Och, jakże cukierkowo! Po ukończeniu lektury sądzę, że życie Ani to piękna, okraszona ociupiną goryczy bajka, której ona jest niekwestionowaną królową. Gilbert miał być księciem, ale wyszedł pantoflasty bohater rodem z podrzędnego harlekina. No cóż, historia na pewno nie poszła w skromność, jak i protagonistka. Na każdym kroku duma goni próżność, a Ania zdążyła zapomnieć kim była, toteż plotkom, obgadywankom oraz pogardzie dla brzydkich i zwyczajnych nie ma końca. Zniesmaczyła mnie jej osoba.
Co najmocniej mnie irytowało? Podwójne standardy panny Anny i brak konsekwencji w jej zachowaniu. Nie ma to jak wzdychać nad pięknem przyrody, cudownością życia, a potem próbować zabić kota chloroformem (uśmiałam się, wyobrażając sobie cztery śliczne panienki dokonujące nieudolnego mordu), bo jest brzydki i nie chce się odczepić. A gdy się nie uda, odkarmić go, zadbać o niego i nazywać najcudowniejszym koteczkiem na świecie...
Za to doskonale rozumiałam i podzielałam jej pisarskie rozterki, odnajdując w tym polu pokrewną duszę. Starania mniej lub bardziej udane i próby spełnienia długoletnich marzeń. Choć wyjątkowo szybko przyszło jej zaskarbienie sobie sympatii wydawców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz