- Dlaczego wciąż tu jesteś? – Usłyszałam zza pleców. – Bezproduktywność ci nie służy.
Ten
głos… Skrzywiłam się mimowolnie, ściągając brwi i odsłaniając zęby. Nie
spodziewałam się go tu, nie teraz, nie w tym miejscu, MOIM miejscu.
-
Idź stąd – syknęłam, nie otwierając oczu. – Nie powinno cię tu być. Zagłuszasz
utwór.
Ale
on nie odszedł. A ja nie musiałam patrzeć, by ujrzeć, jak z zaciekawieniem rozgląda
się po kompletnie pustej przestrzeni, czarnej jak tylko można sobie wyobrazić i
wybrzmiewającej tonami muzyki, której działaniu z przyjemnością się oddawałam.
- Tu
nic nie ma.
-
Ale ty nadal jesteś! – sarknęłam, tracąc cierpliwość. Ostatnio zbyt prędko ją
traciłam, była jak piasek, który próbowałam schwycić rozcapierzonymi palcami. Jak
czas, który nieubłaganie płynął, za nic mając świat, który przed sobą toczył i
ludzi, których życie bezwzględnie wywracał.
Nie
odezwał się, więc i ja milczałam, wczuwając się w wysokie dźwięki, zestrajając
z żywym, aczkolwiek melancholijnym taktem, dając się porwać uskrzydlonej harmonii
instrumentów i zmysłów…
Ciemność
wokoło migotała opalizującymi rozbłyskami, gdy pchnięta inspiracją wyobraźnia w
rytm muzyki przebijała się przez zbitą, lodową powierzchnię samotności, z
delikatną gwałtownością wnikając w pustą głębię i subtelnie wypełniając ją
porządkiem, ruchem, życiem i barwami. Jak kwiat słonecznika z przymkniętymi
powiekami wpatrywałam się w płonące jaskrawym błękitem niebo, poskromione
bladymi promieniami zalewającymi moją siedzącą sylwetkę. Wokół unosił się
zapach dogasającego lata, słodki aromat spowijał rżyska po żniwach, rześka
bryza napływała z oddalonego o pięć kroków stawu, w którego pełnym ruchliwego
życia zwierciadle przeglądała się zgarbiona wierzba. Pożółkła trawa szeleściła
wokoło i szemrała, głaskana parnym tchnieniem swawolnego zefiru, któremu nie
dość było rozkoszy, by pieścić także pochylone ramiona smukłych brzóz i
wdzięcznych olszy.
-
Tu jest moje miejsce – powiedziałam, gdy umykające z ciasnego upięcia pasemka włosów
połaskotały moje policzki. – Tu jestem sobą.
- Wszędzie
jesteś sobą, bo kimże innym miałabyś być? – odpowiedział Wena stojący teraz
po mojej lewej.
- Często
o tym zapominam.
- Zatem
będę stał na straży twej pamięci, by działała nieprzerwanie.
Zdobyłam
się na słaby, zbędny uśmiech. Wena instynktownie wiedział, co we mnie siedzi.
Był częścią mnie. Nierozerwalną. A ja byłam częścią świata, w którym z ochotą
przebywałam. Zupełnie jak teraz.
-
Dziękuję – wyszeptałam, otwierając oczy. I nagle spostrzegłam kogoś, kogo nie
spodziewałam się tu ujrzeć. – Wena… - jęknęłam, wstając raptownie.
- Nie
widzą nas – uspokoił mnie, choć jego głos nie wyrażał żadnych emocji. Typowo
ludzkim gestem wskazał scenę rozgrywającą się pod starą, pełną uroku wierzbą. –
Ale ty widzisz ich. Obserwuj. Zapamiętuj. Czuj. Bądź sobą.
Bądź nimi. Stań się częścią wydarzeń. Tu jest twoje miejsce. To miejsce
jest w tobie.
Instrukcje
Weny okazały się zbędne, bo oczarowana nie potrafiłam oderwać od nich oczu…
***
Długo zbierałam się, żeby cokolwiek napisać. Można powiedzieć, że zgorzkniałam, wycofałam się do swojego świata, zakopałam głęboko i nie wyściubiałam nosa, chyba że wymagało tego przetrwanie. Ale już jest lepiej. Upadłam, leżałam, a że nie było nikogo, kto pomógłby mi wstać, zebrałam siły i podniosłam się sama, jeszcze twardsza niż przedtem. To wcale nie jest dobre. Nie dajcie się nabrać na wszystkie te pochwały i peany dla społecznej samodzielności. Ludzie są istotami społecznymi, które - niestety - na przestrzeni stuleci straciły do siebie zaufanie, zgubiły się w rzeczywistości i zatraciły sens istnienia.
Przez długi czas nie siadałam do Elegii z obawy, że fabuła pójdzie nie w tę stronę, w którą chciałabym. Esta i mnie łączy dość silna więź, bardzo często dzielimy emocje, a nie chcę, aby moje problemy przeniknęły do jego świata. Ale, jak już wspomniałam, jest lepiej. Powyższy tekst napisałam "od ręki" dla sprawdzenia, czy przypadkiem się nie wypaliłam. Naprawdę, obudziłam się dziś rano i nie potrafiłam sklecić żadnego sensownego opisu (mam w zwyczaju w myślach opisywać sobie różne wykonywane czynności czy rozwijać wątki, taka gimnastyka dla mózgu). Wpadłam w panikę. Najwyraźniej niepotrzebnie. A jednak cały czas trzyma się mnie lęk, że kiedyś stracę tę wyjątkowo cenną umiejętność. Że przestanę pisać, moja wyobraźnia wygaśnie i nic mi już nie zostanie...
Na dniach powinnam wrzucić zredagowany piąty rozdział. Solidnie podniósł mnie na duchu!
I dziękuję. Że jesteście. Że czytacie.
🎵 Timeless Journey - ComposerSquad 🎶
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz