Estalavanes zadrżał, bynajmniej nie
z zimna, choć i ono przejmowało go do szpiku kości. Coś się wydarzyło. Coś, co
zmusiło Złowieszczego Niedźwiedzia do natychmiastowej reakcji.
Powracający
najemnicy zaczekali, aż wartownicy uchylą skrzydło rewizyjne. Dopiero potem, po
zweryfikowaniu tożsamości przyjezdnych, potężna brona żelaznym głosem
obwieściła ich przybycie w odmętach deszczowej nocy. Był to dźwięk równie
przerażający co powód, dla którego ponownie ją opuszczono, gdy tylko dwa zmokłe
konie przekroczyły próg warowni. Wtedy też dowiedzieli się, że mają bez zbędnej
zwłoki udać się do sali audiencyjnej w Głównym Budynku. W ogólnym zamieszaniu,
jakie zapanowało na zalanym deszczem dziedzińcu, nikt nie zwrócił szczególnej
uwagi na zakapturzoną dziewczynę siedzącą w siodle przed białym elfem.
Col
i Est wymienili niepewne spojrzenia. Gdy kierowali wierzchowce do stajni, Leos
rozglądała się z nową ostrożnością po miejscu, które w rzęsistej ulewie wydało
jej się niegościnne i ponure jak oblicza mijanych mężczyzn skryte pod
kapturami. Zaspany chłopiec stajenny ze słomą stercząca z rozczochranych włosów
przejął konie zaraz po tym, jak znużona trójka podróżników zabrała swoje
rzeczy. Nie zwlekając, pełni niepokoju ruszyli przez błotnisty dziedziniec do centralnego
gmachu.
Kałuże
wody tworzyły się w punktach ich przemarszu. Kamienna posadzka stawała się
śliska i błyszczała w świetle pochodni umocowanych w kunach na ścianach. Na
kilka godzin przed świtem budynek był pusty, dlatego kroki trzech par butów
niosły się dalekim echem niczym herold obwieszczający ich nadejście. Estowi
wydawało się, że ściany drżą aż do samych fundamentów, tak wielki hałas
czynili. Gdy wspięli się na szczyt schodów prowadzących do sali audiencyjnej,
powitał ich niecodzienny widok dwóch wartowników strzegących wejścia.
Złowieszczy Niedźwiedź nie potrzebował ochrony i obnosił się tym jak swoim
futrem, zatem w Twierdzy gościł kogoś znamienitego pochodzenia. Lecz mimo tego wokół
wciąż zalegała martwa cisza, w której noc z oporem przeradzała się w dzień.
Postawieni
w stan gotowości strażnicy natychmiast rozpoznali żałośnie przemoczonych braci.
Nieco dłużej przypatrywali się piegowatej dziewczynie i o nic nie pytając,
skinęli pozdrawiająco głowami. Obaj równocześnie rozchylili dębowe drzwi, wpuszczając
ich do środka.
Sala
audiencyjna pełniła funkcję czysto reprezentacyjną i była zupełnym
przeciwieństwem ascetycznej sali odpraw - w przestronnym pomieszczeniu mógł bez
przeszkód zmieścić się niewielki oddział wojska, dwór możnowładcy (Niedźwiedź
żadnego dworu jednak nie posiadał) oraz tłumek wysoko usytuowanych gapiów.
Ściany od podłogi po sufit poprzecinane wąskimi oknami pokrywały gobeliny obrazujące
zachody oraz wschody słońca nad lasami, sceny legendarnych polowań czy
szlacheckich orszaków zmierzających w historyczne miejsca. Kamienną posadzkę wyściełały
naprzemiennie czerwone i czarne dywany, a z dźwigarów podtrzymujących strop
zwisały sztandary w kolorze szkarłatu oraz hebanu, z utrzymanymi w tej samej
kolorystyce haftowanymi niedźwiedzimi pyskami.
Naprzeciwko
drzwi wejściowych, na podeście u samego krańca sali, pysznił się bogato
rzeźbiony drewniany tron. Tuż za nim ustawiono trybuny dla doradców panującego
władcy, obecnie opustoszałe i odrobinę przykurzone. Całość rozjaśniały ogromne
żelazne żyrandole wiszące nieruchomo u sufitu. Est po raz pierwszy widział, by
olbrzymie świece były zapalone.
Drzwi
zamknięto. Mokrzy podróżnicy ruszyli w kierunku tronu, na którym w niedbałej
pozie zasiadał krzepki mężczyzna odziany w niedźwiedzie futra. Jego prawa dłoń
spoczywała na głowicy dwuręcznego miecza. Nad nim pochylał się stary doradca, usiłując
zapewne - i jak zwykle - przedstawić swój punkt widzenia. Dyskutowali zawzięcie
i nawet jeśli zauważyli trójkę przybyszów, nie dali tego po sobie poznać.
Kiedy
Est wraz z pozostałymi podeszli do podwyższenia, wszelkie spory ucichły. Dwóch wyraźnie
wycieńczonych mężczyzn obróciło się ku nim: spojrzenie Niedźwiedzia ciskało
gromy, natomiast Mag, sprawiający wrażenie strapionego, wyglądał na jeszcze
starszego niż to możliwe.
Najemnicy
odłożyli ociekające wodą tobołki. Towarzysząca im czarodziejka naśladowała ich
dosłownie we wszystkim. Zbyt przestraszona obecnością potężnego mężczyzny nie zastanawiała
się nad tym, co właściwie robi. Nie spodziewała się, że przyjdzie jej
skonfrontować się z nim w takich okolicznościach, ale musiała zebrać się na
odwagę. Od tego zależało jej życie.
Est
ukłonił się, rozchlapując deszczówkę. Colonell zasalutował z prawą ręką na
piersi, a Leos… Dziewczyna tylko stała obok nich, w obszernej pelerynie. Nie prezentowała
się władczo, lecz wręcz żałośnie. Strużki wody spływały po niej, zbierając się wokół
zabłoconych butów, które nie lśniły już tak pięknie, jak na początku podróży. Z
zaciśniętymi w bladą kreskę wargami wpatrywała się w mężczyznę na tronie,
rzucając mu wyzwanie. A raczej próbując, gdyż jej wola łamała się jak sucha
gałązka wystawiona na porywisty wiatr.
Obserwujący
ją ukradkiem Est nie potrafił określić czy się bała, czy była wzburzona, toteż
obstawiał pół na pół. Z uwagą wzmocnioną ciekawością śledził zdarzenia ze
swojej pozycji. Nie miał na tyle śmiałości, by zaczynać rozmowę z rozgniewanym
przywódcą, ale cisza przerywana odgłosem kapiącej na miękkie dywany wody
zaczynała szargać mu nerwy.
Złowieszczy
Niedźwiedź nie ruszył się z miejsca. Powiódł po najemnikach surowym wzrokiem,
przypatrując się po kolei każdemu z nich. Gdy dotarł do dziewczyny, jego usta
skryte w gęstym zaroście skrzywiły się ze wzgardą. Zmrużone wrogo ślepia
rozpoznały nieszczęsną czarodziejkę, na niej skupiając całą złość.
-
Wydałem rozkaz! Mag Leos powinien być martwy! - wrzasnął rozjuszony. - Miast
tego doprowadziliście pod mój dach tę dziewkę!
Zerwał
się z siedziska i nie puszczając paskudnego oręża, stanął na skraju podestu,
mierząc niesubordynowanych podwładnych z góry. Col ani drgnął. Leos postąpiła
krok do tyłu. Mag obszedł tron, by stawić się u boku swego zwierzchnika, a Est
- co najdziwniejsze - nie zdołał dłużej utrzymać języka za zębami. Podniósł
głowę i odwzajemnił pogardliwe wejrzenie Niedźwiedzia, mówiąc:
-
Wybacz mi, panie, tę zuchwałość, lecz mag Leos nigdy nie istniał.
Col
popatrzył z ukosa na przyjaciela, Leos głęboko zaczerpnęła powietrza, zaś
przywódca tylko parsknął prześmiewczo.
-
Ha! Dobre! Jakże to, mały szczurze? Ciekawe rzeczy mówisz, więc proszę,
kontynuuj! - Tyrd był rozbawiony, jednakże sylwetką i mimiką zdradzał tłumiony
wewnątrz gniew. Znów rozsiadł się na tronie i gestem nakazał podjąć wątek. Palcami
ponownie pogładził gałkę dwuręczaka opartego o podłokietnik.
Nierozważnemu
chłopakowi momentalnie zaschło w gardle. Zerknął w stronę mistrza, który aprobująco
przymknął powieki. Zbierając się w sobie odchrząknął, urękawicznioną dłonią
zaczesał mokre włosy i zaczął mówić wszystko, o czym myślał w drodze do sali
audiencyjnej.
-
Wedle twojego opisu, panie, Leos jest dezerterem: niebezpiecznym i
nieobliczalnym człowiekiem. Mężczyzną. - Głos mu zadrżał od narastających
wątpliwości. Starając się ignorować emocje, spuścił wzrok na wypolerowane
ostrze. - Leos, którego odnaleźliśmy, okazał się osobą pomocną, nie oczekującą
za swoją ofiarność niczego w zamian. A przede wszystkim kobietą. - Przerwał i
przełknął ślinę, uspokajając się w miarę wypowiadania kolejnych słów. On był
spokojny, ale jego serce tłukło szaleńczo niby ptak w potrzasku. - Dlatego
powstrzymałem zwiadowcę Colonella przed wykonaniem egzekucji i przekonałem go,
by odeskortować ją do Twierdzy.
Zamilkł.
Spojrzenie utkwione w orężu przywódcy przesunął w bok, na zamyśloną twarz
starego opiekuna i na nim się skoncentrował.
-
Upraszam cię, mistrzu, byś osobiście sprawdził potencjał magiczny czarodziejki
Leos. Uważam, iż zwerbowanie jej w szeregi kompanii w znacznej mierze zwiększyłoby
wartość strategiczną najemników Niedźwiedzia. - Z tymi słowy zajrzał w
ciemnozielone oczy przysłonięte pasemkami niedźwiedziej grzywy. - Jeżeli
ktokolwiek ma ponieść konsekwencje tej rażącej samowoli – oświadczył nie bez lęku
- to tylko i wyłącznie ja.
Granica
między odwagą a głupotą była niemal niezauważalna, o czym Est właśnie się przekonał.
Szum pulsującej w uszach krwi zagłuszał dźwięki otoczenia. Jeszcze przed momentem
niechęć paliła mu trzewia, nakłaniając do podjęcia konkretnych działań, teraz
był przerażony i nie miał sił ani chęci, by nadal patrzeć Niedźwiedziowi w oczy.
Wrażliwy
słuch wychwycił zgrzyt metalu ocierającego o kamienny podest. Futra
zaszeleściły aksamitną podszewką, gdy olbrzym wstawał z tronu. Ciężkie dudnienie
obitych stalą butów nie zwiastowało niczego dobrego, aż wreszcie barczysty
wojownik zatrzymał się przed struchlałym elfem w całej swej porażającej
okazałości. Miecz wielkości rosłego mężczyzny zarzucił niedbale na ramię i tylko
jedno przyszło Estowi na myśl: dekapitacja.
Rosnąca
mu w gardle panika nagle straciła na znaczeniu. Wszystko straciło znaczenie,
gdy stał ze spuszczoną głową naprzeciw człowieka mającego zadecydować o jego
dalszym losie.
-
Moją matkę też zabiłeś, zwyrodnialcu!
Histeryczny
krzyk Leos był dla niego sporym zaskoczeniem. Dziewczyna zacisnęła pobielałe
palce na zdobionym kosturze, skutecznie przykuwając uwagę osłupiałego przywódcy
i obecnych w sali mężczyzn.
-
Porzuciłeś ją! Zostawiłeś, by umierała z tęsknoty za mężczyzną, który nie był
jej wart! Jesteś potworem, słyszysz?! Bestią! - wrzeszczała przez łzy i cofała
się, aż dotknęła plecami kolumny podtrzymującej strop. - Nienawidzę cię! Obyś
zdechł, zapchlony włóczęgo!
Est
zdał sobie sprawę, że wyimaginowany cios rzeczywiście przeznaczony był dla
niego. Kątem oka dostrzegł niewysłowiony strach Cola, teraz zdezorientowanego
równie mocno jak on sam. Wypadki właśnie wyrwały się spod kontroli i galopowały
na oślep, na złamanie karku.
Mag
stał niewzruszony i obserwował tę scenę ze złudną obojętnością, natomiast
doprowadzony do ostateczności Niedźwiedź powolnym krokiem drapieżnika zbliżył
się do prawie bezbronnej dziewczyny, czubkiem oręża celując w jej gwałtownie
unoszącą się pod peleryną pierś.
-
Nie zabiłem jej, żeby była jasność – wycedził rozwścieczony. - Ta głupia baba
winna jest sama sobie! Ale zabiję ciebie, bękarcie, i uciszę raz na zawsze
twoje cholerne jęczenie! Niech ci się nie wydaje, dziewczyno, że możesz
rozdzierać się pod moim dachem!
Est,
chwilowo zapomniany, zaczął pospiesznie łączyć elementy nowej układanki, wciąż
jednak brakowało mu kilku istotnych kawałków, by uzupełnić całość. Przywódca
kompanii podał im fałszywe informacje. Zataił przed nimi prawdę. Dlaczego?
-
Dalej, zrób to! Zabij swojego bękarta! Swoją córkę! – Leos rozrzuciła ramiona
na boki i odsłoniła się na atak. Łzy strumieniami płynęły po jej brudnych
policzkach, gdy hardo patrzyła oprawcy prosto w zimne oczy.
Sekundy
mijały i nic się nie wydarzyło. Dziewczyna targana szlochem z ledwością
trzymała się na nogach. Złowieszczy Niedźwiedź oddychał ciężko. Pretensje córki
cięły niczym nóż, kąsały jak jadowita żmija i nie ustawały, jako że krew z krwi
przywódcy nie zamierzała siedzieć cicho.
-
Taki jesteś nieustraszony, że próbujesz zabić niewygodną córkę? I to cudzymi
rękoma, po tym, jak uprowadziłeś mnie z Zielonych Bram? Chciałeś mnie ukarać, bo
ci się wymknęłam?! Bo ośmieliłam ci się przeciwstawić?!
-
Mości Niedźwiedziu, czy zechciałbyś poświęcić mi chwilę? – wtrącił pytanie Mag.
Łysy
doradca niespiesznie przemierzył podwyższenie, zszedł ze stopni i zajął miejsce
obok swego ucznia, kładąc dłoń na wilgotnym skórzanym naramienniku. Ukłonił się
nieznacznie.
Dopiero
teraz sztych opadł na czarny dywan, a Colonell natychmiast podbiegł, by
podtrzymać słabnącą dziewczynę. Jego nagła troska zdziwiła Esta, któremu nie
pozostało nic innego, jak czekać na to, co powie mistrz. Ten uścisnął jego
ramię w geście wsparcia i ze stoickim spokojem przedstawił swoje zdanie.
-
Przemyślawszy tę kwestię, przystaję na prośbę mego podopiecznego. Niedźwiedziu,
dostrzegam w tej panience znaczne pokłady mocy tajemnej i w istocie, byłoby
niepowetowaną stratą zabić tak dobrze zapowiadającą się rekrutkę. Oraz twą potomkinię.
Sękate
palce poluzowały chwyt. Mag podszedł do dziewczyny, łagodnością spojrzenia dodając
jej otuchy i cichym głosem, niemal szeptem przekazał swoją prośbę. Ta najpierw
z obawą popatrzyła na Esta, a potem z wahaniem kiwnęła głową, odsuwając od siebie
wytatuowanego zwiadowcę. Używając kostura zakończonego szafirowym kryształem
jako katalizatora, wolną rękę wyciągnęła przed siebie. Obróciła dłoń wnętrzem
ku górze. Wzięła drżący, głęboki wdech i nie odrywając szklistych oczu od
białego elfa, rozpoczęła mruczącą inkantację.
Powietrze
zatrzeszczało, gdy koncentrując moc w lasce, czarodziejka tworzyła płomień. Na
przestrzeni sekund oraz następujących słów magicznego rozkazu żywioł pęczniał,
przybierając formę grzmiącej kuli nie mieszczącej się na dłoni.
Esta
przeszył dreszcz, kiedy uzmysłowił sobie, że to on jest celem formowanego
zaklęcia. Najwyraźniej mistrz chciał oficjalnie zademonstrować zdolności ucznia
i w ten sposób unaocznić nieprzejednanemu przywódcy jego wyjątkowość oraz
użyteczność. Chciał oznajmić w najbardziej spektakularny sposób, że Estalavanes
jest spadkobiercą Zaklinacza
Żywiołów.
Złowieszczego
Niedźwiedzia nie poruszył widok destrukcyjnej manifestacji. Znał magię i
chociaż nie potrafił rzucać zaklęć, to miał świadomość, że przywołanie kulistego
ognia jest jedną z najprostszych umiejętności piromanckich. Wraz z Colem
odsunął się jednak na bezpieczną odległość, kompletnie nieprzygotowany na to,
co zaraz nastąpi i co nie zalicza się do podrzędnych sztuczek stosowanych przez
czarodziejów.
Pchnięty
wolą swej sprawczyni imponujący pocisk z rykiem pomknął przez salę, zostawiając
na swej drodze wyłącznie smugę szarego, bezwonnego dymu. Czas zwolnił, gdy Est wyrzucił
wprzód ręce, by przechwycić zabójczy ładunek. Huk eksplozji ranił uszy, mimo to
elf usłyszał narastający po nim krzyk - własny okrzyk zaskoczenia w momencie
przyjęcia na siebie potęgi żarłocznego żywiołu. Oślepiająca kula otworzyła się niby
paszcza, pochłaniając go w całości. Zakotłowała się na obleczonym w czarny pancerz
ciele, pożerając ofiarę żywcem.
Coś
poszło nie tak. A przynajmniej nie tak, jak ostatnio.
Col
zamarł w napięciu. Leos pisnęła ze zgrozy. Złowieszczy Niedźwiedź rejestrował
całe zajście z niepewną miną i tylko Mag uśmiechał się pod siwym wąsem, śledząc
dalszy rozwój wypadków.
Pomarańczowa
kipiel rozerwała się na strzępy ukazując zalęknionego, wyczerpanego podróżą
Zaklinacza Żywiołów. Ogień tańczył i dokazywał; płomienie łasiły się do jego
nóg, owijały wokół nadgarstków oraz szyi, a ogniki migotały w całkiem już
suchych włosach. Chłopak z trudem łapał dech, w oszołomieniu gapiąc się na
harce niszczycielskiej mocy, nad którą instynktownie zapanował. Pierwotny element
reagował na niego, reagował na leniwą esencję panoszącą się w jego wnętrzu.
Żywioł odnajdywał swe odbicie w białym elfie, traktując go jak swojego. O ile
coś tak bezosobowego jak żywioł mogło posiadać jakiekolwiek cechy żywego
stworzenia.
Pierwszy
strach minął, a niesamowite wrażenie wywołane popisem niepozornego chłopaka
odebrało młodym obserwatorom resztę sił. Czarodziejka padła kolanami na miękki
czerwony dywan, a zwiadowca wsparł się plecami o filar. Ulżyło im i po cichu
żałowali, że zwątpili w przyjaciela. Niedźwiedź również wyglądał na zdumionego,
szybko jednak powrócił do swej zwykłej, aroganckiej pozy. Paroma susami przebył
dystans dzielący go od tego przeklętego szczura i wyciągnął łapsko, by ukrócić
tę farsę. Wtem płomień głęboko wgryzł się w jego grube palce, miecz z głuchym
uderzeniem spadł na posadzkę, a z gardła postawnego mężczyzny dobiegł niski,
przeciągły warkot.
Est
stał na ugiętych nogach. Już się nie bał. Mając tak potężnego sojusznika, nie
musiał bać się już nikogo!
Przystanąwszy
obok sapiącego przywódcy, Mag zerknął na ropiejące bąble pokrywające sczerniałą
kończynę. Podszedł do ucznia i zaczekał, aż ten pozwoli mu się zbliżyć. Ogień połaskotał
starczą skórę ciepłymi muśnięciami.
Złowieszczy
Niedźwiedź zignorował palący ból i schylił się po broń.
-
Zginiesz za to, skurwiały szczurzy pomiocie! Żadne czary cię nie uratują! Starcze,
zejdź mi z drogi, albo i ciebie przepołowię!
Mistrz
wkroczył pomiędzy ucznia a zwierzchnika.
-
Tyrdzie, powściągnij swój gniew i wysłuchaj mnie.
-
Jeszcze chronisz tego… tego zdrajcę?! - ryknął. - Zezwoliłem ci przyjąć go na
nauki, a nie podburzać przeciwko mnie!
-
W nadciągającej wojnie będziesz potrzebował każdego sojusznika, jakiego
znajdziesz. A ręczę życiem, iż takim właśnie jest Estalavanes, Zaklinacz
Żywiołów.
-
To ja prowadzę wojny, starcze! I nie będę tolerował żadnych szczeniackich
wybryków w moich szeregach! Ten niezdyscyplinowany suczy syn ośmielił się mnie
zaatakować! I za to poniesie najwyższą karę!
Ropa
zmieszana z krwią wyciekającą z oparzelin spływała po skórzanej rękojeści, na
której potężny wojownik zamknął palce w bezsłownym pokazie siły i
wytrzymałości. Niemniej stary doradca nie należał do ustępliwych negocjatorów,
a był przy tym tak przebiegły, że każdorazowo osiągał satysfakcjonujące
rezultaty.
-
Niedźwiedziu, ten “niezdyscyplinowany suczy syn” jest najcenniejszą kartą w tej
rozgrywce. Wyobraź sobie, do czego będzie zdolny na polu bitwy po osiągnięciu
pełni swych możliwości…
-
Mamy przecież czarodziejów, oni w zupełności nam wystarczą! – Tyrd obcesowo wszedł
w słowo doradcy, nie przyjmując żadnych, nieważne jak racjonalnych argumentów. Wzrok
wbijał w elfa, naokoło którego zuchwale stroszyły się smużki płomieni.
-
Magowie nie potrafią precyzyjnie kontrolować zaklęć opartych na żywiołach. - Mag
pokręcił głową, jakby wyjaśniał trywialne zagadnienie wyjątkowo
nierozgarniętemu uczniowi. - Pospolita kula ognia jest w stanie zranić zarówno
wroga, jak i przyjaciela. Zamieć wychłodzi grupkę wrogów, jednocześnie oddziałując
na naszych ludzi. Czarodziej może stworzyć magiczną barierę, lecz nie obejmie
nią rozdzielonych sojuszników. Zaklinacz Żywiołów wszystko to potrafi.
Tłumiący
płomienie Est dodał w myślach, że potrafi o wiele więcej, choćby zwracać elementalistom
część energii wykorzystanej podczas tkania czaru. Tę ciekawostkę zachował sobie
jednak na przyszłość. Zaskoczenie było jednym z czynników, dzięki którym w
szybkim tempie osiągnąć mógł przytłaczającą przewagę nad przeciwnikiem.
-
Do cholery, starcze! Bądź przeklęty, ty i wszyscy twoi przodkowie! -
Złowieszczy Niedźwiedź sklął doradcę i obrócił się raptownie w stronę drzwi. -
Rozejść się! Muszę to rozważyć z dala od waszego... A oni, do kurwy nędzy,
czego tu znowu szukają?! - zawył rozsierdzony, gdy czterech odzianych w biel
mężczyzn wtargnęło do sali audiencyjnej, zmierzając ku podwyższeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz