poniedziałek, 4 października 2021

Jak rany...

     O bogowie, jak wiele się ostatnio wydarzyło. Końcówka minionego tygodnia to było istne szaleństwo, w którym zupełnie się pogubiłam. I nadal do mnie nie docierają pewne wydarzenia. Ale zacznijmy może od początku.

    Neth ma za sobą pierwszą szczegółowo rozpisaną scenę! O tak, jego reakcja wciąż pozostaje dla mnie niezrozumiała, aczkolwiek teraz chylę się ku stwierdzeniu, że to jednak komplement był. Wyobraźcie sobie: siedzicie skupieni na pisaniu dość poważnej sceny ważącej na losach bohaterów, w którą musicie się wczuć. Klimatyczna muzyka płynie ze słuchawek, a na skórze czujecie aurę miejsca, sytuacji... wtem jebs! Butelka piwa ląduje na blacie biurka obok klawiatury, brutalnie wyrywając was z odmętów kreowanego świata! W tym momencie podnoszę nieco mętny wzrok i powoli zsuwam słuchawki (jakoś nie potrafię przyzwyczaić się do wyciszania muzyki dłonią - zdecydowanie mi milej, gdy płynie sobie w tle). Neth patrzy na mnie niepewnie, a zmieszany uśmiech drży na jego ustach, podczas gdy on sam zaciska palce na szyjce butelki. Nic z tego nie rozumiem, bo przecież nie piję piwa. Słuchawki lądują na szyi, połączenie ze światem zostaje przerwane, a ja z miną imbecyla wpatruję się w Budweisera. Nieco poirytowana patrzę spod ściągniętych brwi na Redaktora-Korektora, lecz wypisane na mojej twarzy wyczekiwanie spotyka się z ciszą. Myślę sobie: zjebkę czas zacząć, w końcu zaczął czytać czternasty. I psychicznie przygotowana na utarczkę słowną, uzbrojona w liczne i wymyślne pokłady kontrargumentów rozgromiona zostałam słowami, które wreszcie z siebie wydusił: "Powiedziałem sobie, że jeśli spotkam kogokolwiek, kto sceny seksu będzie opisywał niczym Mickiewicz naturę, to postawię mu piwo". Nie. Tego wieczoru nie wróciłam już do pisania.

    Do teraz nie potrafię rozgryźć, czy był to z jego strony komplement, czy jednak krytyka. Obydwoje mamy awersję do opisów natury szacownego Adama Mickiewicza, ALE, nie zaznaczył nic na pomarańczowo. A piwa nie wypiłam. Nie lubię. Mimo to jestem dumna z Netha, że przetrwał chrzest, choć w duchu chichoczę niczym wariatka z psychiatryka. Miał ostrą przeprawę i o ile go nie skrzywiłam, to zapewne dałam mu do myślenia.

    Ponadto przejechałam cały 27 rozdział (a jednak mogę cyferkowo!), który męczyłam przez ponad tydzień. Sceny walk i pojedynków zawsze dopinam w najmniejszym szczególe - magia magią, ale prawa fizyki oraz logika muszą być zachowane z należytą starannością! A ten był wyjątkowy z racji niecodziennego przeciwnika. Jak rany, nadal się obawiam, że zapomniałam o czymś istotnym. No cóż, skoro ja tego nie wychwyciłam, to zapewne Neth wykryje tę nieścisłość. W drugim tomie zwrócił mi już uwagę na trzy rozdziały, w których mogłam poprowadzić akcję nieco inaczej. I tak też zrobię, bo rzeczywiście jego pomysły lepiej wypadają na tle moich (podobnie miały miejsce wydarzenia w 1 i 23 rozdziale pierwszego tomu - wyszło super). Świeże spojrzenie osoby, która nie zna dalszej fabuły.

    Dobra, nie zawsze tyle czasu męczę pola bitwy. I tym razem poszłoby mi szybciej, gdyby nie ciągła obecność Paladynki w domu. No i stan zdrowia, albowiem cała nasza trójca uległa przeziębieniu. Taki peszek. Neth jest cwany, chodzi do pracy stacjonarnie. Za to ja tyram na trzy (i pół) etaty, co wyczerpuje mnie do tego stopnia, że wieczorem ledwie udaje mi się coś tam nagryzmolić. Postanowiłam takie dni poświęcać na przygotowanie rozdziałów dla Netha. Czasem coś poczytam. W większości wolnego czasu ograniczam się do poszerzania notatek, rozwijania wątków lub nakreślania scen, czyli wszystkiego, na co nie mam czasu podczas tworzenia. Och, zapomniałabym o wzbogacania uniwersum (elegancko scharakteryzowałam pewną krainę, mogę być z siebie dumna).

    Tymczasem z dziką przyjemnością spędziłabym małe sam-na-sam z kilkoma bohaterami... (bez podtekstów proszę. Pedofilia, kazirodztwo czy inne kompleksy Edypa/Elektry to nie u mnie szukać).


🎵Remember My Name - Phil Rey (pewna scena nie daje mi spokoju, ilekroć tego słucham...)🎶

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz