piątek, 1 listopada 2024

Zaklinacz Żywiołów - rozdział 9

 

Estalavanes zadrżał, bynajmniej nie z zimna, choć i ono przejmowało go do szpiku kości. Coś się wydarzyło. Coś, co zmusiło Złowieszczego Niedźwiedzia do natychmiastowej reakcji.

Powracający najemnicy zaczekali, aż wartownicy uchylą skrzydło rewizyjne. Dopiero potem, po zweryfikowaniu tożsamości przyjezdnych, potężna brona żelaznym głosem obwieściła ich przybycie w odmętach deszczowej nocy. Był to dźwięk równie przerażający co powód, dla którego ponownie ją opuszczono, gdy tylko dwa zmokłe konie przekroczyły próg warowni. Wtedy też dowiedzieli się, że mają bez zbędnej zwłoki udać się do sali audiencyjnej w Głównym Budynku. W ogólnym zamieszaniu, jakie zapanowało na zalanym deszczem dziedzińcu, nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na zakapturzoną dziewczynę siedzącą w siodle przed białym elfem.

Col i Est wymienili niepewne spojrzenia. Gdy kierowali wierzchowce do stajni, Leos rozglądała się z nową ostrożnością po miejscu, które w rzęsistej ulewie wydało jej się niegościnne i ponure jak oblicza mijanych mężczyzn skryte pod kapturami. Zaspany chłopiec stajenny ze słomą stercząca z rozczochranych włosów przejął konie zaraz po tym, jak znużona trójka podróżników zabrała swoje rzeczy. Nie zwlekając, pełni niepokoju ruszyli przez błotnisty dziedziniec do centralnego gmachu.

Kałuże wody tworzyły się w punktach ich przemarszu. Kamienna posadzka stawała się śliska i błyszczała w świetle pochodni umocowanych w kunach na ścianach. Na kilka godzin przed świtem budynek był pusty, dlatego kroki trzech par butów niosły się dalekim echem niczym herold obwieszczający ich nadejście. Estowi wydawało się, że ściany drżą aż do samych fundamentów, tak wielki hałas czynili. Gdy wspięli się na szczyt schodów prowadzących do sali audiencyjnej, powitał ich niecodzienny widok dwóch wartowników strzegących wejścia. Złowieszczy Niedźwiedź nie potrzebował ochrony i obnosił się tym jak swoim futrem, zatem w Twierdzy gościł kogoś znamienitego pochodzenia. Lecz mimo tego wokół wciąż zalegała martwa cisza, w której noc z oporem przeradzała się w dzień.

Postawieni w stan gotowości strażnicy natychmiast rozpoznali żałośnie przemoczonych braci. Nieco dłużej przypatrywali się piegowatej dziewczynie i o nic nie pytając, skinęli pozdrawiająco głowami. Obaj równocześnie rozchylili dębowe drzwi, wpuszczając ich do środka.

Sala audiencyjna pełniła funkcję czysto reprezentacyjną i była zupełnym przeciwieństwem ascetycznej sali odpraw - w przestronnym pomieszczeniu mógł bez przeszkód zmieścić się niewielki oddział wojska, dwór możnowładcy (Niedźwiedź żadnego dworu jednak nie posiadał) oraz tłumek wysoko usytuowanych gapiów. Ściany od podłogi po sufit poprzecinane wąskimi oknami pokrywały gobeliny obrazujące zachody oraz wschody słońca nad lasami, sceny legendarnych polowań czy szlacheckich orszaków zmierzających w historyczne miejsca. Kamienną posadzkę wyściełały naprzemiennie czerwone i czarne dywany, a z dźwigarów podtrzymujących strop zwisały sztandary w kolorze szkarłatu oraz hebanu, z utrzymanymi w tej samej kolorystyce haftowanymi niedźwiedzimi pyskami.

Naprzeciwko drzwi wejściowych, na podeście u samego krańca sali, pysznił się bogato rzeźbiony drewniany tron. Tuż za nim ustawiono trybuny dla doradców panującego władcy, obecnie opustoszałe i odrobinę przykurzone. Całość rozjaśniały ogromne żelazne żyrandole wiszące nieruchomo u sufitu. Est po raz pierwszy widział, by olbrzymie świece były zapalone.

Drzwi zamknięto. Mokrzy podróżnicy ruszyli w kierunku tronu, na którym w niedbałej pozie zasiadał krzepki mężczyzna odziany w niedźwiedzie futra. Jego prawa dłoń spoczywała na głowicy dwuręcznego miecza. Nad nim pochylał się stary doradca, usiłując zapewne - i jak zwykle - przedstawić swój punkt widzenia. Dyskutowali zawzięcie i nawet jeśli zauważyli trójkę przybyszów, nie dali tego po sobie poznać.

Kiedy Est wraz z pozostałymi podeszli do podwyższenia, wszelkie spory ucichły. Dwóch wyraźnie wycieńczonych mężczyzn obróciło się ku nim: spojrzenie Niedźwiedzia ciskało gromy, natomiast Mag, sprawiający wrażenie strapionego, wyglądał na jeszcze starszego niż to możliwe.

Najemnicy odłożyli ociekające wodą tobołki. Towarzysząca im czarodziejka naśladowała ich dosłownie we wszystkim. Zbyt przestraszona obecnością potężnego mężczyzny nie zastanawiała się nad tym, co właściwie robi. Nie spodziewała się, że przyjdzie jej skonfrontować się z nim w takich okolicznościach, ale musiała zebrać się na odwagę. Od tego zależało jej życie.

Est ukłonił się, rozchlapując deszczówkę. Colonell zasalutował z prawą ręką na piersi, a Leos… Dziewczyna tylko stała obok nich, w obszernej pelerynie. Nie prezentowała się władczo, lecz wręcz żałośnie. Strużki wody spływały po niej, zbierając się wokół zabłoconych butów, które nie lśniły już tak pięknie, jak na początku podróży. Z zaciśniętymi w bladą kreskę wargami wpatrywała się w mężczyznę na tronie, rzucając mu wyzwanie. A raczej próbując, gdyż jej wola łamała się jak sucha gałązka wystawiona na porywisty wiatr.

Obserwujący ją ukradkiem Est nie potrafił określić czy się bała, czy była wzburzona, toteż obstawiał pół na pół. Z uwagą wzmocnioną ciekawością śledził zdarzenia ze swojej pozycji. Nie miał na tyle śmiałości, by zaczynać rozmowę z rozgniewanym przywódcą, ale cisza przerywana odgłosem kapiącej na miękkie dywany wody zaczynała szargać mu nerwy.

Złowieszczy Niedźwiedź nie ruszył się z miejsca. Powiódł po najemnikach surowym wzrokiem, przypatrując się po kolei każdemu z nich. Gdy dotarł do dziewczyny, jego usta skryte w gęstym zaroście skrzywiły się ze wzgardą. Zmrużone wrogo ślepia rozpoznały nieszczęsną czarodziejkę, na niej skupiając całą złość.

- Wydałem rozkaz! Mag Leos powinien być martwy! - wrzasnął rozjuszony. - Miast tego doprowadziliście pod mój dach tę dziewkę!

Zerwał się z siedziska i nie puszczając paskudnego oręża, stanął na skraju podestu, mierząc niesubordynowanych podwładnych z góry. Col ani drgnął. Leos postąpiła krok do tyłu. Mag obszedł tron, by stawić się u boku swego zwierzchnika, a Est - co najdziwniejsze - nie zdołał dłużej utrzymać języka za zębami. Podniósł głowę i odwzajemnił pogardliwe wejrzenie Niedźwiedzia, mówiąc:

- Wybacz mi, panie, tę zuchwałość, lecz mag Leos nigdy nie istniał.

Col popatrzył z ukosa na przyjaciela, Leos głęboko zaczerpnęła powietrza, zaś przywódca tylko parsknął prześmiewczo.

- Ha! Dobre! Jakże to, mały szczurze? Ciekawe rzeczy mówisz, więc proszę, kontynuuj! - Tyrd był rozbawiony, jednakże sylwetką i mimiką zdradzał tłumiony wewnątrz gniew. Znów rozsiadł się na tronie i gestem nakazał podjąć wątek. Palcami ponownie pogładził gałkę dwuręczaka opartego o podłokietnik.

Nierozważnemu chłopakowi momentalnie zaschło w gardle. Zerknął w stronę mistrza, który aprobująco przymknął powieki. Zbierając się w sobie odchrząknął, urękawicznioną dłonią zaczesał mokre włosy i zaczął mówić wszystko, o czym myślał w drodze do sali audiencyjnej.

- Wedle twojego opisu, panie, Leos jest dezerterem: niebezpiecznym i nieobliczalnym człowiekiem. Mężczyzną. - Głos mu zadrżał od narastających wątpliwości. Starając się ignorować emocje, spuścił wzrok na wypolerowane ostrze. - Leos, którego odnaleźliśmy, okazał się osobą pomocną, nie oczekującą za swoją ofiarność niczego w zamian. A przede wszystkim kobietą. - Przerwał i przełknął ślinę, uspokajając się w miarę wypowiadania kolejnych słów. On był spokojny, ale jego serce tłukło szaleńczo niby ptak w potrzasku. - Dlatego powstrzymałem zwiadowcę Colonella przed wykonaniem egzekucji i przekonałem go, by odeskortować ją do Twierdzy.

Zamilkł. Spojrzenie utkwione w orężu przywódcy przesunął w bok, na zamyśloną twarz starego opiekuna i na nim się skoncentrował.

- Upraszam cię, mistrzu, byś osobiście sprawdził potencjał magiczny czarodziejki Leos. Uważam, iż zwerbowanie jej w szeregi kompanii w znacznej mierze zwiększyłoby wartość strategiczną najemników Niedźwiedzia. - Z tymi słowy zajrzał w ciemnozielone oczy przysłonięte pasemkami niedźwiedziej grzywy. - Jeżeli ktokolwiek ma ponieść konsekwencje tej rażącej samowoli – oświadczył nie bez lęku - to tylko i wyłącznie ja.

Granica między odwagą a głupotą była niemal niezauważalna, o czym Est właśnie się przekonał. Szum pulsującej w uszach krwi zagłuszał dźwięki otoczenia. Jeszcze przed momentem niechęć paliła mu trzewia, nakłaniając do podjęcia konkretnych działań, teraz był przerażony i nie miał sił ani chęci, by nadal patrzeć Niedźwiedziowi w oczy.

Wrażliwy słuch wychwycił zgrzyt metalu ocierającego o kamienny podest. Futra zaszeleściły aksamitną podszewką, gdy olbrzym wstawał z tronu. Ciężkie dudnienie obitych stalą butów nie zwiastowało niczego dobrego, aż wreszcie barczysty wojownik zatrzymał się przed struchlałym elfem w całej swej porażającej okazałości. Miecz wielkości rosłego mężczyzny zarzucił niedbale na ramię i tylko jedno przyszło Estowi na myśl: dekapitacja.

Rosnąca mu w gardle panika nagle straciła na znaczeniu. Wszystko straciło znaczenie, gdy stał ze spuszczoną głową naprzeciw człowieka mającego zadecydować o jego dalszym losie.

- Moją matkę też zabiłeś, zwyrodnialcu!

Histeryczny krzyk Leos był dla niego sporym zaskoczeniem. Dziewczyna zacisnęła pobielałe palce na zdobionym kosturze, skutecznie przykuwając uwagę osłupiałego przywódcy i obecnych w sali mężczyzn.

- Porzuciłeś ją! Zostawiłeś, by umierała z tęsknoty za mężczyzną, który nie był jej wart! Jesteś potworem, słyszysz?! Bestią! - wrzeszczała przez łzy i cofała się, aż dotknęła plecami kolumny podtrzymującej strop. - Nienawidzę cię! Obyś zdechł, zapchlony włóczęgo!

Est zdał sobie sprawę, że wyimaginowany cios rzeczywiście przeznaczony był dla niego. Kątem oka dostrzegł niewysłowiony strach Cola, teraz zdezorientowanego równie mocno jak on sam. Wypadki właśnie wyrwały się spod kontroli i galopowały na oślep, na złamanie karku.

Mag stał niewzruszony i obserwował tę scenę ze złudną obojętnością, natomiast doprowadzony do ostateczności Niedźwiedź powolnym krokiem drapieżnika zbliżył się do prawie bezbronnej dziewczyny, czubkiem oręża celując w jej gwałtownie unoszącą się pod peleryną pierś.

- Nie zabiłem jej, żeby była jasność – wycedził rozwścieczony. - Ta głupia baba winna jest sama sobie! Ale zabiję ciebie, bękarcie, i uciszę raz na zawsze twoje cholerne jęczenie! Niech ci się nie wydaje, dziewczyno, że możesz rozdzierać się pod moim dachem!

Est, chwilowo zapomniany, zaczął pospiesznie łączyć elementy nowej układanki, wciąż jednak brakowało mu kilku istotnych kawałków, by uzupełnić całość. Przywódca kompanii podał im fałszywe informacje. Zataił przed nimi prawdę. Dlaczego?

- Dalej, zrób to! Zabij swojego bękarta! Swoją córkę! – Leos rozrzuciła ramiona na boki i odsłoniła się na atak. Łzy strumieniami płynęły po jej brudnych policzkach, gdy hardo patrzyła oprawcy prosto w zimne oczy.

Sekundy mijały i nic się nie wydarzyło. Dziewczyna targana szlochem z ledwością trzymała się na nogach. Złowieszczy Niedźwiedź oddychał ciężko. Pretensje córki cięły niczym nóż, kąsały jak jadowita żmija i nie ustawały, jako że krew z krwi przywódcy nie zamierzała siedzieć cicho.

- Taki jesteś nieustraszony, że próbujesz zabić niewygodną córkę? I to cudzymi rękoma, po tym, jak uprowadziłeś mnie z Zielonych Bram? Chciałeś mnie ukarać, bo ci się wymknęłam?! Bo ośmieliłam ci się przeciwstawić?!

- Mości Niedźwiedziu, czy zechciałbyś poświęcić mi chwilę? – wtrącił pytanie Mag.

Łysy doradca niespiesznie przemierzył podwyższenie, zszedł ze stopni i zajął miejsce obok swego ucznia, kładąc dłoń na wilgotnym skórzanym naramienniku. Ukłonił się nieznacznie.

Dopiero teraz sztych opadł na czarny dywan, a Colonell natychmiast podbiegł, by podtrzymać słabnącą dziewczynę. Jego nagła troska zdziwiła Esta, któremu nie pozostało nic innego, jak czekać na to, co powie mistrz. Ten uścisnął jego ramię w geście wsparcia i ze stoickim spokojem przedstawił swoje zdanie.

- Przemyślawszy tę kwestię, przystaję na prośbę mego podopiecznego. Niedźwiedziu, dostrzegam w tej panience znaczne pokłady mocy tajemnej i w istocie, byłoby niepowetowaną stratą zabić tak dobrze zapowiadającą się rekrutkę. Oraz twą potomkinię.

Sękate palce poluzowały chwyt. Mag podszedł do dziewczyny, łagodnością spojrzenia dodając jej otuchy i cichym głosem, niemal szeptem przekazał swoją prośbę. Ta najpierw z obawą popatrzyła na Esta, a potem z wahaniem kiwnęła głową, odsuwając od siebie wytatuowanego zwiadowcę. Używając kostura zakończonego szafirowym kryształem jako katalizatora, wolną rękę wyciągnęła przed siebie. Obróciła dłoń wnętrzem ku górze. Wzięła drżący, głęboki wdech i nie odrywając szklistych oczu od białego elfa, rozpoczęła mruczącą inkantację.

Powietrze zatrzeszczało, gdy koncentrując moc w lasce, czarodziejka tworzyła płomień. Na przestrzeni sekund oraz następujących słów magicznego rozkazu żywioł pęczniał, przybierając formę grzmiącej kuli nie mieszczącej się na dłoni.

Esta przeszył dreszcz, kiedy uzmysłowił sobie, że to on jest celem formowanego zaklęcia. Najwyraźniej mistrz chciał oficjalnie zademonstrować zdolności ucznia i w ten sposób unaocznić nieprzejednanemu przywódcy jego wyjątkowość oraz użyteczność. Chciał oznajmić w najbardziej spektakularny sposób, że Estalavanes jest spadkobiercą Zaklinacza Żywiołów.

Złowieszczego Niedźwiedzia nie poruszył widok destrukcyjnej manifestacji. Znał magię i chociaż nie potrafił rzucać zaklęć, to miał świadomość, że przywołanie kulistego ognia jest jedną z najprostszych umiejętności piromanckich. Wraz z Colem odsunął się jednak na bezpieczną odległość, kompletnie nieprzygotowany na to, co zaraz nastąpi i co nie zalicza się do podrzędnych sztuczek stosowanych przez czarodziejów.

Pchnięty wolą swej sprawczyni imponujący pocisk z rykiem pomknął przez salę, zostawiając na swej drodze wyłącznie smugę szarego, bezwonnego dymu. Czas zwolnił, gdy Est wyrzucił wprzód ręce, by przechwycić zabójczy ładunek. Huk eksplozji ranił uszy, mimo to elf usłyszał narastający po nim krzyk - własny okrzyk zaskoczenia w momencie przyjęcia na siebie potęgi żarłocznego żywiołu. Oślepiająca kula otworzyła się niby paszcza, pochłaniając go w całości. Zakotłowała się na obleczonym w czarny pancerz ciele, pożerając ofiarę żywcem.

Coś poszło nie tak. A przynajmniej nie tak, jak ostatnio.

Col zamarł w napięciu. Leos pisnęła ze zgrozy. Złowieszczy Niedźwiedź rejestrował całe zajście z niepewną miną i tylko Mag uśmiechał się pod siwym wąsem, śledząc dalszy rozwój wypadków.

Pomarańczowa kipiel rozerwała się na strzępy ukazując zalęknionego, wyczerpanego podróżą Zaklinacza Żywiołów. Ogień tańczył i dokazywał; płomienie łasiły się do jego nóg, owijały wokół nadgarstków oraz szyi, a ogniki migotały w całkiem już suchych włosach. Chłopak z trudem łapał dech, w oszołomieniu gapiąc się na harce niszczycielskiej mocy, nad którą instynktownie zapanował. Pierwotny element reagował na niego, reagował na leniwą esencję panoszącą się w jego wnętrzu. Żywioł odnajdywał swe odbicie w białym elfie, traktując go jak swojego. O ile coś tak bezosobowego jak żywioł mogło posiadać jakiekolwiek cechy żywego stworzenia.

Pierwszy strach minął, a niesamowite wrażenie wywołane popisem niepozornego chłopaka odebrało młodym obserwatorom resztę sił. Czarodziejka padła kolanami na miękki czerwony dywan, a zwiadowca wsparł się plecami o filar. Ulżyło im i po cichu żałowali, że zwątpili w przyjaciela. Niedźwiedź również wyglądał na zdumionego, szybko jednak powrócił do swej zwykłej, aroganckiej pozy. Paroma susami przebył dystans dzielący go od tego przeklętego szczura i wyciągnął łapsko, by ukrócić tę farsę. Wtem płomień głęboko wgryzł się w jego grube palce, miecz z głuchym uderzeniem spadł na posadzkę, a z gardła postawnego mężczyzny dobiegł niski, przeciągły warkot.

Est stał na ugiętych nogach. Już się nie bał. Mając tak potężnego sojusznika, nie musiał bać się już nikogo!

Przystanąwszy obok sapiącego przywódcy, Mag zerknął na ropiejące bąble pokrywające sczerniałą kończynę. Podszedł do ucznia i zaczekał, aż ten pozwoli mu się zbliżyć. Ogień połaskotał starczą skórę ciepłymi muśnięciami.

Złowieszczy Niedźwiedź zignorował palący ból i schylił się po broń.

- Zginiesz za to, skurwiały szczurzy pomiocie! Żadne czary cię nie uratują! Starcze, zejdź mi z drogi, albo i ciebie przepołowię!

Mistrz wkroczył pomiędzy ucznia a zwierzchnika.

- Tyrdzie, powściągnij swój gniew i wysłuchaj mnie.

- Jeszcze chronisz tego… tego zdrajcę?! - ryknął. - Zezwoliłem ci przyjąć go na nauki, a nie podburzać przeciwko mnie!

- W nadciągającej wojnie będziesz potrzebował każdego sojusznika, jakiego znajdziesz. A ręczę życiem, iż takim właśnie jest Estalavanes, Zaklinacz Żywiołów.

- To ja prowadzę wojny, starcze! I nie będę tolerował żadnych szczeniackich wybryków w moich szeregach! Ten niezdyscyplinowany suczy syn ośmielił się mnie zaatakować! I za to poniesie najwyższą karę!

Ropa zmieszana z krwią wyciekającą z oparzelin spływała po skórzanej rękojeści, na której potężny wojownik zamknął palce w bezsłownym pokazie siły i wytrzymałości. Niemniej stary doradca nie należał do ustępliwych negocjatorów, a był przy tym tak przebiegły, że każdorazowo osiągał satysfakcjonujące rezultaty.

- Niedźwiedziu, ten “niezdyscyplinowany suczy syn” jest najcenniejszą kartą w tej rozgrywce. Wyobraź sobie, do czego będzie zdolny na polu bitwy po osiągnięciu pełni swych możliwości…

- Mamy przecież czarodziejów, oni w zupełności nam wystarczą! – Tyrd obcesowo wszedł w słowo doradcy, nie przyjmując żadnych, nieważne jak racjonalnych argumentów. Wzrok wbijał w elfa, naokoło którego zuchwale stroszyły się smużki płomieni.

- Magowie nie potrafią precyzyjnie kontrolować zaklęć opartych na żywiołach. - Mag pokręcił głową, jakby wyjaśniał trywialne zagadnienie wyjątkowo nierozgarniętemu uczniowi. - Pospolita kula ognia jest w stanie zranić zarówno wroga, jak i przyjaciela. Zamieć wychłodzi grupkę wrogów, jednocześnie oddziałując na naszych ludzi. Czarodziej może stworzyć magiczną barierę, lecz nie obejmie nią rozdzielonych sojuszników. Zaklinacz Żywiołów wszystko to potrafi.

Tłumiący płomienie Est dodał w myślach, że potrafi o wiele więcej, choćby zwracać elementalistom część energii wykorzystanej podczas tkania czaru. Tę ciekawostkę zachował sobie jednak na przyszłość. Zaskoczenie było jednym z czynników, dzięki którym w szybkim tempie osiągnąć mógł przytłaczającą przewagę nad przeciwnikiem.

- Do cholery, starcze! Bądź przeklęty, ty i wszyscy twoi przodkowie! - Złowieszczy Niedźwiedź sklął doradcę i obrócił się raptownie w stronę drzwi. - Rozejść się! Muszę to rozważyć z dala od waszego... A oni, do kurwy nędzy, czego tu znowu szukają?! - zawył rozsierdzony, gdy czterech odzianych w biel mężczyzn wtargnęło do sali audiencyjnej, zmierzając ku podwyższeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz