czwartek, 28 listopada 2024

Zaklinacz Żywiołów - rozdział 11 🔞

 

Mimo znacznej liczebności mieszkańców, łaźnie podziemne Twierdzy nie cieszyły się popularnością w godzinach wczesnonocnych, toteż jedynym dźwiękiem niosącym się po rozległej przestrzeni był kojący plusk oraz szum wody nagromadzonej i przepływającej przez cztery wielkie akweny. Budowniczy wykonali kawał świetnej roboty dokopując się do gorących podziemnych źródeł i przystosowując je do potrzeb ludzi stacjonujących w olbrzymiej warowni. Pomijając już sam fakt, że były one użyteczne, stwarzały także doskonałe warunki do wypoczynku oraz kontemplacji.

Lub eksperymentowania.

Estalavanes zdjął ręcznik i niedbale rzucił go na brzeg, po czym palcami stopy sprawdził temperaturę w zbiorniku. Idealna. Z przyjemnością usiadł na wilgotnym, wyłożonym chropowatymi płytkami obrzeżu i zsunął się w objęcia ciepłej wody. Opadł na wykute w kamieniu siedzisko, by z brodą tuż nad powierzchnią oprzeć się plecami o ciosaną ścianę. Wreszcie przymknął oczy, chłonąc całym sobą to wspaniałe doznanie. Niemal natychmiast zapomniał o wszystkim wokół. Leniwe prądy obmywały jego ciało, porywając z nurtem wszelkie zmartwienia i troski. Czuł się czysty jak nigdy przedtem. Błogo odnowiony.

Żywioł otoczył go czule i połasił się do nagiej skóry, dopraszając o atencję. Est z wolna wyciągnął rękę ku górze. Rój kropelek pomknął w dół, wzdłuż ramienia, by połączyć się z rozkołysaną masą wody. Przez jego rozprężony umysł przemknęła śmiała myśl - zuchwałe przypomnienie pozostawiające po sobie niezaspokojone pragnienie odkrycia kolejnych sekretów Zaklinacza Żywiołów. Skoro posłuszeństwo ognia było dziełem przypadku, a powietrza wynikiem nieświadomości, to czy woda usłyszałaby jego życzenie, a co więcej, odpowiedziała na nie? Nie dowie się, jeśli nie spróbuje. Między innymi po to tu przyszedł, choć rozkosze otaczającego go ciepła i relaksującego szmeru odbierały mu chęci do robienia czegokolwiek…

Nie, nie mógł tego tak zostawić. Ciekawość zbyt mocno wzburzyła mu krew w żyłach, odbijając się echem ekscytacji w coraz głośniej bijącym sercu. Podniecony znów uniósł rękę. Mijały sekundy i jedyne, co odczuwał, to powiew na mokrej skórze wystawionej dłoni, jako że świeże powietrze bez ustanku wpadało i uciekało przez niezliczone otwory cyrkulacyjne wywiercone w sklepieniu olbrzymiej pieczary.

Entuzjazm z wolna ustępował poczuciu zawodu, lecz Est nie zamierzał się poddawać. Wyobraził sobie cienkie strużki wody oddzielające się od szemrzącej całości i przecząc wszelkim prawom wspinające się w kierunku rozcapierzonych palców, oplatające ramię, wirujące i krzyżujące się ze sobą w drodze do celu… Przy czym nie była to chłopięca fantazja - to działo się naprawdę!

Fascynacja wymalowana na twarzy Esta była odbiciem jego ekstatycznych przeżyć. Płynnymi ruchami nadgarstka sterował poszerzającym się strumieniem wody, który wskakiwał do zbiornika i wyskakiwał z niego niczym psotny zwierz. Piana układała się na kształt stworzeń morskich kreowanych nieograniczoną wyobraźnią. Małe rybki utworzone z bąbelków powietrza przeistaczały się w niebezpieczne rekiny, jakie oglądał na rycinach w księgach  mistrza. Figlarne delfiny wyskakujące ponad powierzchnię wydłużały się w groźne mureny. Rozgwiazdy obracały się, opadając na dno basenu i ginąc w odmętach.

Kolejna nieoczekiwana myśl nie lada pomysłowością rozpędziła wesołe towarzystwo. Est postanowił przetestować granicę swoich umiejętności i zaryzykował, stając po pierś w wodzie. Ręce wyciągnął przed siebie i stopniowo je podnosił, skupiając się na połączeniu wyczuwanym głęboko wewnątrz siebie.

Potężna fala posłusznie rosła i wznosiła się, odsłaniając zielonkawy zaciek na ścianach akwenu. Spieniony grzywacz piętrzył się wyżej i wyżej, aż w basenie ostało się tylko tyle wody, aby zakryć chłopaka od pasa w dół.

Est oniemiał z zachwytu. Dotychczas kontrolował niewielkie, lekkie ilości żywiołu, jak ogień z kominka czy wiejący w polu wiatr. Teraz zyskał pewność, że jest w stanie osiągnąć o wiele więcej. Czuł w sobie ciężar fali - jej potęgę oraz zmienność spiętrzonej wewnątrz materii - dokładnie tak, jak czuł pracujące mięśnie. Reagowała na najdrobniejszy gest, najbardziej ulotny zamysł, jaki powstał w głowie. Krew szumiała mu w uszach i nie zwrócił uwagi na to, że już nie był w łaźni sam.

Oczarowany niebywałym widowiskiem Colonell poświęcił dobrą chwilę na obserwowanie poczynań przyjaciela i... bez udziału świadomości klasnął w dłonie, gwałtownie burząc koncentrację chłopaka. Zaraz pożałował swojej nierozwagi. Woda z hukiem opadła na spłoszonego elfa i pochłonęła go w całości, bezlitośnie ciągnąc za sobą na dno.

Przeklinający własną głupotę Col czym prędzej pobiegł na skraj zbiornika, przytrzymując zsuwający się z bioder ręcznik. Zajrzał w głąb kipieli, lecz nigdzie nie dostrzegał charakterystycznej bieli. Nie miał pojęcia czy Esti potrafi pływać, co i tak było bez znaczenia. W przypływie paniki nawet najlepsi pływacy tonęli. A ten dzieciak bez dwóch zdań zaliczał się do panikarzy.

Przerażony obiegł cały basen. Na darmo. W spienionej wodzie nie sposób dojrzeć cokolwiek. Ale musiał go ratować. I w tym samym momencie, gdy pochylał się, gotując do skoku, dłoń wystrzeliła z piany, zaciskając palce na jego kostce. Szarpnięcie było dostatecznie mocne, by zachwiać muskularnym człowiekiem.

Usiłujący odzyskać równowagę Colonell wygiął się w tył. Cudem unikając uderzenia o kant zbiornika runął w dół, prosto w burzącą się wodę. W ostatniej chwili nabrał w płuca spory haust powietrza, a kiedy kipiąca tafla zamknęła się nad nim, stopy wciąż nie odnajdywały dna. A była to zaledwie środkowa część basenu.

Pośród tysięcy bąbelków ujrzał rozbawioną białą twarz, tuż przy swojej. Prawie otworzył usta w wyrazie zalewającej go ulgi, lecz kocie oczy już na niego nie patrzyły. Est silnymi kopnięciami wybił się ku migoczącym światełkom. Col był tuż za nim.

Równocześnie wypłynęli na powierzchnię. Łapczywie pochwycili gęste parne powietrze i dopłynęli do brzegu, gdzie wsparli się na wygładzonej przez wodę ścianie. Obaj ciężko oddychali. Est przymknął powieki, zaś urzeczony Col nie przestawał mu się przyglądać.

Wykuty w skale basen był olbrzymi. W jednej trzeciej długości dno opadało na kilkanaście metrów w głąb skalnego podłoża. Nie należał do najbezpieczniejszych i tylko wyśmienici pływacy porywali się na zabawy na głębokościach. Okazało się, że Esti pływał całkiem niezgorzej. Nic dziwnego, przecież dorastał w Cichobrzegu. Choć Col chylił się ku stwierdzeniu, że raczej ma to związek z jego więzią z żywiołami, aniżeli miejscem pochodzenia.

Niespodziewanie Est wybuchnął gromkim śmiechem, prezentując połyskujące w blasku lampek kły. Śmiał się jak dziecko, pozbywając się całego napięcia wywołanego nagłym pojawieniem się ulubionego człowieka.

Colonell splótł ramiona na brzegu i położył na nich głowę, nie odrywając wzroku od roześmianego chłopaka. Uniósł lewy kącik warg, ulegając zaraźliwemu dźwiękowi rozgrzewającemu lepiej niż woda.

- Nie strasz mnie tak, Esti. Prawie umarłem, kiedy zniknąłeś pod wodą.

- A ja prawie umarłem, kiedy mnie wystraszyłeś! - odparował łapiący dech chłopak.

Lekko zmrużone zielone oczy błyszczały rozbawieniem. Colonell widział swoje wyraźne odbicie w rozszerzonych źrenicach, aż zabrakło mu tchu. Był tak blisko, że mógł bez przeszkód go dotknąć.

Ręce rozplotły się. Smagłe palce zbliżyły się do twarzy elfa, poznaczone odciskami opuszki musnęły gładki policzek, wędrując do nasady długiego ucha. Wiedząc, jak wrażliwa jest to część ciała, Col zatrzymał dłoń na kruczych włosach nasiąkniętych wodą.

Est momentalnie stracił powód do śmiechu. Przełknął ślinę i z rozchylonymi ustami wpatrywał się w człowieka, bezwiednie oddając się wyczekiwanej pieszczocie. Pokryta kropelkami skóra o ciemnym zabarwieniu cudownie lśniła w przygaszonym świetle, a spoglądające nań przydymione szmaragdy kryły w sobie pytanie lub niemą prośbę... na którą gotów był przystać.

Umysł odpływał, gdy myśli Esta krążyły wokół rozmowy, którą tego wieczora odbył z mistrzem. Dopiero teraz pojął rzeczywisty sens jego słów i zrozumiał, co chciał mu przekazać nauczyciel. Miłość jest siłą. I wyłącznie od niego zależy, jak ją wykorzysta. Nie mogła być zła, skoro przejawiała się we wszystkim, co ich otaczało. Jeśli miłość dwojga ludzi była dobra, to równie dobra będzie miłość człowieka i elfa. Jeżeli mężczyzna może kochać kobietę, to dlaczego nie może kochać drugiego mężczyzny?

Estalavanes, biały elf, całym sercem pokochał ludzkiego mężczyznę, czego dobitnym potwierdzeniem był znajomy ucisk w piersi oraz delikatne zawroty głowy. Podobne wrażenie wzbudził w nim pierwszy łyk aldaszyrskiego wina. Est nie wyobrażał sobie ich wspólnej przyszłości. Nie miał żadnych perspektyw, w związku z czym całkowicie zdawał się na partnera, na jego doświadczenie oraz znajomość świata. Bo co przyniesie im przyszłość, tego nie wiedział nikt. Ale byli ludzie, którzy umieli ją przewidzieć.

- Estalavanesie? - Colonell zmierzwił mokre włosy chłopaka, starając się przywołać go do świata żywych. - Na pewno wszystko w porządku?

Wywołany pełnym imieniem elf mrugnął szybko, usuwając wilgoć spod powiek. Docierało do niego, że ręcznik zostawił na brzegu, a Col… chyba też zgubił swój. Płatki uszu opadły nisko, gdy zorientował się w swoim położeniu oraz tym, co działo się z nim samym. Tutaj nie znajdzie zimnej wody, by zmyć z siebie palący wstyd oraz nieznośny żar rozpalający mu podbrzusze i odzywający się echem bólu w najmniej odpowiednim miejscu. Wnętrzności zacisnęły się w piekący węzeł, od czego robiło mu się niedobrze. Obawiał się, że z nerwów zwymiotuje.

Nie puszczając ściany basenu, Est wycofał się na bezpieczną odległość, niepokojąc przyjaciela.

- Jeżeli teraz zbliżysz się do mnie, ja… - Chciał jak najlepiej wytłumaczyć swój stan, lecz prawda była taka, że sam go nie rozpoznawał. A ból stawał się nie do zniesienia. Potrzebował pomocy. - Nie wytrzymam tego, Col. Nie wiem, co się dzieje. To boli… Jak rany, to tak bardzo boli… I nie chce przestać… Nie radzę sobie, Col...

- Co boli, Esti? Gdzie?

Mężczyzna omiótł wzrokiem całą sylwetkę chłopaka, choć wzburzona ruchem woda utrudniała mu wychwycenie szczegółów. Spodziewał się po nim wszystkiego, od symptomów nadmiaru mocy począwszy, na odkryciu nowej zdolności kończąc. O ile jego ciało nie przygotowywało się na kolejny skok rozwojowy, o którym mówił Zrzęda, to…

Ciało! Przecież Esti jest nastolatkiem! Mimo że wygląda i stara się zachowywać jak dorosły mężczyzna, to w rzeczywistości przechodzi najtrudniejszy w życiu okres: dojrzewanie. I biedak nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc. Nie ma rówieśnika, a ze starym Zrzędą wstydzi się o tym rozmawiać. Prawdopodobnie w ogóle wstydzi się rozmawiać. Jak teraz.

W przeciwieństwie do dzieciaka Colonell rozumiał, co działo się z gibkim, młodziutkim ciałem. I była to naturalna kolej rzeczy, czego sam zainteresowany chyba nie był świadom. Ale od czego był przyjaciel? Już jego w tym głowa, by subtelnie mu to wyjaśnić. Albo zobrazować. A już najlepiej przedstawić w praktyce.

Nie poddając się zwątpieniu, Col przełknął ślinę i wziął się w garść. Lekko podenerwowany skracał dystans między sobą a cierpiącym, łagodnie marszcząc taflę wody.

- Esti, wszystko jest w porządku - zapewniał ostrożnie, zupełnie nie wiedząc, co mówić i jak mówić. Improwizował. - To, co się z tobą dzieje, jest najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. Twoje ciało dojrzewa. I nie przestanie boleć, dopóki… - zawahał się. Musiał być wiarygodny, lecz musiał też najprostszą drogą trafić do dzieciaka. - To jak esencja w twoim ciele. Tak, jak oddajesz jej nadmiar, tak musisz komuś oddać cały ból i napięcie. Czasem tylko z tego powodu ludzie łączą się w pary.

Est patrzył na niego wielkimi oczami, których źrenice prawie całkowicie zakryły tęczówkę. Był to niesamowity widok, ale też trochę nienaturalny, biorąc pod uwagę odbijające się w nich refleksy. Był jak zapędzone w pułapkę zwierzę, bezradne i przerażone. Przywarł do ściany basenu, bacznie obserwując zbliżającego się mężczyznę. Rozumiejąc, że chce mu on pomóc, odezwał się lekko zachrypniętym od emocji głosem:

- Czy dlatego chcesz połączyć się w parę ze mną?

Pytanie zaskoczyło Cola na tyle, że przez moment nie wiedział, co powiedzieć.

- Nie, Esti, nie dlatego.

- Jeśli oddam ci cały ten ból i napięcie, to czy nie będziesz od tego cierpiał?

- Zaufaj mi, to nie działa w ten sposób. - Znów był blisko chłopaka, którego tak pragnął. Który pragnął jego, z czego właśnie zdał sobie sprawę. Pieszczotliwie odgarnął czarne pasemka z białego czoła. - Kocham cię, Estalavanesie, i nie chcę łączyć się z tobą w parę. Chcę, abyśmy stali się kompletną całością. Chcę ci pomóc przejść przez najgorsze, a zarazem najpiękniejsze chwile twojego życia. Chcę być przy tobie już do końca i jeżeli mi pozwolisz, zabiorę od ciebie cały ten ból. I każdy następny.

Ciepła woda rozluźniała spięte mięśnie. Póki co byli sami. Daleko od reszty. I zdani na siebie.

Zacisnąwszy oczy, Est walczył z zamroczeniem, odganiając gęstą mgłę przytępiającą rozum. Był oszołomiony, co mogło być wynikiem szczerego wyznania, płytkiego oddechu lub wściekle ryczącej, ogłuszającej rzeki krwi. Wszystkie te doznania gromadziły się w jednym punkcie, który prężąc się, reagował na obecność człowieka.

Drgnął, czując na obu policzkach szorstkie dłonie. Nie otwierał oczu szykując się na to, co niechybnie nastąpi. Zwilżył końcówką języka wargi, a kiedy je zamknął, poczuł na nich znajomy nacisk. Nieodgadniona tęsknota zmarszczyła mu brwi, gdy rozpoznał wyjątkowy smak, jakiego nie posiadało nic innego na świecie. Gorący język Cola był słodki, nieco mdły i smakował przysięgą.

Ujmujące twarz ręce zsunęły się na szyję, a potem na barki, masując i uciskając mięśnie. Woda pluskała coraz donośniej, szum krwi przycichł. Est nawet nie zauważył, że Col pokierował nim na płyciznę ledwie sięgającą mu żeber. Dłoń mężczyzny błądziła po jego piersi, co rusz zaczepiając nieco ciemniejsze sutki, podczas gdy druga pieściła kark pomiędzy sklejonymi pasemkami włosów. Pocałunek wymusił na nim odchylenie głowy. Odsłonięcie miękkiej szyi.

Jęknął, gdy palce Cola potarły stwardniałe brodawki. Odgłos, jaki ponownie z siebie wydał, speszył go. Zażenowany reakcjami swojego ciała chciał uciec z zasięgu pieszczących go rąk, zniknąć z pola widzenia rozpalającego zmysły kochanka. Dyszał, obnażając zęby. Był bezwolny. Ciało nie słuchało, zwłaszcza że gorące wargi muskały obojczyk, odbierając mu resztkę sił. Nie miał ich już na tyle, by stawiać czynny opór. A opór był bezcelowy w obliczu tego, w czym przyszło mu zasmakować.

Oparł się plecami o brzeg basenu, starając wyrównać oddech. Szaleństwo. Obłęd. Nie mając co zrobić z rękami, wplątał palce w długie pasemka mokrych włosów Cola. Głuche mruknięcie człowieka wznieciło w nim istną burzę emocji, znacznie potężniejszą niż wszystko, co ten robił z jego uległym ciałem. A to, co robił z nim Colonell, przekraczało wszelkie pojmowanie; zębami szczypał szyję, opuszkami gładził kark, a drugą niesforną dłoń dającą tak wiele przyjemności zsuwał niżej, na płaski brzuch grzejący niczym piec.

Est puścił partnera i zasłonił sobie usta dłońmi, byleby nie wydawać tych deprymujących jęków i westchnień. Śniada ręka opadła na nie, a ciemnozielone, namiętne spojrzenie zrównało się z jego szeroko rozwartymi oczami.

- Esti, chcę cię słyszeć - wymruczał Colonell. - Chcę słyszeć każdy dźwięk, jaki wydajesz. Chcę poznać to piękne ciało i zapamiętać każdy szczegół, by dać ci tyle przyjemności, ile tylko ja potrafię.

Gwałtowny pocałunek wyzwolił w chłopaku przeciągłe westchnienie. Col wcale by się nie zdziwił, gdyby zaspokoił go samymi pieszczotami. Musiał jednak przyznać, że jak na swój pierwszy raz Esti trzymał się twardo.

Zobaczymy jak twardo.

Colonell nie kłamał, gdy mówił, że jest groźnym drapieżnikiem. W chwilach namiętności stawał się nieposkromionym zwierzęciem. Robił co chciał i jak chciał, a był przy tym na tyle szczodry, by dawać z siebie wszystko, czego druga strona mogła zapragnąć. Z utęsknieniem czekał dnia, w którym obdarzy tego uroczego dzieciaka rozkoszą, o jakiej tamten nie śnił. Już od pierwszego wejrzenia pokochał długie uszy, które teraz pieścił bez opamiętania, wsłuchując się w głos oblubieńca. Zafascynowały go duże oczy kształtem przypominające skaleonie – okrągłe, lekko skośne i jaskrawozielone. Podniecały go zwierzęce kły, o które haczył językiem. Pod palcami czuł oszałamiająco śliską miękkość skóry oraz twarde węzły mięśni, a wszechobecna woda potęgowała doznania, zwiększając wrażliwość.

Chwytając kształtne pośladki, przyciągnął do siebie drobnego kochanka i nie przerywając pocałunku otarł się o niego biodrami, czując sztywnego członka tuż przy swoim. Uspokoiła go myśl, że pomimo różnic w wyglądzie zbudowani byli tak samo. Skubnął miejsce tuż pod białym uchem, a wygłodniałe smukłe ciało zwinęło się i wygięło, prosząc o więcej. Col natychmiast wykorzystał sytuację. Zacisnął palce na pulsującym penisie chłopaka, czemu towarzyszył kolejny pobudzający zmysły odgłos. Nie widział go, skrytego pod wodą, ale dotyk w zupełności mu wystarczył, by uformować w wyobraźni obraz mniej więcej odpowiadający rzeczywistości.

- Jest dłuższy od mojego - szeptał zmysłowo wprost w czułe ucho. - I nieco cieńszy. Czujesz, Esti? Zamykam na nim dłoń i wyprostowanym kciukiem nie sięgam czubka. Cudowny… To jest właśnie ta część ciebie, w której zbiera się cały ból i napięcie.

Delikatnie przesunął zaciśniętą dłonią wzdłuż członka, w górę i dół, a jego uszu dobiegła najpiękniejsza muzyka, od której chyba sam zaraz dojdzie. Głos szczytującego chłopaka przenikał go, siejąc zamęt i spustoszenie w trzeźwym umyśle. Nieuchronnie doprowadzał go do stanu, w którym musiał poradzić sobie także i z własnym niemałym problemem. Przyspieszył w obawie, że nie powstrzyma się przed wejściem w tracącego świadomość kochanka. Dla Estiego byłoby to zbyt wiele na pierwszy raz.

Est oplótł ramionami kark Cola, wzburzając wodę i rozchlapując ją na około. Zaciskając szczęki starał się nie krzyczeć, kiedy rozkosz rozdzierała go na strzępy. To nowe doświadczenie rosło z sekundy na sekundę, osiągając skraj niemożliwości. Pełne i intensywne, wprawiało go w błogostan, wprowadzało w stan porównywalny z upojeniem alkoholowym, wysysało energię fizyczną i burzyło krew, a on nie umiał mu się oprzeć. Nie chciał. Utracił kontrolę nad ciałem, które całkowicie przestało go słuchać. Liczyła się tylko dłoń pocierająca penisa, zęby drażniące długie uszy, palce mocno podtrzymujące tył jego głowy…

Skulił się, a potem odchylił, drżąc w gorączce. Pod powiekami mieszały się opalizujące powidoki, jakby magia w nim samym obudziła się do życia. Tchnienie przeszło w stłumiony jęk ekstazy, gdy cały skumulowany ból eksplodował ulgą. Był pewien, że umiera. Wyprężył się przy piersi Cola, a bezwzględna ręka dzierżąca w żelaznym uścisku jego najczulszy punkt zwolniła, aż posuwisty ruch w końcu ustał.

Nie był to jednak czas na odpoczynek. Upewniwszy się, że w międzyczasie nikogo do łaźni nie przywiało, Col wpił się w usta dyszącego chłopaka i zajmując tym razem sobą nie pozwalał, by ten wywinął się z jego miłosnego uścisku. Do czasu, gdy jego język przygryzły długie zębiska. Metaliczny posmak rozszedł się w ustach obu drapieżników. Colonell doszedł natychmiast, nie wydając najcichszego dźwięku.

Swawolący Est niby doprowadzony do ostateczności wielki kot gryzł z siłą dogasającego pożądania i nawet kiedy pocałunek został przerwany, bez opamiętania lizał i szczypał wytatuowany policzek. Obolały Col musiał złapać go za kark i przemocą zmusić do wtulenia się w jego ramiona.

Woda uspokoiła się, gdy trwali objęci w pozornym bezruchu. Dyszeli i sapali, jakby mieli się udusić. Est pojękiwał cichutko, na nowo przechodząc przez to cudowne przeżycie, które przemijało już bezpowrotnie. Swędziały go zęby i naszła ochota na gryzienie. Ugryzł więc ucho oblubieńca, aż ten wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby.

- Esti, wciąż ci mało? - Zadowolony Col odsunął od siebie spacyfikowanego dzieciaka, pochylając się ku niebezpiecznym kłom. - Zapędzasz się. Swoją drogą wytrzymałeś całkiem długo jak na pierwszy raz. Zaspokajałeś się kiedykolwiek przedtem?

- Jak rany, Col… - Est stęknął, próbując wyswobodzić się z uścisku partnera. Wstyd kazał mu szarpnąć za ucho. Było wrażliwsze niż zazwyczaj. - Nigdy przez myśl mi nie przeszło by... Sam rozumiesz… Dotykać się… Tam. Tego. Jego. Nie wiem, jak to nazwać.

- Zwyczajnie, penis. Dość już tego tarmoszenia uszu, daj im wreszcie spokój.

- Przestań mnie zawstydzać! Cały czas to robisz…

- Esti, to tylko nazwa określająca część ciała - wyjaśnił z rozbawieniem Col, wypuszczając go. - Gdybym chciał cię zawstydzić, powiedziałbym, że całkiem konkretnie nabrudziliśmy w wodzie.

- Idź wyłysiej z tą konkretnością!

- Aż tak się siebie wstydzisz? Ja ci zazdroszczę tej świeżutkiej skórki bez ani jednego włoska. - Dla potwierdzenia pogładził tors chłopaka, celowo unikając sterczących sutków. - Nie wypadam przy tobie dobrze.

- Wypadasz przy mnie wyjątkowo dobrze… - Est musiał powściągnąć emocje, inaczej popadnie ze skrajności w skrajność. Z szaleństwa w obłęd. - Przez cały czas bałem się, że ci się nie spodobam. Że okażę się odpychający. Że zawiodę twoje oczekiwania i… i zostawisz mnie samego. A nie potrafię już bez ciebie żyć. Boję się samotności, Col. Lecz nie samej w sobie. Boję się samotności, bo nie będzie w niej ciebie.

Uczepił się człowieka, wtulając w bezpieczne ramiona. Pod uchem czuł pokrzepiające uderzenia serca i łaskotanie wilgotnych kędziorków. Oraz basowe dudnienie, gdy ukochany człowiek odpowiedział:

- Może i jesteśmy różni pod wieloma względami, Esti, ale dla mnie to bez znaczenia. Jest dobrze. Wszystko w porządku. - Przygarnął go do siebie, mocno przytulając. - To nie powód do strachu. Jesteśmy różni, ale na tyle podobni, by rozumieć się bez słów. Mamy siebie. Dlatego ty też mnie nie opuszczaj…

...bo śmiertelnie boję się samotności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz