piątek, 3 grudnia 2021

Nowa odmiana

    Kwarantanna Paladynki trwała dziesięć dni. Wszyscy zdrowi. Nikt nawet nie smarknął (serio, nawet katar z jakim pachruść nie rozstawała się od września minął jak ręką odjął!). W praktyce dni siedem, nim przedszkole ogarnęło się w temacie i nas poinformowało o kontakcie z pozytywem. Dla mnie to i lepiej. I przyznam, że ten tydzień w znacznym stopniu odbił się na mojej psychice. Nie, nie miałam wolnego na dziecko. Nie, nie miałam nikogo do pomocy/opieki. Tak, praktycznie od rana do późnego wieczoru siedziałam z nią sama. Z nadaktywną trzylatką, wyjątkowo angażującą, absurdalną płaksą i wyjcem. Nie owijam w bawełnę, piszę jak jest. Nie będę rozwodziła się nad tym, jaki to mój bombelek słodki i cudowny, kiedy w ułamku sekundy potrafi przeistoczyć się w bestię z piekła rodem, przed którym nawet pies się chowa.

    Ale ja nie o tym.

    Zauważyłam, że znacząco wzrosła moja awersja do ludzi. Przez te siedem dni w zamknięciu, olbrzymim stresie oraz kompletnym braku rozrywki/relaksu/odpoczynku pogłębiła mi się fobia społeczna. Nie mam absolutnie żadnej ochoty rozmawiać z ludźmi. Unikam ich jak mogę, nie licząc interakcji społecznych wymaganych przy zakupach bądź w pracy. Jak tak myślę, to najwięksi psychopaci powierzchownie przecież byli miłymi, uśmiechniętymi ludźmi, na co dzień uprzejmymi i nie rzucającymi się w oczy. Cóż, chyba zaczynam ich rozumieć. Ich megawkurw sięgnął granicy. Zatem aby tego uniknąć, muszę wejść w tryb tumiwisizmu.

    Jakby tego było mało, w pracy zaczął się najbardziej hardkorowy okres, który pociągniemy tak do połowy stycznia. Nie należę do grona pracoholików, ale specyfika mojego stanowiska wywiera na mnie pewnego rodzaju presję, szczególnie że jestem odpowiedzialna za naprawdę wiele tematów jakimi zajmuję się w pojedynkę. Owszem, po części sama jestem sobie winna, mogłam wziąć opiekę, ale wystarczy, że nie ma mnie dwa dni, a moja skrzynka mailowa pęka w szwach. Niedawno świętowałam konkretny awans. A poza tym mam tak wspaniałą przełożoną, że resztka sumienia chyba by mi nie darowała. Więc skoro i tak pracuję zdalnie, a wyrozumiałe szefostwo wiedziało w jakiej jestem sytuacji, to... zagryzłam zęby i dawaj, przeżyję. Ale chyba się przeliczyłam. No i mam, co chciałam.

    Na dodatek znikąd pomocy. Teściów i rodziców nie prosiłam o pomoc co by ewentualnie nie pozarażać, szczególnie że mojego ojca w zeszłym roku ledwie wyratowali. A Neth... cóż, on wybywał do pracy już po siódmej (kiedy Paladynka wstawała), choć miał na dziewiątą i wracał przed osiemnastą (zanim położyła się spać). Zajebiście. Taki to pożyje. Jest świadom, jak bardzo mi tym dołożył.

     Tak więc jeśli czujecie się olani/odrzuceni/odepchnięci czy zapomniani - przepraszam, ale nie zachowuję się tak dlatego, że was nie lubię. Robię to po to, żeby poskromić negatywne uczucia jakie się we mnie gotują. I staram się jak mogę odzyskać entuzjazm oraz pozytywne nastawienie do życia. A na horyzoncie spotkania w gronie rodzinnym... i, o zgrozo, święta Bożonarodzeniowe.

    P.S. Jeszcze raz usłyszę, że "Dzieciątko komuś coś przyniesie", to naprawdę zrobię komuś krzywdę... albo bardzo głośno i wymownie westchnę, tak żeby słyszeli wszyscy przy stole.

  

🎵Colliding Worlds - Mark Petrie🎶

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz