wtorek, 29 czerwca 2021

Kwiatki z sesji #2 - wyrwane z kontekstu

     Wczorajszego wieczora Redaktor-Korektor przeszedł samego siebie w objaśnianiu pewnych zależności. A raczej w upraszczaniu zdania, które koniec końców zostało wyszlifowane (wypucowane?) nie gorzej niż królewskie klejnoty zasiadające na tronie. Znaczy, zasiadającego na tronie monarchy, rzecz jasna. W każdym razie Neth sięgnął po przykład, który pogrążył go doszczętnie. A ja, na jego nieszczęście, należę do przykrego gatunku hien wykorzystujących wszelką sposobność do odgryzania się odciskowym deptaczom (a masz! Ty wiesz za co!).

    I tak oto zrodziło się: przeżył, zanim umarł.

    To on w końcu przeżył, czy jednak umarł? Przeżył własną śmierć? Każdy żyje do momentu, aż nie umrze. Ryzykuję stwierdzenie, że każdy pozostaje nieśmiertelny, dopóki śmierć się o niego nie upomni. Sięga to pewnych granic absurdu, ale tak mi się ten opis spodobał, że chyba wykorzystam go w powieści. Chłopcy bywają absurdalni. Nieprzyzwoicie wręcz absurdalni. Lubię odchylenia od normy. Wszelkiej maści aberracje są mi miłe. Lecz niestety folgować sobie mogę dopiero od drugiego tomu... i z dziką rozkoszą korzystam z tego przywileju!



 

P.S. Tak, Neth, ja wiem, że chodziło o to, co on przeżył, zanim umarł. Brakujące dwa słowa, a tyle frajdy!


poniedziałek, 28 czerwca 2021

Emocje


     Po raz kolejny Neth woła mnie na przysłowiowy dywanik, którym jest jego laptop. Wskazuje na ekran, a dokładniej na zaznaczony pomarańczem tekst. Raz i drugi czytam opis przeżyć emocjonalnych głównego bohatera, ale jak dla mnie jest w porządku. Tak jak być powinno. Z poszanowaniem zasad ortografii i gramatyki. 

    Zerkam na niego w poszukiwaniu wskazówek, podpowiedzi, czegokolwiek. Nic. Tylko na mnie patrzy. To i ja patrzę na niego. Wyczekująco.

    W końcu się odzywa, wskazując dłonią na tekst, co bym go przypadkiem nie pomyliła z innym.

    - Skąd on tak? - pyta niepewnie.

    Neth robi to źle. 

    Znów patrzę na tekst i czytam po raz trzeci, bardzo powoli, niemal mrucząc pod nosem kolejne słowa. Z politowaniem przenoszę wzrok na Netha. Już nie szukam wskazówek. Tym razem nawet nie wiem, czego szukam w jego oczach. 

    - To są jego emocje, tego nie ogarniesz - odpowiadam tonem zwiastującym rychłe oberwanie chmury. - I tak to zostaw. Tak ma być i koniec. 

    - Aha - to pojedyncze wymowne słowo dowiodło, że Neth jednak robi to dobrze. Pomarańcz wycofuje się za naciśnięciem dwóch przycisków cichuteńkiej klawiatury. - Ale skąd mu się to wzięło? 

     W tym momencie poczułam się urażona. Chłopie, myślę, własnej żony nie znasz?

 

    O uczuciowości moich bohaterów słów kilka:

    Odczuwanych emocji nie biorę z powietrza, ani nawet kolokwialnej czapy. Działania i zachowania postaci są uzasadnione, nawet jeśli zdawać się może inaczej. Oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku. A że niektórzy są szczególnie specyficzni, to już kwestia wyjątków od szeroko przyjętej normalności... 

 


 

niedziela, 27 czerwca 2021

Jedno słowo

     Czasem wystarczy jedno słowo, by nie dało mi spokoju przez cały dzień i połowę nocy. Tak było w przypadku arcyciekawego wyrazu makiawelizm

    Obudziłam się pięknego sobotniego poranka i moją pierwszą myślą było: makiawelizm. Nie śniadanie, nie ogarnięcie Paladynki, nie dzień dobry, Kochanie. Wstałam i poczłapałam do łazienki. Makiawelizm. Zajrzałam do dziecia i poszłam robić sobie śniadanie. Makiawelizm. Bawiłam się z Paladynką, a cholerny makiawelizm jak się mnie uczepił, tak nie odpuszczał. 

    Zatem sięgnęłam po telefon, słownik PWN i dawaj ogarniać jakże trudne słowo. Oto co mówi rzeczony słownik:

Makiawelizm

       Dzięki temu nauczyłam się nowego słowa i jego znaczenia. Ale wyraz ten dalej nie odpuszczał. Makiawelizm chodził za mną po ogródku, a nawet towarzyszył mi w porze kolacji. I po dziś dzień byłby dręczył mój brak zrozumienia, lecz w końcu wykorzystałam go w powieści. Bo drugi podpunkt powyższej definicji idealnie odwzorowuje postawę jednego z bohaterów. 

    I teraz, co nie powinno dziwić w moim przypadku, zaczynam o nim zapominać.

    Sny mają wielką moc. Nie bagatelizujcie ich. I jak przyśni Wam się kebab, to dzwońcie po kebab!

poniedziałek, 21 czerwca 2021

Komplement

    Największy, najszczerszy i najbardziej wartościowy komplement w moim życiu? 

    Moment, w którym Neth nie potrafi oderwać się od kolejnego rozdziału... 😊

czwartek, 17 czerwca 2021

Kwiatki z sesji

    Heh, po wczorajszym wieczorze przypominają mi się bukieciki, jakie zapisywałam po storytellingach ze znajomymi. Przysięgam, jeśli w wydawnictwie trafi mi się redaktor/redaktorka pokroju Netha, to już na starcie stawiam mu/jej flaszkę! Albo co innego, wedle uznania i preferencji.

    Neth, mój redaktor-korektor "męczy" dziesiąty rozdział. Doszliśmy wreszcie do jako takiego konsensusu i kwestie stricte fantasy zostawia w spokoju, zajmując się wyłącznie wyłapywaniem błędów oraz sytuacjami fabularnymi niezrozumiałymi dla czytelnika, dla mnie z racji autorstwa będących oczywistymi. I w sumie wynika z tego niezła jatka. A niektóre dyskusje sięgają poziomu, jaki reprezentuje niejedno burzliwe małżeństwo. Aczkolwiek obywa się bez trzaskania drzwiami i rzucania czym popadnie. I jest przy tym więcej śmiechu. 

    Cóż, kolokwialnie rzecz ujmując, dostaję od niego pełne politowania oraz konstruktywne krytycznie zjebki. O nie, nie, fabuła jest dobra, styl pisania również, ale po prostu zbieżność (i rozbieżność) naszych charakterów robi swoje. No i metaforycznie otrzymałam przepotężny siarczysty policzek, w wyniku którego chyba straciłam kilka zębów, tak przypuszczam. A już na pewno się zbulwersowałam. 

    Neth z pełnią przekonania wyrzekł mi, iż gdyby główny bohater był kobietą, to powieść byłaby sztos. No kurwa... przepraszam za wulgaryzmy. Gdyby bohater był kobietą, to powieść nie miałaby najmniejszego sensu! Poza tym powstałaby bohaterka tak do bólu sztampowa, jak bywają w mangach shoujo. A jednak lubię, kiedy babki mają ikrę. No i w takiej sytuacji musiałabym zmienić około 60% fabuły drugiego tomu, nie wspominając o trzecim. I co byłoby z tymi wszystkimi żartami oraz humorem sytuacyjnym? No litości...

    Drugim obsztorcowywanym tematem są zjawiska nadprzyrodzone. Nierzadko muszę się tłumaczyć, dlaczego to i tamto. Albo tak i siak. This is kind of maaagic~ Mniej więcej tak to wyglądało:

    - Ta, i jeszcze do tego jakaś telekineza - Neth był nieprzejednany. Zmierzył mnie groźnym wzrokiem znad ekranu laptopa. - Albo lepiej, telepatia. 

    Dotychczas tylko na niego zerkałam sponad ramienia. Sprowokowana postanowiłam potraktować go najcięższą artylerią. 

    Obracając się frontalnie przybrałam najsłodszy, najbardziej niewinny wyraz twarzy, na jaki było mnie stać. Już wiedział, że oberwie rykoszetem. Widziałam to w jego oczach.

    - Telekineza, telepatia... taka... sytuacja - nawiązując do dobrze znanego mema ryknęłam śmiechem tak histerycznie opętańczym, że ledwie potrafiłam się powstrzymać. 

    Redaktor-korektor poległ już po pierwszej salwie. Zabiła go niepoczytalność autorki. I własne politowanie.

  Ktokolwiek słyszał mój maniakalny śmiech ten wie, że mam nie po kolei w głowie. I jest to dobre. Koniec końców dostałam głupawki nie gorszej niż podczas ostatniej dyskusji na temat poprawności politycznej w książkach, grach i serialach (miałam kiedyś napisać stu procentowo poprawne politycznie opowiadanie, a jednym z elementów byłaby kawaleria na... a nieważne). W tej też chwili Neth stwierdził, że jestem pojebana. Cóż. Nie można inaczej nazwać kobiety, która obelgi przyjmuje za komplementy, a komplementów nie przyjmuje wcale. I trudno nie zgodzić się z naoczną prawdą. Ten człowiek zna mnie najlepiej spośród wszystkich przedstawicieli gatunku ludzkiego. Jak na ulubionego człowieka przystało.

    Osobiście uważam, że w każdym artyście tkwi nutka szaleństwa, ponieważ każdy artysta posiada co najmniej dwa światy, w których równolegle przebywa. I tylko od artysty zależy, który uzna za nadrzędny. I czy granica pomiędzy nimi nie zatrze się do tego stopnia, że utraci kontakt z rzeczywistością. A przynajmniej ja tak to widzę. I nie próbujcie mi, proszę, perswadować swoich racji. Żyję w swoim świecie i jest mi tam zbyt dobrze, by traktować je za wyznacznik prawdy objawionej. 

    Tymczasem wracam do pisania. W końcu na coś ten urlop wzięłam...


Trzymcie się nie za ciepło!

wtorek, 1 czerwca 2021

To było do przewidzenia...


        ... aczkolwiek i tak zaryzykowałam. 

        Od momentu zamknięcia rozdziału z growym blogiem nie potrafię już prowadzić żadnego innego. Każdy kolejny otwieram tylko po to, by o nim zapomnieć. A przypominam sobie tylko dlatego, że muszę go zamknąć. Tak było z pierwszym, drugim i trzecim. Teraz jest czwarty, którego wcale nie chcę zamykać. Potraktuję go jako powiernika myśli. Niech znosi moje wybuchy niepohamowanego entuzjazmu tworzące kratery malkontenctwa. Nurklik i Niewiem mogą poczekać, szczególnie, że priorytetem wciąż pozostaje Główna Powieść.

        Ach tak, Główna... moja zmora, moje nemezis, moja perełka i mój największy skarb. A zarazem pożeracz czasu tak potężny, że nie sposób nasycić jego głodu. Ale jest dobrze. Bardzo dobrze. I kiedy już wszystko zmierza ku lepszemu, nadchodzą one - wątpliwości. Opary inspiracji. I zrywają mój kontakt ze Światem. Jak teraz.

        Ale nie mam powodów do narzekań. Główna Powieść jest aktualnie w trzeciej z pięciu faz, czyli w recenzji. I co ciekawe, podjął się tego nie kto inny, jak Neth. Sam chciał. Nie zmuszałam go do niczego. No dobra, teraz trochę go dociskam, żeby jak najszybciej ogarniał kolejne rozdziały, ale to dlatego, że jestem w gorącej wodzie kąpana i już chciałabym z nim omawiać kolejne wątki, zdarzenia oraz sceny.

        Trochę o samym recenzencie z przypadku. Neth nie przepada za gatunkiem fantasy, nieszczególnie odpowiada mu pewna kwestia dotycząca głównych bohaterów, na domiar złego jest czepialski i na moje "wypociny" patrzy szczególnie krytycznym okiem. Ale uważam, że właśnie dzięki temu jest w pełni miarodajny. Nie zaślepia go miłość do gatunku, sceptycznie podchodzi do niektórych pomysłów i ma świeże spojrzenie, ponieważ tematyka jeszcze mu nie zbrzydła. W przeciwieństwie do mnie nie zna bohaterów, ich przeszłości oraz przyszłości, toteż łatwiej mu wyłapać sytuacje wymagające wyjaśnienia. Wychwycił też kilka detali, które nie mają większego znaczenia dla fabuły, lecz ubodły mój perfekcjonizm. A wnikliwego czytelnika mogłyby zniesmaczyć (sama jestem pierdołą na granicy czepialstwa, przez co zwracam ogromną uwagę na najmniejsze szczegóły - co, jak widać, nie zawsze potrafię wyłapać u siebie). 

        Wydawałoby się, że autor zna swoją powieść co do kropki i przecinka. Otóż nie. Czytając po raz dwudziesty jeden i ten sam rozdział prędzej doda się coś nowego lub usunie starego, aniżeli odnajdzie literówkę, bądź błąd stylistyczny. Przynajmniej ja tak mam. A potem wiercę się na dywaniku u recenzenta głupio tłumacząc, co autorka miała na myśli. Kiedy pierwszy tom zostanie zamknięty na głucho i znajdę wydawcę, to liczę, że trafię na równie wymagającego redaktora.

        Ale nie ma tak dobrze, minusy też są. A mianowicie jeden: cechy typowe i wręcz pożądane w kanonie fantasy nie docierają do niego w żaden sposób. Dlatego ostatecznie przydałaby mi się jeszcze jedna osoba, która zweryfikowałaby Główną Powieść pod kątem całości. Bo niekiedy "opisy mam jak Adam Mickiewicz", a niektóre to "na tomik poezji zasługują". Jeszcze inne, te życiowe, są zbyt brutalne oraz szczegółowe "i czasem się zastanawia, jakie dzieciństwo miała osoba pisząca coś takiego". Dzieciństwo? Normalne. Równie normalne jak fakt, że ranny człowiek krwawi. Czasem bardziej. W pewnych sytuacjach całkiem widowiskowo traci kończynę. Albo dwie. W każdym razie nic, co ludzkie, nie jest mi obce, a im bardziej ludzcy są ludzie, tym lepsza zabawa. Dosłownie. (Akurat w słuchawkach poleciało Marauders - Dos Brains, genialny kawałek do pisania takich scen)

        To już była mocna dygresja. Wracając do tematu, mnie wszystko pasuje z tytułu autorstwa. W końcu sama to napisałam i nie narzekam. A jak coś mi nie pasuje, to zaciskam szczęki i idę dalej. Nie wszystko może mi się podobać (i zwykle niewiele mi się podoba). Nawet w wielkich bestsellerach New York Times'a nie wszystko mi się podoba (a ostatni przeczytany bestseller zraził mnie do mojego ulubionego uniwersum. Doprawdy nadziwić się nie mogę, dlaczego Blizzard zamienił Christie Golden i Richarda Knaaka na... a nieważne, ja nie o tym). Nethowi nie pasuje, bo z czterech stron zrobiłby cztery wersy. Na szczęście to do mnie należy ostatnie zdanie, ale cóż, wątpliwości pozostają gdzieś z tyłu głowy i szemrają niemiłosiernie, skutecznie mnie dekoncentrując. 

        Ale, ale! Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wiele radości może sprawić zlepek słów zaznaczonych na zielono :) 

        Podsumowując: po 7 rozdziałach (z 25) jest dobrze. A mówi to konstruktywny krytyk, który prędzej wiadro pomyj na mnie wyleje, aniżeli obłudnie wychwali moje dzieło pod niebiosa. 

        I pomimo całej swojej skromności (nie dajcie się zwieść, jest ona wynikiem niskiej samooceny, sporej dawki samokrytycyzmu oraz braku wiary we własne możliwości) stwierdzam, że Główna Powieść będzie petardą!