wtorek, 28 listopada 2023

Kapitularz Diuną - Frank Herbert

Bardzo się cieszę, że kończę "przygodę" z Diuną. Z pewnością nie tknę pozostałych książek z serii spisanych przez innych autorów. Naczytałam się nieprzychylnych recenzji i wcale nie mam ochoty przekonywać się, czy moje zdanie uległoby zmianie...
   W "Kapitularzu..." już pierwsze strony mocno mieszają: co, gdzie, kto, kiedy? Narracja wprowadza taki chaos, że niejednokrotnie przez całą książkę wracałam do poprzednich stron skonfundowana, czy czegoś nie przeoczyłam. Wspomnienia wprowadzane równocześnie z bieżącą narracją sieją zamęt i odbierają całą przyjemność z czytania.
   Tej przyjemności też nie za wiele. Bene Gesserit są męczące, a ich głębokie przemyślenia aż nazbyt "głębokie". Myślałam, że nie może być gorzej, ale Dostojne Matrony je zdetronizowały... Tendencja spadkowa zapoczątkowana w trzecim tomie tu odnajduje swój finał. Szkoda, bo pierwsze były prawdziwie świeże i rewelacyjne. Kolejne to fantazje na temat seksualnego zniewalania i okruszki planu eugenicznego z gholą męczennika Idaho na piedestale.
   Podobał mi się natomiast zabieg, jakim było prowadzenie opisów w formie dialogu. Sprytne, nie powiem, aczkolwiek na dłuższą metę uciążliwe, przez co zdarzyło mi się nieraz odpłynąć myślami ku innym, niezwiązanym z lekturą sprawom.
    A teraz fabuła w dużym skrócie!

Adam (Idaho) + Ewa (Murbella) = Zakazany Owoc (Miłość)

P.S. Zakończenie tak słabe, że zapomniałam o nim wspomnieć...

poniedziałek, 27 listopada 2023

Osobowość #XYZ

Rzadko się zdarza, żebym miała naprawdę dobry humor. Mam wiele twarzy - uwarunkowanych nastrojami - a każda odpowiada konkretnej osobowości, z jaką aktualnie się utożsamiam. I naprawdę, obecna pojawia się najrzadziej ze wszystkich - bo jest obrzydliwie pozytywna.
   Odpowiednia muzyka, niewielki stopień zmęczenia, zaspokojone potrzeby, przebieg dnia, inwencja twórcza, natchnienie - wszystko to buduje odpowiedni nastrój pod tzw. wyjebongo. Czasem jedno nieoczekiwane zdarzenie potrafi go zaburzyć. Nieodpowiednia osoba. Ale nie teraz. Teraz nic mnie nie rusza. Ten stan daje efekt bariery ochronnej, w której nic ani nikt nie może mnie skrzywdzić. I z szerokim uśmiechem na ustach wredotom pokazuję fakasy, ewentualnie "gest Colonella", jeśli ktoś miałby problem natury erotycznej.
   Chyba po trochu to też rezultat nieprzyjemnego zestrojenia się z jednym z bohaterów (A). Odreagowuję. W 4.14 sprawy znów mocno się komplikują, wątpliwości piętrzą, a wygrana pozostawia posmak porażki. Kto jest tym złym? Czy w ogóle można takowego wyodrębnić? Przecież każdy chce osiągnąć swój cel. Co definiuje antagonistę? Patrząc z postronnego punktu widzenia, to czy protagoniści nie mogą być jednocześnie antagonistami? Mogą. I są. Trudno jest nienawidzić złodupca, kiedy zna się jego historię. Wszystko rozbija się o zrozumienie.
   Po godzinach spędzonych na powyższym, z chęcią wracam do redagowania 1.20. Jest tak niewinnie. Tak nieporadnie i uroczo. Zawiązują się przyjaźnie, kwitnie młodzieńcza miłość, toczy się codzienne życie. Jeszcze. Poważnie, mam bzika na punkcie szczelnie zakutych w stal paladynów (ostatnio bardziej romansuję z pewnym klerykiem - nie mylić z KK!!! Klerycy Zakonu Paladynów to wrzody na dupach wrogów!). Ale to nie są sztampowi rycerze na białych rumakach z babskich czytadełek. Uwielbiam skurczysynów z Zakonu. Nadal nie potrafię jednoznacznie określić, czy Mag postąpił słusznie, zwracając się do nich po pomoc. Co by się stało, gdyby zachował istnienie Esta w tajemnicy? Gdyby nie poinformował arcypaladyna o swoich przebłyskach, nim wszczął poszukiwania? Trzecia ścieżka aż prosząca się, żeby prześledzić jej hipotetyczny przebieg! I kiedy niby mam znaleźć na to czas?! Może kiedy skończę septalogię. Ach, nie, potem będzie trylogia wieńcząca, przy której już dłubię. W międzyczasie opowiadania... kilka już jest... Napłodzę tego, a co! Historia jest przebogata, bohaterowie liczni i nietuzinkowi, malownicze miejsca do opisania jak w "Nad Niemnem"... Nie jestem przekorna ani złośliwa w stosunku do niekonstruktywnych krytyków, ale cytując klasyka: na pohybel skurwysynom!
    

🎵 Adrenalina - Michał Szczygieł 🎶

poniedziałek, 20 listopada 2023

~~ Biały Elf - rozdział 19 ~~

Elegia o Nieśmiertelnym

Księga Pierwsza

BIAŁY ELF

 

Nawet paraliżujący strach przestaje mieć znaczenie, gdy na horyzoncie majaczy widmo absolutnej straty...
 
    Est boi się zasnąć. Wyczerpany ulega sile depresji i pogłębionej koszmarem melancholii. Pojawiają się myśli samobójcze, podsycane poczuciem beznadziejności. Czy kolejne wydarzenia sprawią, że weźmie się w końcu w garść? Czy podda się, zanim w ogóle spróbuje...?
    Tak właśnie rodzi się jego największa obsesja.
           

 - Estariońska Kronikarka [kalendarium wskazuje 20d'11m'23r2t]




   Trudno mi określić ten rozdział. Cieszy mnie jego zakończenie, a jednak wyczuwam w nim gorycz. Nigdy nie było mi po drodze ze stwierdzeniem, że miłość jest słodka. Bo dla mnie nie jest, nie była i prawdopodobnie nie będzie. Piękna, owszem, ale nie słodka. Zresztą, przekonacie się sami, kontynuując czytanie. Ja nie mam już za wiele do napisania w kontekście powyższego. Udzieliła mi się melancholia tego dzieciaka i z niecierpliwością czekam na detonację ładunku w dwudziestym drugim i dwudziestym trzecim rozdziale.

poniedziałek, 13 listopada 2023

#2

Dopiero jakoś pod koniec dniówki w pełni do mnie dotarło, że Natalia i ja będziemy mieć dziecko. Kiedy koleżanki z działu controllingu zaczęły wymieniać się spostrzeżeniami na temat swych dwu- i pięcioletnich berbeci, poczułem, że muszę wyjść do toalety. Zaczęły mi się pocić dłonie, a serce łomotało jak po wypiciu pięciu espresso. Nie poszedłem jednak do łazienki. Zamiast tego przespacerowałem się klatką schodową z dziesiątego piętra na parter i z powrotem. Spokojnie. Pomału. Bez pośpiechu i wylewania potu. Podczas niezobowiązujących czynności ruchowych angażujących większość mięśni myślało mi się najlepiej.

            Dotarło do mnie, że klamka zapadła, a drzwi się zamykają. To będzie koniec szlajania się po klubach i koncertach, nocowania u kumpli i nie tylko kumpli. Trzeba będzie wcielić się w rolę porządnego ojca, który zawsze jest w domu i troszczy się o najbliższych. Nie jestem przekonany, czy zdołam utrzymać iluzję wzorowej katolickiej rodziny bez szkody własnej, bo jak to w ogóle brzmi?! Pedał spodziewa się dziecka. Swojego. Bo jego, haha, żona, haha, wykorzystała spermę, haha, którą schlany do nieprzytomności szczodrze jej ofiarował, gdy miała dni płodne. A gdzie tam seks! Z kobietą nie dałby rady, nawet po pigułach! Gdzie tam in vitro, pani prezes kochana! Tu mamy wyższy level - kobiecą pomysłowość! Nigdy nie pytałem jej, w jaki sposób osiągnęła najwyższe stanowisko w wieku trzydziestu czterech lat, ale teraz jestem pewien, że byłoby to absolutne małżeńskie faux pas.

Rozgoryczony pokonałem ostatni stopień i zatrzymałem się przed drzwiami na swoje piętro. Mechanicznym ruchem przyłożyłem identyfikator do czytnika. Rozległ się pisk, zabrzęczał zamek i pod mocnym szarpnięciem drzwi się poddały. Zupełnie jak ja na myśl, że od tej pory z niewyobrażalną częstotliwością będą się do nas zjeżdżać nadopiekuńcze mamusie. Zaczną kontrolować swoje dorosłe pociechy pod pretekstem odwiedzin u wnuczęcia, rzucając debilnymi pytaniami o drugie i trzecie, o żłobki, przedszkola i szkoły. A najgorsze będą te niekończące się dobre rady sprzed trzydziestu lat i historie, jak to za komuny było ciężko z dwójką dzieci, a my mamy wszystko jak na tacy, dobrobyt aż się przelewa i w dupach nam się przewraca. No i te telefony o każdej porze dnia i nocy…

     Niezdolny do podjęcia się dalszej pracy wracam do swojego biurka, mijając oszklone sale konferencyjne. W chill roomie ktoś naparza w Mortal Kombat. W innych okolicznościach z ochotą bym się przyłączył, ale tym razem wolę cieszyć zmęczone oczy żywą, bujną zielenią roślin. Siadając na krześle odblokowuję laptopa i udając, że przeglądam maile, garbię się nad biurkiem, grzebiąc w smartfonie.

Zeszłej nocy ostro zabalowałem. Przydybałem niezłe ciacho w klubie i niemal stanąłem na rzęsach, żeby go zdobyć. I udało mi się. Co prawda był tak napruty, że z ledwością stał na nogach, za to co innego stało mu na baczność, gotowe pomóc mi rozładować napięcie i wzrastający testosteron. Pamiętam, że zmyliśmy się do jego kawalerki, a po wszystkim wymieniliśmy numerami. Nie był to mój najlepszy seks, ale wystarczający, by cel uznać za osiągnięty. Do domu wróciłem przed czwartą nad ranem.

Aktualnie było przed piętnastą, a on nie odpisał na żadną wiadomość, jaką mu wysłałem. Przestałem więc pisać i czekałem. Po prawdzie mam już dość przygodnych namiętności, wolałbym znaleźć kogoś na stałe, z kim mógłbym zabawiać się bez gumy i bez lęku o syf, jaki może mi sprezentować z chwilą przyjemności. Chcę mieć prawdziwego przyjaciela, bo w miłość między dwojgiem mężczyzn nie wierzę. Ponoć na “zdemoralizowanym” Zachodzie tacy istnieją, żyjący w monogamicznej zgodzie jak prawdziwe - a może raczej zwyczajne - małżeństwo. Dla mnie brzmi to jak bajka Disneya pełna rozśpiewanych zwierzątek albo inna magia, nierzeczywista, prezentowana szerszej publiczności z nieznanego mi powodu. Bo przecież facetom zawsze zależało tylko na seksie. Wsadzić, spuścić się i wiśta wio z powrotem. Miło było, nara! Kto następny? Wiele moich koleżanek i znajomych skarżyło się na to. Nawet moja matka wciąż to powtarzała, strofując ojca: tylko baby i filmy ci w głowie! Robiła to ustawicznie, tak jak on ustawicznie wycinał piersiaste panienki ze świerszczyków i przyklejał na okładki kaset magnetofonowych i video. Bynajmniej nie czuł się zażenowany, kiedy jako dzieciak brałem te kasety, by obejrzeć jakiś film. W końcu jestem facetem, a wówczas zależało mi na zachowywaniu pozorów. Nadal zależy. Chyba nawet bardziej niż wtedy.

Mija piętnasta. Zamykam excela i wyłączam laptopa. Wpychając go do torby, żegnam się z koleżankami i kolegami, którzy zostają do szesnastej. Zgarniam z wieszaka kurtkę i wciągam ją na ramiona, nie zwalniając kroku.

Stojąc w nieskazitelnie białej windzie, zerkam na wyświetlacz samsunga. Właśnie otrzymałem wiadomość, ale nie chcę czytać jej przy kamerach i pracownikach centrali tłoczących się wokół mnie. Przechwytuję wzrokiem tylko tyle, na ile pozwala powiadomienie.

I robi mi się niedobrze.

Portret Doriana Graya - Oscar Wilde

Tego mi było trzeba w trakcie ostatniego czytadła - czegoś dojrzale głębokiego, skłaniającego do zastanowienia, wymagającego wyobraźni i skupienia się, a zarazem odświeżającego oraz inspirującego, bogatego w opisy.
    Podczas lektury przez cały czas miałam wrażenie, że obserwuję nieświadomą walkę Doriana z sumieniem reprezentowanym przez cnotliwą poczciwość Bazylego oraz hedonizmem lorda Henryka. Nie mogłam się oderwać, a kiedy nadszedł koniec, poczułam rozczarowanie, że nie ma nic więcej. A chciałam więcej. Twórczości Oscara Wilde'a nigdy dość!
    Może i zakończenie nie wyrwało mnie ze skarpet, ale było w pełni satysfakcjonujące.


niedziela, 12 listopada 2023

Ognisty tron - Rick Riordan

Drugi tom wypada nieco lepiej niż pierwszy. Nadal nie zmieniłam zdania - ta seria jest marna. Jedyne, co tak naprawdę mi się podobało, to zręczne przełożenie mitów starożytnego Egiptu na nowożytność. I tyle. Reszta zmuszała mnie do niecierpliwego kartkowania stron i sprawdzania, kiedy skończy się rozdział.
    Najbardziej upierdliwe ze wszystkiego były zagrywki typu "ostrzegę cię, ale nie powiem ci przed czym" czy też "dam ci superważny przedmiot, ale nie powiem kiedy i jak go użyć". I żeby nie było: "Oczywiście w odpowiedniej chwili będziesz wiedział". Gdy to czytam, niezmiennie czuję smród chińskiego plastiku. Jedzie sztucznością.
    Już pomijam Sadie, bo w tym tomie przechodzi samą siebie... Jest przepotwornie daremna. W jednej chwili pyskata i złośliwa, moment później troskliwa i współczująca - dla tej samej osoby. Jej narracja była drogą przez mękę... I kiedy wreszcie się zorientuje, że jej glany/martensy są ze skóry, która ponoć utrudnia rzucanie zaklęć? Patrząc po jej zdolnościach, to chyba autor sam o tym zapomniał.
    Czekam i czekam, a oni nadal na potęgę biegają w miniówach. Przepraszam, spódniczkach.
    No i mamy dalszy ciąg absolutnie tandetnego zalążku romansu, który staje się, eee, trójkątem? Serio? Bóg rywalizujący z bożkiem o serce najgorszej pod względem charakteru dziewuchy? I to jeszcze Anubis?! Co ja czytam...

środa, 8 listopada 2023

~~ Biały Elf - rozdział 18 ~~

 Elegia o Nieśmiertelnym

Księga Pierwsza

BIAŁY ELF

 

Mity stają się rzeczywistością, gdy biel i czerń przenikają się wzajemnie. Śmierć i życie rozpoczynają walkę nie wiedząc jeszcze, że są nierozerwalną jednością.
 
Trochę czasu minęło od pierwszej wizyty w łaźni. Est zdążył się przyzwyczaić do przymusowej izolacji, choć nadal odczuwa jej skutki, i kiedy na nowo wpada w rutynę, zostaje ona zaburzona przez niechcianą prezencję - Trzecie Źródło (!). Nieszczęsny nie ma pojęcia, że właśnie walczy o życie. Nie tylko własne.
    Nocny incydent odciska piętno także na Magu, którym najświeższa wizja wstrząsa do głębi. Jest to doskonały moment, by wyznać uczniowi prawdę o przebłyskach oraz związku z Macierzą Mocy.
    A gdzie w tym czasie jest Col? Cóż... goni za śmiercią we własnej osobie.
   Spuszczenie Obserwatora z łańcucha dla nikogo nie skończy się dobrze. Tu, w postach, jeszcze przez jakiś czas nie podam jego prawdziwego imienia, które wreszcie możecie poznać w niniejszym rozdziale. Zainteresowanych oczywiście zachęcam do zajrzenia na Wattpada, jako że u chłopaków sporo się dzieje.




 - Estariońska Kronikarka [kalendarium wskazuje 8d'11m'23r2t]


Kolejna pozycja na Liście Utworów Zakazanych towarzysząca mi podczas pisania to Marauders - Dos Brains. Kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy, w wyobraźni symultanicznie rozegrała się konfrontacja Esta i Obserwatora w jego prawdziwej postaci. Siedziałam i pisałam, słuchając na zapętlaniu, bo niestety kawałek jest zbyt krótki w porównaniu do opisywanej sceny. Czułam strach Esta, przerażenie na widok formującego się koszmaru, aż wreszcie panikę, gdy ów rozpoczął morderczą zabawę. Po czterech latach nadal mam gęsią skórkę, gdy tego słucham.

wtorek, 7 listopada 2023

Na dobry początek tygodnia

Tydzień zaczęłam od urlopu. Wspaniale, czyż nie? A i owszem, byłoby wspaniale, gdyby nie... remont. Tak jest, odzywa się we mnie natura Polaka: urlop = remont. Szczęśliwie, to nie ja remontuję. Mniej szczęśliwie, że to ja będę sprzątać. A będzie co, bo praktycznie pod młot udarowy poszły pomieszczenia na przestrzał mieszkania...

    I takie oto wspaniałe plany na tydzień. Przynajmniej siedząc w czystej norze (kurtyna na suwak jest wspaniała!) nadgoniłam sobie redagowanie, więc przy sprzyjających okolicznościach wpadnie kolejny rozdział, 1.18. Przed weekendem rozpoczęłam 4.13, ale nad nim chyba trochę posiedzę, jak i nad poprzednim, mam teraz łeb bardziej do rozwijania wątków i notatek niż pisania. Jakoś październik słabo wypadł w statystyce. Mojej własnej statystyce, żeby nie było, bo do ogólnych nawet się nie kwalifikuję 😅

    Z czytaniem też utknęłam, na nieszczęsnych "Kronikach Rodu Kane" Ricka Riordana. Nie potrafię ich przełknąć, a przecież "Percy'ego Jacksona..." uwielbiałam! No nic, zagryzę zęby i przeboleję, a potem wepchnę na regał i zapomnę. Może jak Paladynka będzie w podstawówce, to się nimi zainteresuje. 


Dobrze że wymieniam okna. Na bogoodporne. I dziecioodporne. Na jedno wychodzi, przynajmniej wreszcie są czyste 😂