środa, 17 sierpnia 2022

Różowe kartoteki - Mikołaj Milcke

     Szok. I to nie mały. Czasy PRL-u, głębokiej komuny i następujących po niej reform politycznych nie są mi obce, a jednak... czuję ogromny wstyd za ludzi, za rodaków. Za to, czego się dopuszczali wobec siebie nawzajem. I patrząc na to z perspektywy minionych trzydziestu z hakiem lat, niewiele się zmieniło. Niewiele się poprawiło. Zmieniły się sposoby. I założono białe rękawiczki.

    Przyznaję, teraz jestem w kropce. Różowe kartoteki to najlepsza z książek Mikołaja Milcke, jaką czytałam. Najlepsza zarówno pod względem warsztatu, jak i tematyki oraz tempa prowadzonej akcji. Nie mam się absolutnie do czego przyczepić, a nie chcę być tak pierdołowata, żeby wytykać te trzy literówki czy tam jakiś pojedynczy brak myślnika. Dałam się pochłonąć tej historii zupełnie zapominając, że na tapecie czytelniczej miałam inną pozycję - wepchnęła mi się w kolejkę. I jak zaczęłam, tak nie mogłam się oderwać, aż dotarłam do końca wraz z bohaterem, który z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej antypatyczny. I nawet na sam koniec nie było mi go żal. Nie sympatyzuję z obozem politycznym reprezentowanym przez książkowego Ksawerego Downara, jednakże moje zdanie nijak nie rzutowało na tę świetnie wykreowaną postać. Postać, która pewnego ranka staje niemal na szczycie politycznej kariery, by z nastaniem nocy upaść na samo dno. Utrzymywana pod woalką kłamstwa przeszłość może doszczętnie zniszczyć człowieka, szczególnie takiego, który przez całe swoje życie szedł po trupach i niszczył innych.

    Och tak, będzie kac książkowy. W sumie już jest. I to nie z powodu bohaterów, ale wydarzeń opisywanych w książce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz