poniedziałek, 30 stycznia 2023

Przypływy nocy - Steven Erikson

Przez całe 828 stron czułam się jak na pogrzebie - smętnie, ponuro, nudno i pośród osób, których nie znoszę. Marzyłam tylko o tym, by jak najszybciej się skończyło i będę mogła wrócić do przyjemniejszych lektur.

     Z żalem muszę przyznać, że to najsłabsza część Malazańskiej Księgi Poległych, a to dopiero piąta. Z dziesięciu! Brnęłam przez tę nieciekawą historię z przymusu (nie porzucam raz zaczętych książek). Na myśl o Teholu robi mi się niedobrze - jego kolokwializmy psują klimat, przepychanki słowne z jego wspólnikami i podwładnymi są płytkie, a sceny z jego udziałem żenujące. Ogólny komizm związany z tą postacią robi z książki farsę. Tiste Edur są męczący, a cała ich otoczka jest w barwach szarości i brudu. Letheryjczycy irytujący i nie zdołałam znaleźć żadnego pozytywu w tej opowieści. Od groma dziwnych tytułów czy funkcji - przez długi czas uważałam dwie postacie za jedną, aż tu nagle mnie zaskoczyli i się spotkali. W porządku, akcja prawie cały czas była, jednakże dłużyła się i męczyła niezmiernie, zupełnie jak przesyt nużącej, zbytecznej filozofii moralno-etyczno-egzystencjonalnej z ust i myśli dosłownie każdego.

     Już pomijając festiwal truposzy...  I nie mam na myśli T'lan Imassów. Robienie z żywego trupa seks-lalki-złodziejki to już grube przegięcie, a tym robaczkiem-waginą położył mnie kompletnie... Brzmi to jak mokry sen nastolatka. Jeden z tych obrzydliwych, spieszę dodać. Zresztą autor ma dziwne zboczenie na punkcie nasienia i gwałcicielek... Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby tego typu sceny nie pojawiały się w tym i każdym z poprzednich tomów. W tym świecie to chyba normalna praktyka, że kobiety jak niewyżyte dosiadają mężczyzn albo kradną spermę. Brrr.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz