Wreszcie grudzień się skończył, a styczeń pomału rusza przed siebie...
Uch, specyfika mojego stanowiska pracy bynajmniej nie sprzyja radosnemu świętowaniu Bożego Narodzenia i hucznym obchodom Sylwestra. Zwykle w te dni jestem tak ściorana, że totalnie nie czuję radosnych nastrojów, a towarzystwo krewnych tylko mnie męczy. Serio, wolałabym już rozmowy o przysłowiowej dupie Maryni, aniżeli polityce, ideologiach i innych takich krwiopsujach. Swoją drogą coraz wyraźniej widzę, że nie mam z rodziną wspólnych tematów 🤔 Generalnie to chyba z nikim z otoczenia nie dzielę zainteresowań - książek nie czytają prawie w ogóle (z paroma wyjątkami, ale gatunki nam się rozjeżdżają), gry traktują z pogardą, gustów muzycznych nie mają, żadnych głębszych refleksji też nie wykazują... W tym roku mocno to mną wstrząsnęło. Nie miałam z kim ani o czym porozmawiać. Toteż siedziałam jak na szpilkach i tylko wyczekiwałam końca spotkań, by wrócić do "swojego zamkniętego świata" 😖
Zwykle byłam tak wyczerpana psychicznie, że nie byłam w stanie sklecić zdania, o redagowaniu nie wspominając. Ta pustka w głowie też mnie podłamała. Poddałam się lękom szepczącym o wypaleniu twórczym. Ale zamiast ich posłuchać i dać się stłamsić, podjęłam się walki. Chwyciłam kolejne książki i jak "Smocza Wojna" Courtney Alamedy pozytywnie mnie zaskoczyła, tak będące mi bliskie tematyką "Sześć Kolorów" dobiły dna. Znaczy, jestem po przeczytaniu pierwszego opowiadania, które jest tak płytkie i pozbawione głębszego sensu czy przesłania, że skutecznie powstrzymuje mnie przed dalszą lekturą. Ale czego ja się spodziewałam po autorkach literatury "kobiecej"...? Zmarnowane pieniądze, tyle w temacie. Na szczęście następny w kolejce czeka Frank Herbert, liczę, że się zainspiruję.
Tak więc zamiast czytać satysfakcjonujące i pożywne dla mózgu książki, rzuciłam się w odmęty gry "My Time at Sandrock". I ani myślę stamtąd wychodzić 😅 Pod jej wpływem moja wyobraźnia nieco się ożywiła, a w wolnych od grania chwilach podrasowałam kilka wątków Elegii o Nieśmiertelnym. Niesamowita fabuła, doskonale napisani bohaterowie niezależni, oryginalne pomysły i całkiem niezgorsza grafika, a przede wszystkim odskocznia od mrocznych, krwawych i ponurych wydarzeń z IV księgi - "My Time at Sandrock" jest tytułem niesamowicie pozytywnym! Jak w innych grach często bywa to naiwne i głupie, tak tutaj wręcz zachęca do spędzania czasu (dlatego ostatnio nie wykazuję aktywności na blogu czy Wattpadzie). Rewelacja.
Co do 2.13, to mam wreszcie czas oraz chęci, by przysiąść i skończyć redagowanie. Czasem ośmielam się myśleć, że kogoś naprawdę ciekawią dalsze losy Cola i Esta, osobliwości takie jak Imt i Pan, nietuzinkowa Leos, czy też posępny młodzieniec o złotych tęczówkach. Naprawdę, będąc tak daleko posuniętą w fabule, z rozrzewnieniem wspominam ich początki. To, jaki był główny bohater. Jego towarzysze. Jakie cele im przyświecały. Jak wzniosłe idee nimi kierowały. Ta utracona młodość, beztroska na zawsze pogrzebana pod ciężarem odpowiedzialności, która nigdy nie powinna spaść na tak młode osoby. Wiara we własne siły i możliwości wystawiona na srogą próbę. Doprawdy, Białego Elfa zakwalifikowano jako powieść dziecięcą/młodzieżową, podczas gdy jest to zdecydowanie historia dla dojrzałego (niekoniecznie dorosłego) czytelnika... Hm, nie świadczy to o mnie, ale o Wydawnictwie, które nawet tego ze mną nie skonsultowało. No cóż, było minęło, dostałam lekcję i sporo się nauczyłam. Tylko za to jestem im wdzięczna.
Dooooobra, koniec mendzenia. Dupa w troki, długopis w dłoń, notatnik pod rękę i jadymy z koksem. Historia Nieśmiertelnego sama się nie napisze. Jak już wspominałam, choćby tylko jedna osoba czytała tę powieść, to już mam dla kogo pisać. I na przekór przeciwnościom będę to robić! 💪
🎵 Blood in the Water - David Chappell 🎶
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz