poniedziałek, 22 września 2025

Zaklinacz Żywiołów - rozdział 29

 

Estalavanes raz po raz nadgarstkiem przecierał szczypiące powieki. Był na siebie wściekły, choć nie dawał tego po sobie znać. Nie widział sensu w karaniu innych za swoje błędy. Opryskliwość i agresja nie leżały w jego naturze, lecz obecnie przepełniała go niestosowna ochota ugryzienia każdego, kto się do niego odezwał. Umiejętnie jednak maskował pragnienia i kiedy zmierzał do sali treningowej, z nieśmiałym uśmiechem odpowiadał na entuzjastyczne powitania mijanych czarodziejów oraz najemników. W wyobraźni ich wszystkich, bez wyjątku, spychał ze skarpy i z radością patrzył, jak rozbijają się na dnie.

Nienawidził się za tę skłonność do przemocy, ale pomagała mu podtrzymać pozory normalności, a teraz wyłącznie to się liczyło w obliczu siły, która urządziła sobie w nim legowisko. Przez myśl mu przeszło, że taki stosunek do innych jest do niego niepodobny, lecz pamiętając o tym, co go dzisiaj czekało, pozwalał sobie na usprawiedliwienia. Był koszmarnie niewyspany. Pierwszy raz tak bardzo cierpiał na niedobór snu. Dotychczas potrafił funkcjonować nie śpiąc nawet dwie noce z rzędu, a dziś? Parę godzin drzemki i nie nadawał się do niczego!

Ziewnął w grzbiet zwiniętej dłoni i przestąpił próg wyłożonej drewnianą boazerią sali. Spodziewał się ujrzeć mistrza w samych tylko spodniach wykonującego skomplikowane figury akrobatyczne, w trakcie walki przeistaczające się w śmiertelnie groźne uderzenia, ale stary mnich bynajmniej nie ćwiczył. Siedział na jednej z ulokowanych pod ścianą podłużnych ławek i popijał z glinianego kubka. Gorzkawy aromat niósł się w powietrzu pod same drzwi.

Widząc ucznia, Mag nie zaprzestał powolnego sączenia napoju. Pomarszczoną ręką poklepał miejsce obok siebie, gdzie spoczywała jego czarna tunika oraz drugi napełniony parującym płynem kubek.

Est przywitał się cicho, po czym rozpiął i rozsznurował wysokie buty. Zostawiając je przy drzwiach, niepewnie podszedł do nauczyciela. Dopiero zachęcony gestem usiadł i sięgnął po naczynie. Powąchał, przysuwając je sobie pod sam nos. Zapach był intensywny i pobudzający, a konsystencja niewiele różniła się od miętowych naparów, jakie lubił pijać. Znów zerknął na rozluźnionego człowieka i upił drobny łyczek. Nie zdołał powstrzymać grymasu odrazy. Skóra mu ścierpła, gdy na języku poczuł wręcz nieopisaną gorycz, jakby właśnie wypił ciekły smutek oraz rozpacz wymieszane z czymś jeszcze, czymś analogicznym do niewyśnionego koszmaru.

Niby kąsającego węża odsunął kubek na odległość wyprostowanych ramion i krzywiąc się, spojrzał pytająco na mistrza.

Starzec uśmiechnął się pod wąsem.

- Kav’, mój chłopcze. Powinien prędko postawić cię na nogi, zważywszy, że nie nawykłeś do jego picia. - Mag pociągnął łyk herbaty, wzrok wbijając w półmrok przed sobą. - Colonell raczył mnie poinformować, iż masz za sobą nieprzespaną noc. Jest to dla mnie zrozumiałe biorąc pod uwagę temat poruszony w trakcie kolacji. Estalavanesie, nie chcę naciskać, lecz czy podjąłeś już decyzję w tej sprawie?

Chłopak ponownie zajrzał w głąb ciemnej, prawie czarnej jak rękawiczka cieczy. Troska przyjaciela wzruszyła go. Col ukradkiem wymykał się z sypialni, niezmiennie pozostawiając za sobą różnego rodzaju ślady opiekuńczej obecności. Wczoraj ulubione śniadanie, a dzisiaj środek przeciwko zmęczeniu. Nie było to podobne do mężczyzny jego pokroju, ale gdyby tak bliżej przyjrzeć się temu zachowaniu, nie było to także nic nowego. Zmienił się tylko sposób okazywania uczuć - na bardziej otwarty.

Młody półsmok coraz częściej rozmyślał o nawiązaniu kontaktu z sir Aarimem, o odejściu z kompanii i życiu u boku ukochanego człowieka. Byliby wolni i szczęśliwi. Gorzej, jeśli rycerz-dowódca ostatecznie zechciałby ich zabić za popełnioną zbrodnię. Wówczas mógłby zażartować, że z miłości po prostu stracą głowy.

- Mistrzu, jestem gotów odpowiedzieć na list sir Aarima. Chciałbym… - głos uwiązł mu w gardle, a dalsze słowa z oporem wyszły z jego ust. - Chciałbym z nim negocjować warunki mojej kapitulacji.

Cisza przerwana pojedynczym odgłosem siorbania przybrała niemal fizyczną formę. Est czekał na reakcję opiekuna i z jawną niechęcią, małymi łykami pił kav’. Żywił nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz kiedy pije to paskudztwo. W najgorszym wypadku był to smak, do którego przywykłby na drodze męczeństwa.

Mistrz odstawił opróżniony kubek na ławkę. Wstał i odprowadzany spojrzeniem niesamowitych kocich oczu podszedł do stojaka na broń, z którego wybrał dwa wysłużone kije treningowe.

Podekscytowany Est dopił resztkę gorzkiego napoju, gwałtownie przechylając naczynie. Zemdliło go, gdy fusy oblepiły mu zęby i osiadły na języku. Nie podejrzewał, że kav’ pija się bez wcześniejszego odfiltrowania, toteż syknął zdegustowany, końcówką języka zgarniając paskudne drobinki z długich kłów. Wciąż wykrzywiając wargi z łatwością złapał rzuconą mu broń. Podniósłszy się z siedziska, wywinął kosturem zgrabnego młynka i wyszedł na sam środek sali, ostrożnie zbliżając się do trenera. Nie rozgrzał mięśni, lecz przed niezapowiedzianym starciem mało kto miał czas na rozgrzewkę.

Chłopak wygiął się w prawo. Niedobrze, szwy nad lewym biodrem ciągnęły. Pojedynek nie będzie wyrównany. Zresztą, potyczka z wyszkolonym mnichem nigdy taka nie będzie. Czuł, że wkracza na nowy poziom nauki i dojrzał to w nieprzejednanym, głębokim wejrzeniu lśniących onyksów, niemal wrogim i nieczułym.

Stare ciało, a jakże młody duch - zabarwiony szacunkiem podszept wypełnił wyciszony umysł białego elfa. - Aczkolwiek to nadal tylko czuowiec.

Mag przestał przypominać zmęczonego życiem starca. Blask oczu przykuwał wzrok. Wprawne ruchy zadające kłam jego wyglądowi sprawnie kontrolowały ciężki, niespełna dwumetrowy kostur. Wyprostowana sylwetka oraz napinające się pod suchą skórą węzły mięśni czyniły z żylastego mężczyzny niebezpiecznego przeciwnika.

- Estalavanesie, jeżeli gotów jesteś poddać się rzekomej sprawiedliwości, to nie będę cię od tego postanowienia odwodził – wymawiający te słowa głos w żadnej mierze nie mógł należeć do półnagiego zgrzybiałego starca, na którego Est patrzył. Pobrzmiewała w nim nuta wyzwania, siła prowokująca do działania. - Wiedz jednak, iż od tej pory Kompania Najemna Niedźwiedzi będzie ci wrogiem. Miej świadomość, że nie będę dłużej cię chronić.

Jakby na potwierdzenie padł pierwszy cios, nie mający nic wspólnego ze sprawdzaniem przeciwnika. Mnich natarł z całą mocą, na jaką było go stać. Drewno trzasnęło i dźwięk ów poniósł się echem we wrażliwych elfich uszach.

Zaskoczony brutalnością napaści Est ugiął się pod naporem mistrza i padł na plecy. Wywijając zgrabną przewrotkę w tył, w mgnieniu oka zerwał się z podłogi, równocześnie unikając kolejnego ciosu wymierzonego w bark.

Stary człowiek był niewiarygodnie szybki. Rozpoczął sparing spychając ucznia do defensywy, przymuszając go do ucieczki i ciągłego parowania, nie pozwalając ani na sekundę przejąć inicjatywy. Doskakiwał doń i uderzał z niespotykaną dotąd bezwzględnością, która przeraziła zwinnego uciekiniera. Est był święcie przekonany, że gdyby mistrz pojedynkował się na śmierć i życie, to dogorywałby już ze zmiażdżoną krtanią lub pękniętą czaszką.

Est odnosił wrażenie, iż bezustannie wiruje wokół własnej osi. Uskakiwał, z półobrotu odbijał ataki na wysokości głowy, ramion, brzucha oraz stóp. Markując pchnięcie zmienił kąt nachylenia i spróbował podciąć przeciwnika drugim końcem długiego kija, lecz ten ubiegł go w ostatnim momencie. Wyskakując, mnich zamachnął się znad głowy, zmuszając rywala do porzucenia zamiaru.

Towarzyszący zmaganiom huk był dla półsmoka niewysłowioną torturą. Rany bolały przy każdym zgięciu ciała, odskoku oraz skłonie. Bodźce napastowały go ze wszystkich stron na podobieństwo nieustępliwego nauczyciela, nie dając chwili wytchnienia.

Wtem Est odczuł nienaturalne pobudzenie, jakby ktoś wtłoczył w niego solidną porcję energii, dodatkowo wyostrzając zmysły i wprawiając serce w drgania dalekie miarowemu biciu. Adrenalina wzmocniła jego kończyny. Esencja buzowała. Zmęczenie ustępowało podnieceniu, kiedy chłopak pomału odzyskiwał trzeźwość niezbędną do wygrania wymagającego starcia.

Strużki potu spływały mu wzdłuż kręgosłupa, wsiąkając w materiał bezrękawnika. Czarne włosy przykleiły się do białego czoła oraz skroni przesłaniając widok. Est zignorował te niedogodności. Skoncentrowany na przeciwniku odtrącił wyprowadzony zza głowy atak, w ułamku sekundy obrócił się w miejscu i podpierając się wolną ręką o deski posadzki, rąbnął podbiciem stopy w odsłonięty bok przeciwnika. Jeśli chciał wygrać, musiał być szybszy niż mnich. Szybszy niż wiatr szalejący podczas huraganu.

Trafiony mężczyzna zatoczył się, lecz natychmiast odzyskał kontrolę nad ciałem oraz sytuacją. Stając na ugiętych nogach wysunął kij w pozycji wyjściowej.

Mierzyli się wzrokiem i podczas gdy Est walczył o oddech, tak leciwy mnich zdawał się niewiele mniej zmęczony od niego. Łysa głowa połyskiwała od potu w słabym świetle magicznych sfer, a szczupła pierś upstrzona plamami oraz bliznami unosiła się i zapadała gwałtownie.

Nie tracący czujności Est urękawicznioną dłonią odgarnął włosy z oczu i przełknął gorzką, doprawioną fusami ślinę.

- Wiem, że... cię stracę... mistrzu... - każde jego zdanie przerywał płytki wydech. - I dlatego... chciałbym... z nim negocjować... Nie chcę... odchodzić... ale bardziej nie chcę... żeby Tyrd... decydował za mnie...

Mówienie sprawiało mu nie lada kłopot. Nie był pewien czy to z winy zadyszki, bolących ran, czy też powracających emocji. Uważnie obserwował mentora, który niczym przygotowujący się do skoku skaleon okrążał go na wyciągnięcie kostura.

Kije znów poszły w ruch, tym razem jednak Est nie dał się zepchnąć do obrony. Przyjął ciężkie razy bezpośrednio na siebie, dzięki czemu zdołał ślizgiem podciąć oponenta i przewrócić brzuchem na deski. Mnich podparł się łokciami i poderwał w górę. Na darmo, gdyż obity, wciąż leżący półsmok chwycił go za pas materiału ciasno obwiązany wokół spodni i gwałtownym szarpnięciem sprowadził do parteru, zaraz przygniatając swoim ciężarem. Pozostało już tylko przekręcić człowieka na łopatki i zablokować kijem, zmuszając do kapitulacji.

Okazało się to trudniejszym zadaniem niż mogło się z początku wydawać. Szczególnie że Mag podejrzanie łatwo przetoczył się na plecy. Skupiony na obmyślaniu następnych akcji Est mocniej zacisnął palce na kiju i... zarobił cios pięścią w żołądek. Powietrze uszło z niego z jękiem, aż zgiął się w pół. Ani się obejrzał, kiedy stary mnich wypuścił broń i łapiąc go za tył głowy, przywalił twardym czołem w punkt tuż nad białym nosem.

Trysnęła krew. Jaskrawy rozbłysk zwiastował rychłą utratę przytomności i Est zwiotczał. Uwolniony z rąk kij ze stukiem spadł na podłogę, a tuż za nim podążyło równie bezwładne ciało. Głuche łupnięcie obwieściło koniec potyczki.

Świat rzeczywisty z ociąganiem przenikał zasłonę zamroczenia. Wkrótce pomieszczenie przestało wirować chłopakowi przed oczami, ciało odzyskało szczątkowe czucie, a umysł oprzytomniał na tyle, by odnotować ucisk na mostku, gdzie stopa wiekowego mężczyzny dociskała jego łopatki do szorstkiej posadzki.

Pociągający zakrwawionym nosem Est z ledwością obrócił pulsującą bólem głowę, by spojrzeć w twarz górującego nad nim zwycięzcy, po czym legł z przeciągłym jękiem. Nie było miejsca na skórze, które by go nie bolało. Paliły go płuca, a przesuszone gardło drapało przy oddychaniu. Serce potwornie kołatało, obijając żebra. Chłopak gotów był uwierzyć, że słyszy jak lejący się z niego pot wsiąka w impregnowane deski.

Przegrał, lecz ze świadomością, że zażarta walka długo była wyrównana, a świadczyło o tym wyraźne zmęczenie starego opiekuna. Prawdę powiedziawszy, Est pierwszy raz widział, by Mag tak ciężko oddychał.

- Popracuj nad walką wręcz, chłopcze. Trzymając przeciwnika na dystans z łatwością go pokonasz, jednakże walcząc w zwarciu jesteś na straconej pozycji. W krytycznym momencie opracowywałeś plan, zamiast podjąć się instynktownej akcji. To niedopuszczalne, Estalavanesie. Przeciwnik nie będzie łaskawie czekał, wykorzysta szansę i pozbawi cię życia. - Mistrz odrobinę mocniej przyparł ucznia do podłogi, a jego obcesowy ton stygł w nieprzychylnie zmrużonych powiekach. - Niemniej był to wyjątkowo dobry sparing, a ja mam na uwadze, iż twoje niebywałe talenty umożliwią ci wygranie niemal każdego starcia.

Mnich postąpił krok w tył i pomógł wstać obolałemu uczniowi. Z bliska wyniszczone wiekiem oblicze zdradzało więcej zmęczenia niż utrzymywana prosto sylwetka.

Est nie bez trudu zgiął się wpół w podziękowaniu za pojedynek i cenne wskazówki. Ból stawał się nieznośny, mimo to chłopak był zadowolony, bowiem nauczyciel zaczął traktować go poważnie. To nie było szkolenie. Staruszek po raz pierwszy ruszał się z zatrważającą prędkością i atakował z zawziętością, jak gdyby zmagał się z równym sobie. Aż dreszcz chłopięcego podniecenia przemknął mu po karku.

- Mistrzu, co do listu…

- Dosyć, Estalavanesie - uciął oschle starzec i podchodząc do ławki zgarnął z niej swoją wiązaną tunikę. - Ruszaj zbawiać ten mały skrawek świata za Twierdzą. Liczę, że po powrocie będę mógł podziwiać twoje niemałe osiągnięcie.

Płomień entuzjazmu młodego ucznia zgasł, stłumiony niepokojem, a nawet narastającym, bliżej nieokreślonym lękiem. Chłód i obojętność nie cechowały jego mistrza, opiekuna i ojca. W podobnych okolicznościach Mag zwykł traktować podopiecznego pobłażliwym uśmiechem oraz ciepłym błyskiem w oku, jego ton był łagodny, a postawa wyrażała sympatię. A teraz...

- Co takiego zrobiłem, by zasłużyć na twoją niechęć, mistrzu? - Est próbował zajrzeć w twarz Maga, ale ten wyminął go, spiesząc do wyjścia. - Mistrzu?

- Zobaczymy się na kolacji, Estalavanesie, i wówczas porozmawiamy. Tymczasem proszę, byś rozpracował miniony pojedynek w zaciszu umysłu.

Mag zdawał sobie sprawę, że postępuje karygodne i sztuczne, lecz nie mógł pozwolić, by bystry młodzieńczy wzrok wychwycił coś, czego nie powinien. Gdyby walka się przedłużyła, stare ciało bezsprzecznie uległoby dalszemu wysiłkowi. Już teraz ledwie szedł o własnych siłach. Musiał czym prędzej wrócić do swojej kwatery i odpocząć, w innym wypadku przeczulony uczeń doświadczy widoku, jakiego mądry nauczyciel pragnął mu oszczędzić.

Prawda jednak sięgała innego podłoża. Stary mnich z Północy bał się, iż podopieczny porzuci zamysł odejścia i postanowi trwać przy nim przekonany, że jego obecność pomoże podupadającemu na zdrowiu opiekunowi. Owszem, pomoże, ale tylko wtedy, gdy opuści Twierdzę.

***

Zatopiony w ponurych rozważaniach Est spożywał obiad w samotności. Mimo niewielkiego tłumu przebywającego w sali jadalnej siedział sam, choć kilka osób otwarcie zapraszało Bohatera Twierdzy, by przyłączył się do posiłku. Est raz za razem uprzejmie odmawiał, wymyślając kolejne sensowne wymówki, aż w końcu zostawiony w spokoju skupił się na zawartości talerza i o wiele bardziej angażujących myślach.

Był zmieszany tą nagłą przemianą w podejściu mieszkańców warowni. Nie spodziewał się, że jedna bitwa może w tak diametralny sposób zmienić nastawienie ludzi w stosunku do białego elfa, cudaka oraz przybłędy, o którym nie przestawano plotkować. Nie powinien się temu dziwić, wszak ludzie byli zmiennymi i porywczymi istotami zdolnymi błyskawicznie adaptować się do nowych warunków. Właśnie ta wnikliwa obserwacja zapewniała cichemu chłopakowi przewagę. Wiedząc, jak tego dokonać, mógł z łatwością zyskać ich szacunek. I równie szybko mógł go stracić, jeśli będzie zachowywał się jak odludek.

Est nie nadążał za burzliwym ludzkim temperamentem. Musiał przemyśleć problem, oswoić się z nim i w rezultacie zaakceptować, co było procesem długotrwałym, dlatego też jego stosunek do gatunku ludzkiego nie uległ poprawie. Nadal był nieufny i wcale nie cieszyło go, że wszyscy chcą się z nim spoufalać. Nie podobało mu się to. Nie potrzebował nikogo poza czwórką wyjątkowych ludzi, którzy szczerością i stylem życia zdobyli jego pełną akceptację oraz zaufanie.

Na dwójkę z nich cierpliwie czekał. Skończył porcję potrawki z warzywami, lecz oni w dalszym ciągu się nie zjawiali. Z Leos nie widział się od szalonej zabawy wieńczącej zwycięstwo, natomiast z Colem… Nie, to nie było miejsce, w którym mógłby roztrząsać ich ostatnie wspólnie spędzone chwile.

Wziął kubek i zajrzał do niego podejrzliwie, obawiając się smoliście czarnego kav’u. Z ulgą rozpoznał zimną wodę, którą wypił duszkiem. Przez cały pobyt w stołówce mimowolnie nasłuchiwał dobiegających zewsząd przyciszonych głosów. Ludzie rozmawiali między sobą i śmiali się, jednak nie było to coś, czym należałoby się przejmować. Nikogo nie interesował romans wiążący dwóch najemników. Nikogo nie obchodziło, że obaj są mężczyznami. Nikt nie był zgorszony, a nawet jeśli, to nie na tyle, by to demonstrować. Najemnicy hołdowali doktrynie, jakoby każdy następny dzień miał być ich ostatnim. I poniekąd była to zasada, o której prawdziwości Est boleśnie się przekonał. Nie powinien więc roztrząsać tego, na co nie miał wpływu, gdyż wszystko wróciło do normy. Minione zdarzenia stały się przeszłością, a ludzi bardziej intrygowała niepewna przyszłość, jakiej przyjdzie im sprostać. Życie ponownie wskoczyło w wytarte koleiny i ruszyło do przodu zwyczajowym tempem. Tylko czekać kiedy pojawi się uskok i znowu wywróci świat półsmoka do góry nogami...

Zrozumiawszy, że przyjaciele raczej do niego nie dołączą, chłopak pozbierał naczynia na tacę, wstał od stołu i odniósł je do kuchni. Wychodząc z niskiego budynku pokierował kroki w stronę rozwartej na oścież bramy, prosto na pogorzelisko, które stanie się jego salą ćwiczeń na czas nieobecności mistrza. Był Zaklinaczem Żywiołów, który z ogniem, wodą i powietrzem radził sobie wyśmienicie. Ale czy ziemia będzie mu posłuszna? Nie, tu nie chodzi o posłuszeństwo. Lepiej brzmiało pytanie, czy ziemia posłucha prośby. To nie tak, że chce ją kontrolować wedle kaprysu, przymusić do uległości. To…

Est z goryczą wyłapał obcą nutę zakradającą się do jego myśli, zaledwie zmarszczkę na gładkiej tafli umysłu świadczącą o subtelnej ingerencji nieznanych mu mocy. Świadomość drugiego ja drażniła go. Prędzej czy później znów zmierzy się z demonem mieszkającym w czeluściach jego duszy, lecz wolał się nie zastanawiać kiedy to nastąpi. Z jego szczęściem zapewne gdy nie będzie przy nim nikogo, kto mógłby mu pomóc. Ale też nie będzie się lękał, że skrzywdzi bliskie sercu osoby. Niemniej najdziwniejszym było, że wiedząc o podszeptach drugiej osobowości, uznał je za własne. Jak to wyjaśnić? Czy to powstające w psychice rozdarcie, rozszczepienie osobowości, czy też utrata poczytalności objawiająca się czynieniem samemu sobie na przekór?

Nie zorientował się, kiedy porwany uciążliwymi dywagacjami przekroczył bramę. Odprowadzany spojrzeniami milczących stróżów bezwiednie skręcił w prawo, udając się prosto ku łąkom, które nie dalej jak wczoraj oglądał wraz z mistrzem ze szczytu wschodnich murów.

Letni żar lał się z nieba, gdy Zaklinacz Żywiołów dotarł do celu. Niesiony lekkim wiatrem odór martwej gleby uderzył go w nozdrza na długo nim zbliżył się do granicy wytyczonej przez zgliszcza. Est przystanął, mętnym wzrokiem starając się ogarnąć bezmiar szkód, jakie wyrządziły ścierające się ze sobą wrogie frakcje. Jakie sam wyrządził, paląc i mordując. Czując ucisk w piersi, przymknął oczy i wsłuchał się w ciche zawodzenie. To nie był jego głos, choć rozbrzmiewał w jego wnętrzu. To nie był wiatr, choć i on śpiewał mu w duszy, jakby na pocieszenie, pragnąc dodać otuchy. Młody półsmok nie odważył się postąpić naprzód. Jak zatrzymał się tuż przy krawędzi pyłu i wyschniętego krwawego błota, tak stał nadal, w bezruchu, z zaciśniętymi powiekami. Wreszcie biorąc głęboki oddech rozchylił je, by ponownie ujrzeć ten żałosny krajobraz.

Przykucnął. Ostrożnie wyciągnął prawą rękę w kierunku wypalonej do cna gleby. Zawahał się przed dotknięciem jej. Besztając się za niedojrzałe zachowanie pacnął otwartą dłonią w ziemię, wzbijając przy tym kłęby tłustego popiołu i zagrzebując palce w wysuszonych na słońcu grudach. Nic się nie wydarzyło, ale i on o niczym w tym momencie nie myślał. Umysł miał czysty jak podczas wejścia w trans. Jakby podświadomie przygotowywał się do przejścia w stan kontemplacyjny, a potem w pozazmysłową medytację. Lecz i wówczas nic się nie stało.

Uniósł rękę na wysokość oczu i potarł palcami zebrany na białych opuszkach proch. I nic. Była po prostu brudna. Wycie umilkło. Wiatr był niczym więcej niż ruchem mas ciepłego powietrza. Czymkolwiek było to tajemnicze doznanie, już go opuściło.

Est wstał i śmiało pomknął przed siebie, porywając do makabrycznego tańca tumany czarnego kurzu, który wirował wokół niego niesiony wiatrem. Nie dopuszczał do siebie świadomości, że były to pozostałości ludzkich i końskich ciał, które - uprzednio skremowane – zalegały nieopodal w trzech wielkich stosach. Musiał zamknąć się na emocje oraz uczucia, przestać odczuwać otaczającą go rzeczywistość, inaczej struchlały podwinie pod siebie ogon i ucieknie między mury Twierdzy.

Rozglądając się nerwowo, Est koncentrował się wyłącznie na czekającym go wyzwaniu. Od czego ma zacząć? I skąd w ogóle pomysł, że będzie w stanie dokonać czegokolwiek na tak rozległej powierzchni? Był niepoprawnym optymistą skoro sądził, iż podoła własnym ambicjom.

Wtem dostrzegł wbity w czarną glebę oręż, który podsunął mu szalony plan. Połamane drzewce włóczni zachęcająco wystawały spośród zgliszczy, znakując miejsce osobistych tragedii żołnierzy. Mogłyby posłużyć jako słupy graniczne oraz punkt centralny. Wystarczy, że znajdzie jeszcze cztery, co nie powinno być zadaniem trudnym.

Nie trwało to długo, kiedy wyszperawszy użyteczne przedmioty rzucił je na nieprzyzwoicie zieloną trawę przy pożółkłym brzegu pola bitwy. Otrzepując dłonie obszedł wypalony teren. Okazał się ogromny, znacznie większy niż mogło się wydawać patrząc z murów warowni, na których aktualnie ustawiło się kilku najemników zafascynowanych poczynaniami samotnego Zaklinacza Żywiołów.

Est nie zauważył wodzących za nim wzrokiem, dyskutujących zapamiętale ludzi. Zaabsorbowany pracą w pamięci odwzorowywał dokładny kształt zniszczonego obszaru. Irytowało go, że pogorzelisko tworzyło formę nieregularnego koła o poszarpanym obwodzie. Należało wprowadzić kilka poprawek i zamknąć pole działania w czworokącie, inaczej domagający się atencji zmysł perfekcjonisty nie uchwyci punktu odniesienia.

Zajęty przerastającym go zadaniem chłopak za nic miał upływ czasu. Nie przejmował się srogo przygrzewającym słońcem. Obolałe po treningu mięśnie stały się tłem, podobnie zabandażowane rany oraz podstawowe potrzeby. Najważniejsze  było to, co miał do zrobienia.

Nie zatrzymując się złapał połamane drzewce i podszedł do wyżłobienia w punkcie granicznym. Zwolnił i rozejrzał się, oceniając odległość, by zaraz wbić prowizoryczny słup w miękką darń. Upewnił się, że trzyma się stabilnie, po czym poszedł po kolejny. W ten sposób zaznaczył narożniki.

Dzień płynnie przeszedł w wieczór, gdy niestrudzony chłopak jak natchniony krokami odmierzał przekątne wymuszonego kwadratu. Wbił finalny, piąty pal, w sam środek z mozołem rozgraniczonego obszaru. Wycieńczony opadł obok niego i z głuchym stęknięciem popatrzył na ciemniejący horyzont. Wyznaczenie terenu dotkniętego pożogą pochłonęło połowę dnia. Miał sześciodzień, aby oznaczoną powierzchnię przywrócić do kształtu przypominającego ten sprzed bitwy.

Jak rany, czy to w ogóle możliwe? - zapytał samego siebie.

Odpowiedziała mu cisza.

Est skrzyżował nogi i oparł łokcie o zakurzone kolana. Zwiesił głowę, gdy zmęczenie zaatakowało znienacka, a żołądek skurczami dopraszał się pożywienia. W ustach miał wióry, zaś spuchnięte stopy pulsowały bólem w przyciasnych butach. Potarł powieki zbyt wyczerpany, by choćby na moment otworzyć oczy. Pokrywał go brud. Musiał niezwłocznie znaleźć ustęp. Chciał się położyć i zasnąć długim, kamiennym snem, lecz nie przypuszczał, że mu się to uda - był zbyt rozemocjonowany faktem, że podjął wyzwanie. Że mógł udowodnić sobie oraz światu, iż jest kimś, z kim trzeba się liczyć. Że może pomóc. I że potrafi to zrobić.

Resztką woli podniósł się z czarnej od popiołu ziemi, pobieżnie otrzepał i ruszył w stronę bramy. Miał do przebycia całkiem spory kawałek. Jutro podczas śniadania dokładnie rozplanuje pracę, weźmie prowiant, będzie robił przerwy, a jeśli zajdzie taka konieczność, to skorzysta z uczynności żywiołów. I zacznie wcześniej. Mistrz i tak wyjeżdża, więc…

Szlag by to! Był umówiony z mistrzem! Co prawda nie było za późno, ale w takim nieładzie pokazywać się w gabinecie mentora? Pójdzie. Później zadba o siebie, bo przecież nie będą się widzieć przez długi czas. Nie będzie też porannych treningów, przynajmniej do jego powrotu.

Mijając bramę nie zwracał uwagi na wartowników mierzących go badawczymi spojrzeniami. Nie było to bezczelne gapienie się, raczej niezaspokojona ciekawość, zainteresowanie niecodziennym przedsięwzięciem ich bohatera. Już rodziły się pogłoski, iż wzywa bądź ucisza duchy umarłych najeźdźców, którym nie zapewniono należytego pochówku, gdyż spalono ich zgodnie z obyczajem barbarzyńskiego wroga. Ktoś jednak wypowiedział na głos myśl, iż ten dziwny elf próbuje zwrócić naturze to, co ludzie jej odebrali. Usiłuje ją uleczyć. Nikt nie wiedział skąd wyszła taka informacja, nikt też specjalnie o to nie dbał. Spekulacje ciągnęły się w najlepsze, gdy Zaklinacz Żywiołów tracił czas i energię na poszukiwanie ustępu.

***

Padający z wyczerpania Est oparł się o drzwi gabinetu i ogarnięty niemocą zapukał cichuteńko. Kiedy wszedł, mistrz, zasiadający przy wygaszonym kominku, niespiesznie dopijał herbatę. Półsmok nie mógł uwierzyć, że zaledwie dzisiejszego ranka ujrzał podobną scenę w sali ćwiczeń. Odnosił wrażenie, że było to całe wieki temu.

Konający z głodu chłopak spostrzegł rozstawione na okrągłym stole do połowy opróżnione półmiski oraz zastawę przyszykowaną specjalnie dla spóźnialskiego ucznia. Uśmiechnął się z wdzięcznością i nie bacząc na stan swojego odzienia, ciężko usiadł w fotelu naprzeciwko starego nauczyciela. Nie miał sił analizować wyrazu goszczącego na zwiędłym obliczu. A może po prostu nie odbiegał on od przyjętej normy.

- Przepraszam za spóźnienie, mistrzu. Nie miałem pojęcia, jak daleko od bramy znajdują się ustępy. Zdążyłem tylko opłukać ręce... – kajał się, lecz niewzruszony mnich wykonał gest mówiący, by chłopak nie troskał się takimi drobnostkami i lepiej zajął wystygłym jedzeniem.

Est z przyjemnością nałożył sobie pieczywa oraz mięsa i chwycił kubek pełen letniej miętowej herbaty. W porównaniu z kav’em smakowała wybornie. Pałaszował kolację, zaś Mag obserwował go spod opadających powiek. Mieli zwyczaj wieczerzać w milczeniu, toteż mentor nie zamierzał zmieniać tej tradycji, mimo że jakiś czas temu skończył posiłek i miał uczniowi sporo do przekazania.

Jak tylko usmarowany popiołem i ziemią Est opróżnił naczynia i odstawił pusty talerz, mistrz zabrał brudną zastawę. Nic nie mówiąc przyniósł kałamarz, pióro oraz kartkę papieru. Była tak biała, jak skóra półsmoka pod warstewką kurzu. W czasie gdy mężczyzna sadowił się w fotelu naprzeciwko, uszaty puchacz wylądował miękko na zewnętrznym parapecie i niecierpliwie poskrobał dziobem szybę.

Ze zdumieniem spoglądający na wielkiego ptaka chłopak nie potrafił pozbyć się wrażenia, że właśnie podpisuje na siebie wyrok.

***

Est nigdy nie pragnął niczego tak bardzo jak łóżka. W porządku, może kiedyś pragnął czegoś o wiele bardziej, ale była to zamierzchła przeszłość. W tej chwili nie miał nawet ochoty przeklinać architektów Wieży Czarodziejów, którzy zaprojektowali spiralne wąskie schody i ilość pięter przekraczającą parter. Nie przypominał sobie, jak tego dokonał, ale udało mu się wdrapać po stromych stopniach, przejść korytarz i wejść do komnaty, gdzie zrzucił buty z opuchniętych stóp.

W półmroku dwóch lampek zapalonych przy drzwiach podszedł do łóżka i nie ściągając brudnych ubrań rzucił się na posłanie. Było chłodne. I zaścielone. Zaniepokojony poderwał głowę i nieprzytomnie rozejrzał po sypialni, rejestrując leżącą na blacie biurka karteczkę. Z mocą zrodzoną z niepewności zerwał się i dopadł notatkę. Nie znał charakteru pisma Cola. I nie musiał, bo wiadomość bez wątpienia była od niego.

Esti, o świcie wyjeżdżam. Przepraszam, że nie możemy się pożegnać. Nadrobimy to po powrocie.

Przez ułamek sekundy w całej swojej niedorzeczności Est zastanawiał się, z którego notatnika przyjaciel wytargał papier. Wciąż nie docierał do niego sens zapisanych słów, gdy ściskając kartkę w dłoni wrócił do łóżka. Zerknął na nią jeszcze raz myśląc, że w przeciwieństwie do niego Col ma ładny charakter pisma, a potem, przykładając policzek do poduszki, niemal natychmiast odpłynął w sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz