środa, 9 marca 2022

Tatuaż - zajawka

    De facto na zdjęciu jest tylko kalka. Ale tuż po obfoceniu maszyna poszła w ruch, a kiedy tatuatorka skończyła pracę, cóż... emocje wzięły górę i nie zrobiłam żadnego reprezentatywnego zdjęcia. Za trzy tygodnie zobaczycie dzieło po przepoczwarzeniu (wygojeniu, zwał jak zwał). Co prawda jelec i taszka pójdą do przeróbki, bo na miękkiej skórze wyszły nieco niesymetrycznie, ale takie miejsce wybrałam (szczególnie ruchome...), więc nie powinnam narzekać. Pozostaje tylko czekać, co "wypłynie" spod skóry, jakie pozostaną trwałe kontury i wtedy wjadą wszelkie poprawki - w cenie. A robiłam w Crystal Tattoo Katowice. Tatuatorkę Basię pamiętam jeszcze sprzed lat, kiedy to stworzyła na mojej twarzy piękny make-up ślubny (jak rany, dzięki niej na każdym zdjęciu ze ślubu wyglądam dobrze!).

    Ale wracając z wycieczki myślowej. To już mój drugi tatuaż. Być może nie ostatni. Ale dlaczego akurat taki wzór? Otóż, w młodości do upadłego zagrywałam się w papierowe "erpegi", klasycznie w Dungeons & Dragons. I jedna z takich sesji - swoją drogą ostatnia w życiu - mocno zapadła mi w pamięć...

    Graliśmy zwykle w stałym składzie 4 - 5 osób/graczy. Ten piąty bywał z doskoku i bardzo mnie cieszyło, że nie znajdywał czasu na wspólną grę, bo irytował mnie niepomiernie swoim infantylnym zachowaniem. Nie lubię przemądrzałych ludzi. Ponadto byłam jedyną dziewczyną w drużynie (ale nie jedyną postacią żeńską!), toteż łatwo się domyślić, że traktowano mnie cokolwiek lekceważąco. A Mistrz Gry niczego nam nie ułatwiał cisnąc same najgorsze przygody, jakie mogą spotkać poszukiwaczy przygód. I tak mijał czas, kiedy rozwijałam moją elfią psioniczkę w towarzystwie krasnoludzkiego wojownika od znajomego, półorczego kogośtam drugiego i ludzkiej złodziejki trzeciego. No i zaczęło się...

    Po kolejnej morderczej walce z kolejnym maszkaronem (nigdy, ale to przenigdy nie było intryg czy zadań w miastach! Ale mnie to wnerwiało!), oburzony krasnolud znajomego stwierdził, że moja elfia psioniczka nie nadaje się do walki. Pomijając klasyczne waśnie pomiędzy tymi dwiema rasami, z rzeczonym znajomym nie pałaliśmy do siebie sympatią. Mając już dość jego inwektyw, odgryzłam się kurduplowi, że z takim wzrostem to może co najwyżej przyrodzeniem zaorać pole (przy czym mój dobór słów był bardziej adekwatny do sytuacji niż ten zaprezentowany tutaj). Rozbawiony MG podchwycił temat i kazał wykonać rzut kostką, bodajże na wolę (grałam w to jakieś 16 lat temu, bądźcie wyrozumiali...). Miałam wysoki współczynnik, poza tym wylosowałam niemałą liczbę oczek i... Tak, biedny krasnolud nie miał szans. Orał kuśką cudze pole aż miło, a reszta nie potrafiła oddychać, zaśmiewając się do łez. Pech chciał, że biedaczysko zmuszony do spulchniania niemałego areału doznał obrażeń krytycznych, w następstwie czego... zmarł! Nie pozostałam zdruzgotanemu znajomemu dłużna komentarzem, że skoro moja elfka nie nadaje się do walki, to jego krasnolud nie nadaje się już do niczego.

    Tak skończyła się moja ostatnia przygoda ze sztywnymi "dedekami". Zresztą, ekipa też się posypała, z licznych powodów - moje pomysły zapewne też miały na to wpływ. Jak by nie było, przeszłam na storytellingi z moimi kumplami, które naprawdę nieźle nam szły. A potem zaczęłam pisać, niekoniecznie to, co ogrywaliśmy wspólnie. I po wieloletniej przerwie do tego wróciłam. Z wiadomym skutkiem.

 

  🎵Dizi - Revolt Production Music🎶

P.S. Zalałam sobie klawiaturę Colą... przemyłam membranę, nawet ją zdezynfekowałam, ale klawisze nadal ciężko chodzą. Do szału mnie to doprowadza...! Na domiar złego Paladynka w domu, bo katar... Ugh! Wciórności!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz