urzeczony Col nie przestawał mu
się przyglądać.
Wykuty
w skale basen był olbrzymi. W jednej trzeciej długości dno opadało na kilkanaście
metrów w głąb skalnego podłoża. Nie należał do najbezpieczniejszych i tylko wyśmienici
pływacy porywali się na zabawy na głębokościach. Okazało się, że Esti pływał
całkiem niezgorzej. Nic dziwnego, przecież dorastał w Cichobrzegu. Choć Col
chylił się ku stwierdzeniu, że raczej ma to związek z jego więzią z żywiołami,
aniżeli miejscem pochodzenia.
Niespodziewanie
Est wybuchnął gromkim śmiechem, prezentując połyskujące w blasku lampek kły.
Śmiał się jak dziecko, pozbywając się całego napięcia wywołanego nagłym
pojawieniem się ulubionego człowieka.
Colonell
splótł ramiona na brzegu i położył na nich głowę, nie odrywając wzroku od
roześmianego chłopaka. Uniósł lewy kącik warg, ulegając zaraźliwemu dźwiękowi rozgrzewającemu
lepiej niż woda.
-
Nie strasz mnie tak, Esti. Prawie umarłem, kiedy zniknąłeś pod wodą.
-
A ja prawie umarłem, kiedy mnie wystraszyłeś! - odparował łapiący dech chłopak.
Lekko
zmrużone zielone oczy błyszczały rozbawieniem. Colonell widział swoje wyraźne
odbicie w rozszerzonych źrenicach, aż zabrakło mu tchu. Był tak blisko, że mógł
bez przeszkód go dotknąć.
Ręce
rozplotły się. Smagłe palce zbliżyły się do twarzy elfa, poznaczone odciskami
opuszki musnęły gładki policzek, wędrując do nasady długiego ucha. Wiedząc, jak
wrażliwa jest to część ciała, Col zatrzymał dłoń na kruczych włosach
nasiąkniętych wodą.
Est
momentalnie stracił powód do śmiechu. Przełknął ślinę i z rozchylonymi ustami
wpatrywał się w człowieka, bezwiednie oddając się wyczekiwanej pieszczocie.
Pokryta kropelkami skóra o ciemnym zabarwieniu cudownie lśniła w przygaszonym
świetle, a spoglądające nań przydymione szmaragdy kryły w sobie pytanie lub
niemą prośbę... na którą gotów był przystać.
Umysł
odpływał, gdy myśli Esta krążyły wokół rozmowy, którą tego wieczora odbył z
mistrzem. Dopiero teraz pojął rzeczywisty sens jego słów i zrozumiał, co chciał
mu przekazać nauczyciel. Miłość jest siłą. I wyłącznie od niego zależy, jak ją
wykorzysta. Nie mogła być zła, skoro przejawiała się we wszystkim, co ich
otaczało. Jeśli miłość dwojga ludzi była dobra, to równie dobra będzie miłość
człowieka i elfa. Jeżeli mężczyzna może kochać kobietę, to dlaczego nie może
kochać drugiego mężczyzny?
Estalavanes,
biały elf, całym sercem pokochał ludzkiego mężczyznę, czego dobitnym
potwierdzeniem był znajomy ucisk w piersi oraz delikatne zawroty głowy. Podobne
wrażenie wzbudził w nim pierwszy łyk aldaszyrskiego wina. Est nie wyobrażał
sobie ich wspólnej przyszłości. Nie miał żadnych perspektyw, w związku z czym
całkowicie zdawał się na partnera, na jego doświadczenie oraz znajomość świata.
Bo co przyniesie im przyszłość, tego nie wiedział nikt. Ale byli ludzie, którzy
umieli ją przewidzieć.
-
Estalavanesie? - Colonell zmierzwił mokre włosy chłopaka, starając się
przywołać go do świata żywych. - Na pewno wszystko w porządku?
Wywołany
pełnym imieniem elf mrugnął szybko, usuwając wilgoć spod powiek. Docierało do
niego, że ręcznik zostawił na brzegu, a Col… chyba też zgubił swój. Płatki uszu
opadły nisko, gdy zorientował się w swoim położeniu oraz tym, co działo się z
nim samym. Tutaj nie znajdzie zimnej wody, by zmyć z siebie palący wstyd oraz nieznośny
żar rozpalający mu podbrzusze i odzywający się echem bólu w najmniej odpowiednim
miejscu. Wnętrzności zacisnęły się w piekący węzeł, od czego robiło mu się
niedobrze. Obawiał się, że z nerwów zwymiotuje.
Nie
puszczając ściany basenu, Est wycofał się na bezpieczną odległość, niepokojąc
przyjaciela.
-
Jeżeli teraz zbliżysz się do mnie, ja… - Chciał jak najlepiej wytłumaczyć swój
stan, lecz prawda była taka, że sam go nie rozpoznawał. A ból stawał się nie do
zniesienia. Potrzebował pomocy. - Nie wytrzymam tego, Col. Nie wiem, co się
dzieje. To boli… Jak rany, to tak bardzo boli… I nie chce przestać… Nie radzę
sobie, Col...
-
Co boli, Esti? Gdzie?
Mężczyzna
omiótł wzrokiem całą sylwetkę chłopaka, choć wzburzona ruchem woda utrudniała
mu wychwycenie szczegółów. Spodziewał się po nim wszystkiego, od symptomów
nadmiaru mocy począwszy, na odkryciu nowej zdolności kończąc. O ile jego ciało nie
przygotowywało się na kolejny skok rozwojowy, o którym mówił Zrzęda, to…
Ciało!
Przecież Esti jest nastolatkiem! Mimo że wygląda i stara się zachowywać jak
dorosły mężczyzna, to w rzeczywistości przechodzi najtrudniejszy w życiu okres:
dojrzewanie. I biedak nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc. Nie ma rówieśnika, a
ze starym Zrzędą wstydzi się o tym rozmawiać. Prawdopodobnie w ogóle wstydzi
się rozmawiać. Jak teraz.
W
przeciwieństwie do dzieciaka Colonell rozumiał, co działo się z gibkim,
młodziutkim ciałem. I była to naturalna kolej rzeczy, czego sam zainteresowany
chyba nie był świadom. Ale od czego był przyjaciel? Już jego w tym głowa, by subtelnie
mu to wyjaśnić. Albo zobrazować. A już najlepiej przedstawić w praktyce.
Nie
poddając się zwątpieniu, Col przełknął ślinę i wziął się w garść. Lekko podenerwowany
skracał dystans między sobą a cierpiącym, łagodnie marszcząc taflę wody.
-
Esti, wszystko jest w porządku - zapewniał ostrożnie, zupełnie nie wiedząc, co
mówić i jak mówić. Improwizował. - To, co się z tobą dzieje, jest
najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. Twoje ciało dojrzewa. I nie przestanie
boleć, dopóki… - zawahał się. Musiał być wiarygodny, lecz musiał też
najprostszą drogą trafić do dzieciaka. - To jak esencja w twoim ciele. Tak, jak
oddajesz jej nadmiar, tak musisz komuś oddać cały ból i napięcie. Czasem tylko
z tego powodu ludzie łączą się w pary.
Est
patrzył na niego wielkimi oczami, których źrenice prawie całkowicie zakryły
tęczówkę. Był to niesamowity widok, ale też trochę nienaturalny, biorąc pod
uwagę odbijające się w nich refleksy. Był jak zapędzone w pułapkę zwierzę,
bezradne i przerażone. Przywarł do ściany basenu, bacznie obserwując
zbliżającego się mężczyznę. Rozumiejąc, że chce mu on pomóc, odezwał się lekko
zachrypniętym od emocji głosem:
-
Czy dlatego chcesz połączyć się w parę ze mną?
Pytanie
zaskoczyło Cola na tyle, że przez moment nie wiedział, co powiedzieć.
-
Nie, Esti, nie dlatego.
-
Jeśli oddam ci cały ten ból i napięcie, to czy nie będziesz od tego cierpiał?
-
Zaufaj mi, to nie działa w ten sposób. - Znów był blisko chłopaka, którego tak
pragnął. Który pragnął jego, z czego właśnie zdał sobie sprawę. Pieszczotliwie odgarnął
czarne pasemka z białego czoła. - Kocham cię, Estalavanesie, i nie chcę łączyć
się z tobą w parę. Chcę, abyśmy stali się kompletną całością. Chcę ci pomóc
przejść przez najgorsze, a zarazem najpiękniejsze chwile twojego życia. Chcę
być przy tobie już do końca i jeżeli mi pozwolisz, zabiorę od ciebie cały ten
ból. I każdy następny.
Ciepła
woda rozluźniała spięte mięśnie. Póki co byli sami. Daleko od reszty. I zdani
na siebie.
Zacisnąwszy
oczy, Est walczył z zamroczeniem, odganiając gęstą mgłę przytępiającą rozum.
Był oszołomiony, co mogło być wynikiem szczerego wyznania, płytkiego oddechu
lub wściekle ryczącej, ogłuszającej rzeki krwi. Wszystkie te doznania gromadziły
się w jednym punkcie, który prężąc się, reagował na obecność człowieka.
Drgnął,
czując na obu policzkach szorstkie dłonie. Nie otwierał oczu szykując się na
to, co niechybnie nastąpi. Zwilżył końcówką języka wargi, a kiedy je zamknął,
poczuł na nich znajomy nacisk. Nieodgadniona tęsknota zmarszczyła mu brwi, gdy rozpoznał
wyjątkowy smak, jakiego nie posiadało nic innego na świecie. Gorący język Cola
był słodki, nieco mdły i smakował przysięgą.
Ujmujące
twarz ręce zsunęły się na szyję, a potem na barki, masując i uciskając mięśnie.
Woda pluskała coraz donośniej, szum krwi przycichł. Est nawet nie zauważył, że
Col pokierował nim na płyciznę ledwie sięgającą mu żeber. Dłoń mężczyzny
błądziła po jego piersi, co rusz zaczepiając nieco ciemniejsze sutki, podczas
gdy druga pieściła kark pomiędzy sklejonymi pasemkami włosów. Pocałunek wymusił
na nim odchylenie głowy. Odsłonięcie miękkiej szyi.
Jęknął,
gdy palce Cola potarły stwardniałe brodawki. Odgłos, jaki ponownie z siebie
wydał, speszył go. Zażenowany reakcjami swojego ciała chciał uciec z zasięgu
pieszczących go rąk, zniknąć z pola widzenia rozpalającego zmysły kochanka. Dyszał,
obnażając zęby. Był bezwolny. Ciało nie słuchało, zwłaszcza że gorące wargi
muskały obojczyk, odbierając mu resztkę sił. Nie miał ich już na tyle, by stawiać
czynny opór. A opór był bezcelowy w obliczu tego, w czym przyszło mu
zasmakować.
Oparł
się plecami o brzeg basenu, starając wyrównać oddech. Szaleństwo. Obłęd. Nie mając
co zrobić z rękami, wplątał palce w długie pasemka mokrych włosów Cola. Głuche
mruknięcie człowieka wznieciło w nim istną burzę emocji, znacznie potężniejszą
niż wszystko, co ten robił z jego uległym ciałem. A to, co robił z nim
Colonell, przekraczało wszelkie pojmowanie; zębami szczypał szyję, opuszkami
gładził kark, a drugą niesforną dłoń dającą tak wiele przyjemności zsuwał
niżej, na płaski brzuch grzejący niczym piec.
Est
puścił partnera i zasłonił sobie usta dłońmi, byleby nie wydawać tych
deprymujących jęków i westchnień. Śniada ręka opadła na nie, a ciemnozielone,
namiętne spojrzenie zrównało się z jego szeroko rozwartymi oczami.
-
Esti, chcę cię słyszeć - wymruczał Colonell. - Chcę słyszeć każdy dźwięk, jaki
wydajesz. Chcę poznać to piękne ciało i zapamiętać każdy szczegół, by dać ci
tyle przyjemności, ile tylko ja potrafię.
Gwałtowny
pocałunek wyzwolił w chłopaku przeciągłe westchnienie. Col wcale by się nie
zdziwił, gdyby zaspokoił go samymi pieszczotami. Musiał jednak przyznać, że jak
na swój pierwszy raz Esti trzymał się twardo.
Zobaczymy jak twardo.
Colonell
nie kłamał, gdy mówił, że jest groźnym drapieżnikiem. W chwilach namiętności
stawał się nieposkromionym zwierzęciem. Robił co chciał i jak chciał, a był
przy tym na tyle szczodry, by dawać z siebie wszystko, czego druga strona mogła
zapragnąć. Z utęsknieniem czekał dnia, w którym obdarzy tego uroczego dzieciaka
rozkoszą, o jakiej tamten nie śnił. Już od pierwszego wejrzenia pokochał długie
uszy, które teraz pieścił bez opamiętania, wsłuchując się w głos oblubieńca. Zafascynowały
go duże oczy kształtem przypominające skaleonie – okrągłe, lekko skośne i
jaskrawozielone. Podniecały go zwierzęce kły, o które haczył językiem. Pod
palcami czuł oszałamiająco śliską miękkość skóry oraz twarde węzły mięśni, a
wszechobecna woda potęgowała doznania, zwiększając wrażliwość.
Chwytając
kształtne pośladki, przyciągnął do siebie drobnego kochanka i nie przerywając
pocałunku otarł się o niego biodrami, czując sztywnego członka tuż przy swoim.
Uspokoiła go myśl, że pomimo różnic w wyglądzie zbudowani byli tak samo. Skubnął
miejsce tuż pod białym uchem, a wygłodniałe smukłe ciało zwinęło się i wygięło,
prosząc o więcej. Col natychmiast wykorzystał sytuację. Zacisnął palce na
pulsującym penisie chłopaka, czemu towarzyszył kolejny pobudzający zmysły
odgłos. Nie widział go, skrytego pod wodą, ale dotyk w zupełności mu
wystarczył, by uformować w wyobraźni obraz mniej więcej odpowiadający
rzeczywistości.
-
Jest dłuższy od mojego - szeptał zmysłowo wprost w czułe ucho. - I nieco cieńszy.
Czujesz, Esti? Zamykam na nim dłoń i wyprostowanym kciukiem nie sięgam czubka. Cudowny…
To jest właśnie ta część ciebie, w której zbiera się cały ból i napięcie.
Delikatnie
przesunął zaciśniętą dłonią wzdłuż członka, w górę i dół, a jego uszu dobiegła
najpiękniejsza muzyka, od której chyba sam zaraz dojdzie. Głos szczytującego
chłopaka przenikał go, siejąc zamęt i spustoszenie w trzeźwym umyśle.
Nieuchronnie doprowadzał go do stanu, w którym musiał poradzić sobie także i z
własnym niemałym problemem. Przyspieszył w obawie, że nie powstrzyma się przed
wejściem w tracącego świadomość kochanka. Dla Estiego byłoby to zbyt wiele na
pierwszy raz.
Est
oplótł ramionami kark Cola, wzburzając wodę i rozchlapując ją na około.
Zaciskając szczęki starał się nie krzyczeć, kiedy rozkosz rozdzierała go na
strzępy. To nowe doświadczenie rosło z sekundy na sekundę, osiągając skraj
niemożliwości. Pełne i intensywne, wprawiało go w błogostan, wprowadzało w stan
porównywalny z upojeniem alkoholowym, wysysało energię fizyczną i burzyło krew,
a on nie umiał mu się oprzeć. Nie chciał. Utracił kontrolę nad ciałem, które
całkowicie przestało go słuchać. Liczyła się tylko dłoń pocierająca penisa,
zęby drażniące długie uszy, palce mocno podtrzymujące tył jego głowy…
Skulił
się, a potem odchylił, drżąc w gorączce. Pod powiekami mieszały się opalizujące
powidoki, jakby magia w nim samym obudziła się do życia. Tchnienie przeszło w stłumiony
jęk ekstazy, gdy cały skumulowany ból eksplodował ulgą. Był pewien, że umiera.
Wyprężył się przy piersi Cola, a bezwzględna ręka dzierżąca w żelaznym uścisku
jego najczulszy punkt zwolniła, aż posuwisty ruch w końcu ustał.
Nie
był to jednak czas na odpoczynek. Upewniwszy się, że w międzyczasie nikogo do
łaźni nie przywiało, Col wpił się w usta dyszącego chłopaka i zajmując tym
razem sobą nie pozwalał, by ten wywinął się z jego miłosnego uścisku. Do czasu,
gdy jego język przygryzły długie zębiska. Metaliczny posmak rozszedł się w
ustach obu drapieżników. Colonell doszedł natychmiast, nie wydając najcichszego
dźwięku.
Swawolący
Est niby doprowadzony do ostateczności wielki kot gryzł z siłą dogasającego
pożądania i nawet kiedy pocałunek został przerwany, bez opamiętania lizał i
szczypał wytatuowany policzek. Obolały Col musiał złapać go za kark i przemocą zmusić
do wtulenia się w jego ramiona.
Woda
uspokoiła się, gdy trwali objęci w pozornym bezruchu. Dyszeli i sapali, jakby
mieli się udusić. Est pojękiwał cichutko, na nowo przechodząc przez to cudowne
przeżycie, które przemijało już bezpowrotnie. Swędziały go zęby i naszła ochota
na gryzienie. Ugryzł więc ucho oblubieńca, aż ten wciągnął powietrze przez
zaciśnięte zęby.
-
Esti, wciąż ci mało? - Zadowolony Col odsunął od siebie spacyfikowanego dzieciaka,
pochylając się ku niebezpiecznym kłom. - Zapędzasz się. Swoją drogą wytrzymałeś
całkiem długo jak na pierwszy raz. Zaspokajałeś się kiedykolwiek przedtem?
-
Jak rany, Col… - Est stęknął, próbując wyswobodzić się z uścisku partnera.
Wstyd kazał mu szarpnąć za ucho. Było wrażliwsze niż zazwyczaj. - Nigdy przez
myśl mi nie przeszło by... Sam rozumiesz… Dotykać się… Tam. Tego. Jego. Nie wiem, jak to nazwać.
-
Zwyczajnie, penis. Dość już tego tarmoszenia uszu, daj im wreszcie spokój.
-
Przestań mnie zawstydzać! Cały czas to robisz…
-
Esti, to tylko nazwa określająca część ciała - wyjaśnił z rozbawieniem Col, wypuszczając
go. - Gdybym chciał cię zawstydzić, powiedziałbym, że całkiem konkretnie
nabrudziliśmy w wodzie.
-
Idź wyłysiej z tą konkretnością!
-
Aż tak się siebie wstydzisz? Ja ci zazdroszczę tej świeżutkiej skórki bez ani
jednego włoska. - Dla potwierdzenia pogładził tors chłopaka, celowo unikając
sterczących sutków. - Nie wypadam przy tobie dobrze.
-
Wypadasz przy mnie wyjątkowo dobrze… - Est musiał powściągnąć emocje, inaczej
popadnie ze skrajności w skrajność. Z szaleństwa w obłęd. - Przez cały czas
bałem się, że ci się nie spodobam. Że okażę się odpychający. Że zawiodę twoje
oczekiwania i… i zostawisz mnie samego. A nie potrafię już bez ciebie żyć. Boję
się samotności, Col. Lecz nie samej w sobie. Boję się samotności, bo nie będzie
w niej ciebie.
Uczepił
się człowieka, wtulając w bezpieczne ramiona. Pod uchem czuł pokrzepiające
uderzenia serca i łaskotanie wilgotnych kędziorków. Oraz basowe dudnienie, gdy
ukochany człowiek odpowiedział:
-
Może i jesteśmy różni pod wieloma względami, Esti, ale dla mnie to bez
znaczenia. Jest dobrze. Wszystko w porządku. - Przygarnął go do siebie, mocno
przytulając. - To nie powód do strachu. Jesteśmy różni, ale na tyle podobni, by
rozumieć się bez słów. Mamy siebie. Dlatego ty też mnie nie opuszczaj…
...bo śmiertelnie boję się
samotności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz