Do czego to doszło, żeby musiał
znosić bzdurne inwektywy ze strony swoich biernych krewniaków. I pomyśleć, że
przed momentem beztrosko wygrzewał się w blasku południowego słońca, a teraz
zmuszony był siedzieć w nieprzeniknionych ciemnościach na zimnej, wilgotnej
kamiennej półce w gronie stworzeń, do których zaczynał tracić cierpliwość. I
szacunek. Nie poznawał ich, a było to niepokojące odczucie.
Imt
przestąpił z łapy na łapę, czując chłód groty wnikający pod grubą skórę i
odkładający się na sztywniejących mięśniach. Doznanie było dokuczliwe, lecz
ostentacyjne wyrażanie dyskomfortu nie przystało wyniosłej istocie pokroju
czarnego smoka. Po raz kolejny przełknął dumę niczym kwas spływający mu do
gardła. A zbierało się go coraz więcej. Podobnie jak coraz więcej
przedstawicieli Barw pojawiało się na niższych tarasach - szerokich występach skalnych
opasających wnętrze niebosiężnej Góry Tajemnic.
Ostatni
raz zwołano Smokosferium przeszło dwieście lat temu, gdy zaostrzył się konflikt
pomiędzy prajaszczurami a ludzkimi łupieżcami zagarniającymi ich terytoria.
Ówczesnym tematem przewodnim było przyjęcie jednomyślnej postawy wobec
agresywnych dwunogów, a kłótnie temu towarzyszące nie miały końca. Tamtego dnia
majestatyczna Złota Barwa całkowicie zerwała więzy łączące ją ze smokami i
odwróciła łby od problemu nękającego gady zamieszkujące Estarion oraz Ramneię. W
Isetualetarcie żyło im się wygodnie, toteż nie zamierzały przykładać łapy do
pogromu miękkoskórych istot.
Okrzyknięto
je zdrajcami i serwilistami.
Zdrajcami
ogłoszono także Barwę Białą, której animuszu dodała deklaracja złotych o opuszczeniu
Smokosferium. Jak dziś dzień Imt pamiętał wyraz rozzłoszczonego, srebrzyście
białego pyska imponującej smoczycy zgłaszającej swe obiekcje względem reszty.
Pierwszy raz widział, jak żuchwa śniegolubca rozszczepia się na dwoje, wraz z
górną szczęką tworząc kształt trójkąta mogącego zmiażdżyć nie tylko lód, ale i
wielki łeb czerwonej Odwiecznej. W przeciwieństwie do eleganckich wężowych
złotoskórych, masywne białe smoki w całości pokrywały ostre jak brzytwy łuski,
a ich nosy aż po jaśniejące turkusem ślepia zdobiły kostne ostrza mogące z
łatwością przepołowić taflę lodu lub powietrzne statki Furgaczy. Surowe warunki
bytowe zrobiły z nich przeciwników, z którymi nawet czerwońce nie szukały
zwady.
Ich
odprawiono bez szemrania i z niejaką ulgą.
Tych
dwóch Barw zabrakło na dzisiejszym zgromadzeniu. Nikt też nie spodziewał się
ich tu ujrzeć. Smoki z natury były bezgranicznie dumne. Imt zdawał sobie
sprawę, że duma kroczy przed upadkiem, dlatego zrezygnował z niej dla rodziny.
I z tego tytułu został oskarżony. To z jego rzekomej winy zwołano dzisiejsze
Smokosferium, które wręcz prosiło się, by następna Barwa odeszła bezpowrotnie.
Smoki
wciąż były tym, czym były od wieków: przeświadczonymi o swojej wyższości
absolutnymi władcami Khaldunu. Od siebie mógł dodać, że władcami bezustannie
zapominającymi o istotach, które przyłożyły rękę do ich zguby. I mimo że z
pozoru nic się nie zmieniło, to coś w nich samych uległo subtelnej, ledwie
zauważalnej zmianie. Coś będącego jakby pęknięciem skóry lub wyrwą pośród
łusek. I właśnie ta niewiadoma uczyni je słabymi i bezsilnymi w obliczu
gwałtownych przemian zdążających ku Estarionowi.
Czarny
patriarcha nie zamierzał jednak zaprzątać sobie tym głowy. Na chwilę obecną był
to już wyłącznie ich kłopot, on bowiem miał swój własny cel, swoją małą
wendetę, do której dążył wbrew przeciwnościom losu. Mogą mu zarzucać, że
sprzeniewierzył się dwunogowi i podejmuje się działań niekorzystnie
wpływających na smoki, nie dbał o to. Dzisiejsze Smokosferium traktował jako
formalność mającą przypieczętować jego stanowisko.
-
Czy wszystko dobrze, szacowny patriarcho?
Czarny
smok nie dał po sobie poznać posępnej zadumy, w jaką popadł. Zwieszając rogaty
łeb, zerknął z góry na zajmującą miejsce po jego prawej młodziutką samicę,
skromną i niepewną roli, jaką przyjdzie jej odegrać na swoim pierwszym
zgromadzeniu. Wyglądała na przestraszoną, a raczej przytłoczoną ilością smoków
przybyłych na wezwanie Odwiecznej.
-
Owszem, Wel, wszystko dobrze – potwierdził. Jego łagodny, syczący ton zadziałał
na samicę krzepiąco. - A co z tobą? Czy nie przytłacza cię świadomość tego, czego
dokonamy?
Imt
pełnił funkcję arcykapłana Urory, nie powinno zatem dziwić, że wiele czarnych
samic spoglądało na niego z podziwem i uwielbieniem, pragnąc zwrócić na siebie
jego uwagę oraz zachęcić do udziału w godach. Po prawdzie to nie status czynił
go wyjątkowo atrakcyjnym dla płci przeciwnej. Czarne smoki jako jedyne
praktykowały system patriarchalny, a obwołany ojcem czarnoskórych prajaszczurów
Imt był wzorem do naśladowania dla przyszłych pokoleń. Nie nadużywał władzy i
pozycji, przejawiał troskę i wyrozumiałość oraz przedkładał dobro swojej Barwy
ponad własne, niejednokrotnie poświęcając się dla niewielkich sukcesów. Czarne
smoki były mu bezwarunkowo posłuszne, wierzyły w każde jego słowo i nie
zdarzyło się jeszcze, by ktokolwiek z Czarnej Barwy podważył zdanie lub osąd
patriarchy.
Idealnym
tego przykładem była Wel, wcielenie lojalności.
-
Skoro wybrałeś mnie na swoją towarzyszkę, patriarcho, znaczy to, że jestem
gotowa uczestniczyć w Smokosferium – wysyczała żarliwie.
-
Tylko nie lękaj się poinformować mnie, gdy zacznie cię ono nużyć. I utrzymaj
język za zębami, kiedy jad poleje się wartkim strumieniem - przestrzegł samicę,
zniżając łeb na równi z głosem. - Obserwuj i zapamiętuj, by przekazać wieści
reszcie.
-
Nie wrócisz z nami?
-
Przykro mi, nie planowałem wracać do czasu, gdy sytuacja w Estarionie nie
zostanie rozstrzygnięta. Do tej pory godnie mnie zastępowałaś. Nie widzę
przeszkód, byś nie miała kontynuować swojego zadania.
-
Wedle twej woli, patriarcho…
Zawiedziona
młoda na powrót opuściła klinowaty łeb przypominający nagą smoczą czaszkę
obciągniętą zmatowiałą czarną skórą. Żółte oczy zwróciła ku dołowi, gdzie zebrało
się już całkiem sporo dyskutujących z ożywieniem reprezentantów smoczego rodu.
Spośród sześciu Barw zostały już tylko cztery. Trzy, poprawiła się szybko.
Czarne także odejdą, jeśli Smokosferium nie przyjmie ich postulatów. Nie była
doświadczona w tematach politycznych, lecz nawet w jej mniemaniu sprawa była z
góry przesądzona.
Imt
chwilę wpatrywał się w smoczycę, w milczeniu napawając się kojącym widokiem
krewniaczki. Całkiem niedawno była maleńkim pisklęciem... Kiedy to widział ją
ostatni raz? Ponad dwie dekady temu, zanim wyruszył na poszukiwanie Pana. Już
wtedy zaskarbiła sobie jego sympatię żywiołowością i temperamentem, których
zabrakło jej w tym momencie nieoczekiwanej słabości.
Połechtany
miłymi wspomnieniami patriarcha był przekonany, że zwycięski samiec godów bez
wątpienia okaże się jego doskonałym następcą. Wel nie musiała o tym wiedzieć.
Podobnie jak nie musiała wiedzieć, że patriarcha już nigdy nie wróci do swoich
na stałe. Jego miejsce znajdowało się u boku Pana, był to warunek zaakceptowany
już na samym początku ich wątpliwego sojuszu. Teraz czarną szyję owijał coraz
mocniej zacieśniający się łańcuch ograniczający swobodę, niemal wyczuwalny przy
każdym oddechu i przełykaniu kwaśnej śliny. Niepodobne to do przyjaciela
zachowanie, by pętać sojusznika w obawie przed jego ucieczką. Jakby pragnąc
podkreślić to, o czym nie mówiło się w głos: Imt oddał wolność osobistą w
zamian za wolność swojej Barwy. I bez wahania oddałby ją po raz wtóry.
Nagły
rozbłysk karmazynu przyciągnął jego spojrzenie. Długimi zakrzywionymi rogami
biegnącymi wzdłuż szczęk szturchnął Wel, zwracając jej uwagę na pojawienie się
Odwiecznej. Potężna czerwonołuska matrona metalicznie brzmiącym głosem
rozpoczynała właśnie Smokosferium. Oba czarne smoki zawinęły zakończone kolcami
jadowymi ogony wokół nóg i zastygły w nerwowym oczekiwaniu.
Szkarłatna
smoczyca w koronie utworzonej ze złocistych rogów była kolosalna, zajmowała
prawie całą najwyżej położoną półkę. Zasiadający przy niej napuszony partner
zdawał się drobny i wątły, choć rozmiarami dwukrotnie przerastał dojrzałego
czarnego smoka. I kiedy pochłonięta wzniosłą mową matrona nie patrzyła na nikogo
konkretnego, mierząc swych słuchaczy jednakowym wzrokiem, tak jej przyboczny
wbijał ogniste ślepia prosto w zaniepokojonego tym wyróżnieniem Imta.
Czarny
patriarcha z pozornym spokojem obejrzał się po sąsiednich występach skalnych
obsadzonych samicami i towarzyszącymi im faworytami. Nikt prócz czerwońca nie
patrzył na niego, a przynajmniej nie wprost. Cóż wiedział tamten, o czym nie
wiedzieli inni? Dreszcz przebiegł przez zgniłozielony grzebień ciągnący się
wzdłuż grzbietu prajaszczura. Czy to możliwe, aby czerwoniec był znanym mu z
opowieści Pana sługusem ludzkiego króla? Jeśli tak, powinien mieć
niedostrzegalną na pierwszy rzut oka dwoistą naturę...
-
Nie dłużąc mowy wstępu, przejdę do meritum! - zagrzmiała Odwieczna pośród
nabożnego milczenia, skupiając na sobie wzrok smoków. Metaliczny zgrzyt ucichł
groźnie, gdy gruby ogon trzasnął o kamień, odłupując kawałek litej ściany.
Oskarżycielskie spojrzenie największego żyjącego na Khaldunie smoka spoczęło na
czarnym patriarsze. - Bracia i siostry wszelakich Barw! Z przykrością
zawiadamiam, iż Imt Czarny zaprzedał się istocie dwunożnej!
Oskarżony
smok fuknął bezwiednie, kiedy następująca po inkryminacji cisza eksplodowała
kakofonią poruszonych rewelacją głosów, klekotów, syków i pomruków. Bezradnie
patrzył, jak niżej usytuowane prajaszczury przekrzykują się wzajemnie,
powtarzając jedno i to samo pytanie: dlaczego?
Dlaczego czarny zdradził własny ród? Dlaczego czarny pojednał się z dwunogami?
Dlaczego czarni zawsze muszą się wyłamywać? Dlaczego, dlaczego, dlaczego...!
Nie
mogąc dłużej tego słuchać, Imt skoncentrował się na innym problemie. Zadarł łeb
i rozchylając ukośne kły, popatrzył na lekko rozwarty pysk Odwiecznej. Samica
wyglądała na zasmuconą, jednakże udawany zawód jaśniejący w jej ognistym
wejrzeniu potępiał jego czyn, choć przecież nie znała jego prawdziwych motywów.
Przeskoczył wzrokiem na jej partnera, cynicznie wyszczerzonego młokosa nie
mającego połowy lat czarnego samca. To jego sprawka? To on doniósł na
krewniaka? Co prawda po wydarzeniach w lesie pod Twierdzą poszła w świat
pogłoska, jakoby smoki powróciły, ale kto mógł wiedzieć, że był to występek
bądź zasługa czarnego patriarchy? Żadna z ofiar nie przeżyła, dopilnował tego.
Nikt nie zaświadczył o czarnej gadziej skórze oblekającej humanoidalne
kończyny. Nawet jeśli zostawił po sobie świadectwo w postaci wystrzępionego
płaszcza, to nie był to dowód wystarczający, by poddać jego lojalność w
wątpliwość.
Imt
szerzej otworzył pysk, pragnąc zabrać głos i obalić oczerniające go kalumnie,
lecz wrzawa nie cichła ani na moment, tak jak osądzające pomruki i psyknięcia
nie traciły na swej sile. Czerwona matrona zamruczała basem, jednakże i to nie
ugasiło kotłowaniny w dole, gdzie smoki rozkładały skrzydła i powarkiwały na
siebie nawzajem, tnąc ogonami powietrze. Zasiadające w otoczeniu wielobarwnej
ciżby czarne nie miały teraz łatwego życia i wszelkimi sposobami próbowały
bronić się przed oburzonymi przedstawicielami Barw. I to z jego winy.
-
Nie zamierzam zaprzeczać w kwestii nawiązania współpracy z dwunogiem - wysyczał
niewzruszony Imt, gdy skrzydlata gawiedź w końcu się uspokoiła - tak jak nie
zamierzam z niczego się tłumaczyć. Robię wszystko dla dobra mojej Barwy,
poświęcam własną krew i energię sprawie dotyczącej nas wszystkich - jego głos
wznosił się coraz wyżej, pewność siebie narastała podobnie jak wiara, że od
początku do końca czynił co w jego mocy, by pomóc swoim wrócić do matecznika. -
Tylko tak pozbędziemy się władających magią ludzi z naszych ziem! Zawierzyłem
miękkoskórcowi, to prawda, lecz nie jest on zwyczajnym człowiekiem,
krasnoludem, ani elfem. Jest personifikacją siły, potęgą mającą realną szansę
zwyciężyć w konflikcie dzielącym tę krainę! – Zajrzał w połyskujące oczy
smoczyc, wykrzywiając pysk w obelżywym grymasie. - I bynajmniej nie uważam, bym
czynił coś złego. Jestem ulubieńcem i wybrańcem Trzynastego Wszechmocnego, w
moich łapach leży przyszłość czarnych smoków i nie cofnę się przed niczym, by
tę przyszłość im zapewnić.
Niebieska
smoczyca o płaskim rekinim łbie wysunęła się ku niemu z tarasu naprzeciwko. Jej
skrzela rozdęły się w wyrazie zdenerwowania.
-
Tak samo jak Urora jesteś przebiegły i bezduszny – zabulgotała niewyraźnie. -
Zgubisz nas w imię mocy, jaką nie dysponujesz!
Pojedynczym
ruchem pazurzastej łapy Imt powstrzymał swoją towarzyszkę przed ciętą ripostą.
Wolał, by dla własnego bezpieczeństwa została w jego cieniu, nierozpoznawalna i
anonimowa dla nieprzychylnej im reszty. To on powinien nakreślić smokom swoje
zapatrywania. Zrozumieją lub nie, nie jego zadaniem było przekonać ich do
swoich racji.
Spojrzał
z obojętnością na poruszające się cienkie wąsy niebieskołuskiej przywodzące na
myśl liczne macki czy ruchliwe czułki ukwiału. Płaskie, przystosowane do życia
w głębinach obłe ciało przypadło do gładkiego kamienia. Czyżby matrona
zapomniała, jak elegancko przysiąść na zadzie? Jak istota jej pokroju
zamieszkująca oceany mogła trafnie ocenić sytuację na lądzie? Niebieskołuscy
najmniej ucierpieli. Wciąż zasiedlali swoje pierwotne lęgowiska, toteż zupełnie
nie pojmowali istoty problemu. Jaki więc sens miało Smokosferium, skoro Barwy
reprezentowały skrajnie odmienne poglądy oraz warunki bytowe? Czy przemianie
ulegały same smoki, czy też to jego sposób postrzegania ich zmienił się na
przestrzeni lat? Było nie było, więcej czasu spędzał z dwunogami aniżeli
smokami. I w tym sęk. Towarzystwo znacząco wpływało na perspektywę.
Czarny
patriarcha nie pozwolił wybrzmieć słowom niebieskiej. Zniżając głos do
jadowitego syku, wystosował własne spostrzeżenia.
-
Sami byliście gorliwymi wyznawcami Wszechmocnych aż do chwili, gdy odeszli.
Wówczas odrzuciliście ich, twierdząc, że to oni odtrącili was. Przyjęliście to
niczym objawienie nie upewniwszy się, po czyjej stronie leży racja. -
Przysiadłszy na zadzie, czarny smok rozłożył skrzydła na całą rozpiętość,
przybierając ostentacyjnie arogancką pozę. Nikt nie zauważył, że zasłonił swoją
towarzyszkę. - Uważacie, iż macie prawo gardzić mną za to, że wciąż pozostaję
wierny swemu patronowi? Czy też przemawia przez was zazdrość, opływam bowiem w
atencję istoty przekraczającej wasze pojmowanie? - Znów zwrócił łeb ku
czerwonołuskiej samicy siedzącej na najwyższej półce, wzrokiem przeszywając
młodego adwersarza, któremu aż mina zrzedła na taką zuchwałość. - Jestem
smokiem, a przede wszystkim jestem Awatarem Przeklętego, jego najwyższym kapłanem.
I nie chowam się tchórzliwie niby robak pod kamieniem, gdy moim obowiązkiem
jest strzec Barwy. Mojej Barwy. Czarnej Barwy!
Pomruki
i posykiwania aprobaty rozlegały się coraz szerzej, zagłuszając gniewne
warknięcia oraz nerwowy łopot skrzydeł. Wiele smoków podzielało jego opinię,
choć niewiele do tej pory pozwalało sobie na sprzeciwianie się matronom
podległym Odwiecznej. Odwaga czarnoskórego prajaszczura zainspirowała ich do
działania, zbudziła w nich wolę walki, którą teraz wszem i wobec obwieszczały.
Swymi słowami Imt zdobył wielu zwolenników, lecz nie rozwiązywało to problemu.
Wciąż najpotężniejsi byli jego oponenci.
-
Zaniedbujesz obowiązki względem rodziny i masz czelność wygarniać innym ich
niedopatrzenia? - Niebieska, której imienia nawet nie chciał poznać, nie
ustawała w staraniach przywołania go do porządku. - Najmniejszy spośród nas, a
obnosi się swym jestestwem wyżej, niż sięgają jego krótkie kończyny!
-
Rozkosznie. Zatem nie posiadając racjonalnych argumentów zaczniemy się
przerzucać pospolitymi obelgami? - Imt nie zamierzał podążać ścieżką zawistnej
smoczycy, ale przejmowała go nieodparta chęć bycia opryskliwym. Już mu nie
zależało. W dowolnym momencie mógł po prostu zniknąć. - Pragnę powtórzyć, iż
nie zaniedbuję ani rodziny, ani obowiązków. I zgadzam się z tobą,
niebieskołuska, mam czelność wytykać wam braki, ponieważ ktoś musi to zrobić.
Złota Barwa jako pierwsza to zrozumiała. Biała również otworzyła ślepia.
Nadszedł czas, by czarna poszła ich śladem i pomogła wam zawczasu dostrzec
drogę ku samozniszczeniu.
Całe
Smokosferium zassało powietrze słysząc ostatnie zdanie impertynenckiego
patriarchy. Smoki na wydechu wymieniały się trwożnymi szeptami, a czarne
spoglądały na siebie z zadowoleniem, potakując rogatymi łbami.
Składający
skrzydła Imt poczuł na sobie intensywne spojrzenie młodziutkiej Wel, pełne
pasji i podziwu błyszczącego w zielonych oczach. Nigdy nie widziała, by
jakikolwiek prajaszczur z taką mocą przeciwstawiał się przewadze ogółu.
Smokosferium miałoby ją znużyć? Nie w obecności tego samca!
-
Opuszczając nas, jeszcze bardziej osłabisz swoją Barwę! - zagrzmiała czerwona
matrona ze swojej pozycji na samym szczycie. Groźnie pochyliła łeb, złowrogo
wpatrując się w zadeklarowanego zdrajcę. - W ten sposób pokazujesz, jak
nieodpowiedzialnym gadem jesteś.
-
I tu się mylisz, o Odwieczna. Dokładnie w ten sposób zyskuję dla nich siłę
płynącą z suwerenności. - Imt pozwolił sobie na nikłe uniesienie kącików
bezwargich ust. - Od tej pory sami będziemy o sobie decydować. I jeszcze jedno,
wielka matrono - kłapnął szczęką, nim rozmówczyni weszła mu w słowo - zanim
zaczniesz szkalować czyjeś imię, warto byś poznała, co też wzrasta w twym
gnieździe.
Szkarłatna
cofnęła łeb. Zakłopotana zerknęła w bok na dużo mniejszego partnera. Klekoczący
łuskami młody warczał przeciągle, a gdy Imt przyjrzał mu się uważniej,
wypatrzył wreszcie nakładające się na niego humanoidalne odbicie, które
natychmiast utrwalił w pamięci. Ani przez uderzenie serca nie wątpił, że
czerwoniec robił to samo. Druga natura obu smoków była podobna, jednakże nie
czyniła ich przyjaciółmi. Byli rywalami na każdej możliwej płaszczyźnie
egzystowania.
Wyczuwszy
okazję Imt zaatakował ponownie, a syczące dźwięki wydobywające się z jego pyska
pomknęły w gęstniejąca ciszę, bezwzględnie roztrzaskując spokój panujący we
wnętrzu potężnego wulkanu.
-
Widzisz niedoskonałość w mojej skórze, lecz nie dostrzegasz zgnilizny pomiędzy
swoimi łuskami. Jakie jest imię twego partnera, o Odwieczna? Czy nie brzmi ono
przypadkiem Nesteller? - Jadowity uśmiech rozświetlił jarzące się żółcią oczy
Imta. - Na południu Estarionu cieszy się on niemałą sławą. Chodzą słuchy, iż
jest stronnikiem ludzkiego króla...
-
Pilnuj języka, czarny pomiocie! – ryknął czerwoniec nazwany Nestellerem.
Nad
obydwoma samcami zawisł ciężar przeniewierstwa. W przeciągu chwili oskarżyciel
stanął na równi z oskarżonym, o czym uświadomiły go krytyczne, wręcz zgorszone
powarkiwania dobiegające dosłownie zewsząd.
-
Już wyszedłeś na hipokrytę, Nestellerze – wytknął mu Imt - mój język niczego tu
nie zmienia. Próbując, jak na ironię, oczernić moje imię, ściągnąłeś na siebie
podwójny gniew. Podwójny, gdyż zarówno swych braci i sióstr, jak i pozostałych
Barw. - Przerwał, by napawać się efektem swej przemowy, po czym kontynuował
bezlitośnie: - Czyż nie jest to próba wywyższenia jednej Barwy ponad resztę?
Dlaczego to czerwonołuscy prowadzą Smokosferia, gdy Barw od samego początku
było sześć? Dlaczego to właśnie wy macie ostatnie słowo w każdym sporze?
Wykorzystujecie prawo silniejszego, czy to brak pewności siebie i wątpliwości
pchają was ku władzy? Moi pobratymcy nie mają podstaw, by wątpić w głowę swego
rodu, ale czy wy możecie powiedzieć o sobie to samo? Oczywiście że nie, wszak
czerwońce bezmyślnie poprą swoją matronę i gdyby nie zwycięstwo w godach, ty
sam byłbyś nikim. - Imt przymknął czarny pysk w drwiącym wyrazie i mrużąc
powieki wysyczał przez zęby: - Jesteś. Nikim.
Paszcza
rozwścieczonego czerwonego jaszczura buchnęła ogniem. Przed ostatecznym
natarciem powstrzymała go tłusta łapa wielkiej partnerki. Wrzawa w dole
wykipiała, gdy kilku czerwonołuskich ekstremistów zaatakowało czarnoskóre
smoki. Zielone, najmocniej przetrzebione przez ludzkość, wycofywały się na
bezpieczną odległość od idących w ruch kłów i pazurów, natomiast niebieskie
wachlowały skrzelami, nie wiedząc czy dołączyć do rozgardiaszu, a jeśli tak, to
do kogo przystać.
Zapanował
chaos, któremu Awatar Przeklętego przyglądał się z obojętnością oscylującą na
granicy irytacji. Jak niewiele trzeba, by niezgoda zapanowała między prastarymi
istotami. Głupota wywyższała się nad rozsądkiem. Zaczynał gardzić własnym
gatunkiem na równi z dwunogami, jakich pragnął się pozbyć. Skakali sobie do
gardeł jak pospolite zwierzęta!
-
Na mój znak prześlesz myśl do tych, którzy przybyli tu z tobą. – Karcąco
szturchnął Wel czubkiem szkieletowych nozdrzy. Samica śmiało prezentowała
Nestellerowi dwa rzędy cienkich kłów gęsto obsadzających szczęki, co w oczach
patriarchy wyglądało poniekąd zabawnie. - Żadnego z was nie powinno tu być, gdy
dojdzie do najgorszego.
-
Ależ Imcie…
-
Nie czas na to, Wel - zmitygował ją patriarcha. - Do trzech razy sztuka, a nam
z pewnością nie odpuszczą. Nie, kiedy mają do czynienia z arcykapłanem jedynego
istniejącego Wszechmocnego.
-
Jakie są twoje rozkazy? – Smoczyca momentalnie przestała się sprzeciwiać,
gotowa wykonać każde polecenie swego autorytetu. Przekrzywiając łeb, ostrożnie
zerkała jednym ślepiem na to, co działo się kilkadziesiąt metrów wyżej, na
półce skalnej Odwiecznej.
-
Przekaż im, by na ustalone hasło teleportowali się w bezpieczne miejsce. Ty
wraz z nimi, Wel. I ustal sygnał. - Odsunął od niej łeb, by zmierzyć się ze
swoim adwersarzem. O bogowie, klekot czerwonych łusek działał na niego
drażniąco! – Moim sygnałem do działania będzie twoje imię. Nie zawiedź mnie,
proszę.
Smoczyca
leciutko skinęła łbem. Pozując na opanowaną, przycupnęła na zadzie i swobodnie
przeszła w warowanie. Czujnego oka nie spuszczała z czerwonych przywódców,
wyczekując znaku patriarchy. Nie spodziewała się jednak, że przyjdzie jej
usłyszeć przeraźliwy ryk wstrząsający jaskinią w posadach.
Odwieczna
była największą przedstawicielką smoczego gatunku, natomiast jej krzyk potrafił
ogłuszyć niemal każdego prajaszczura przebywającego w zasięgu głosu. Walczące
gady odpadły od siebie oszołomione i rozpierzchły się w poszukiwaniu drogi
ucieczki. Nawet Imt opuścił łeb. Męczący, docierający aż do mózgu wrzask
matrony powodował fizyczny ból.
Koszmarne
wrażenie urwało się tak nagle, jak się zaczęło, pozostawiając pod twardymi
czaszkami głuche dzwonienie oraz poczucie zagubienia. Tylko ona zdawała się nie
odczuwać skutków brzmienia własnego ryku.
-
Czy masz na to dowód, Imcie Czarny? - huknęła niewzruszona, a jej metaliczny,
zgrzytliwy głos rozszedł się echem w czeluściach wulkanu. – Czyżbyś mówił tak,
by znaleźć winnego podobnej zbrodni i wybielić się na jego tle?
-
Winnego zbrodni? Racz wybaczyć, chyba zdążyłem się pogubić. - Oskarżony
potrząsnął łbem, wyrzucając z niego resztki otępienia. - Od kiedy niestosowanie
się do wytycznych czerwońców zwane jest zbrodnią?
-
Podobne zdarzenie nie miało nigdy przedtem miejsca, zatem uznawane jest za
zbrodnię przeciwko smoczemu rodowi. Nie uważasz chyba, że zdradę potraktujemy
jako drobne potknięcie?
Imt
już udzielał stosownej do okoliczności odpowiedzi, kiedy ku jego zaskoczeniu
odezwała się mrugająca zawzięcie oceaniczna smoczyca.
-
Dla przeciwwagi pragnę poznać dowody świadczące o przewinie czarnoskórego
patriarchy! - Niebieskołuska uniosła się niczym wzburzona fala, a jej
melodyjny, śpiewny głos na nowo obudził milknący w dole sztorm. - Podejrzewam,
że skoro jest w posiadaniu informacji zniesławiających twojego faworyta, to
muszą być i takie, które opowiedzą się przeciwko niemu.
Z
takim argumentem Odwieczna nie mogła się spierać, nie wychodząc przy tym na
istotę obłudną lub, co gorsza, przedkładającą interes swoich ponad reszty. Nie,
kiedy pomruki aprobaty rozchodziły się echem pod sklepieniem jaskini. Czarny
gad może i był niewielkich rozmiarów, ale wrodzona przebiegłość oraz
inteligencja czyniły z niego niebezpiecznego rywala umiejącego zjednać sobie
nieprzychylnych mu słuchaczy. Wyśmienicie grał na emocjach, potrafił swym
zachowaniem uzyskać więcej niż tylko wywołać szum wokół własnej poszkodowanej
osoby. I podczas gdy w rzeczywistości był zbrodniarzem, to w oczach smoków
jawił się jako bezbronna ofiara pomówień.
Przeciągając
spojrzenie z płaskiej sylwetki oceanicznej rodaczki, matrona zwróciła się do
swojego partnera, żądając od niego wyjaśnień. Nesteller skrzywił się, parę razy
kłapnął szczęką, a nieszkodliwy biały dym kilkoma smużkami uleciał spomiędzy
jego kłów. Jakkolwiek by się nie bronił, był na tej samej pozycji co
znienawidzony czarny.
Czerwoniec
był w kropce. Osaczony ze wszystkich kierunków wyczuwał presję tak silną, że
tracił oparcie pod pazurami. Nie zamierzał się usprawiedliwiać, gdyż miał w
zanadrzu coś, co pozbawi czarnego zuchwalca pokładanego w nim zaufania. Jeżeli
konszachty z dwunogami były przestępstwem, to tę rewelację patriarcha przypłaci
życiem!
-
Jedynym dowodem w obu przypadkach jest słowo – zazgrzytał - i wzmianki
pojawiające się tu i ówdzie dot…
-
Oskarżenia wyrwano z kilku dźwięków wprawiających powietrze w drgania? -
Osłupiała niebieska matrona wyprostowała się wężowym ruchem, podkurczając pod
siebie przednie łapy i lekko przysiadając na tylnych. Imt z ukontentowaniem
spostrzegł, że jednak nie zapomniała, jak się siada. Co więcej, zwinęła swoje
płetwiaste skrzydła. - Farsa, by nie rzec dramat!
-
Nie zdążyłem dokończyć myśli, niebieska Sylyrlit - warknął Nesteller - a myśl
była taka, że niejednokrotnie widziano Imta Czarnego blisko istoty, jaką trudno
mi opisać.
Czarny
patriarcha postanowił wtrącić się w spór, byle jak najszybciej go zakończyć.
Dwunogie istoty są nieprzewidywalne i nawet najzwyklejsza rozmowa o nich może
potoczyć się najmniej oczekiwanym torem.
-
Ciebie również widuje się w towarzystwie króla Estarionu, arcypaladyna Zakonu
odpowiedzialnego za Zimną Rzeź. - Imt bez zastanowienia uderzył w metaforyczną
wyrwę powstałą wśród czerwonych łusek Nestellera, przykuwając jego niepodzielną
uwagę. I wzbudził furię tak wielką, że aż cofnął swój niewyparzony czarny pysk.
-
W przeciwieństwie do ciebie, czarnoskórcu, nie obcowałem cieleśnie z
dwunogami!!!
Gdy
doprowadzony do ostateczności Nesteller siadł, rozległy się ryki i pomruki
zdezorientowanych oraz zgorszonych nowiną słuchaczy. Czerwony samiec
rozkoszował się tym jazgotem, a jeszcze większą przyjemność sprawił mu widok
wstrząśniętej partnerki patriarchy.
-
Smok – mówił dalej - który tyle rozpowiada o nienawiści do dwunogów i
pragnieniu ich śmierci, spłodził dwunożnego potomka!
Odgłosy
rozsierdzenia i pomruki dezaprobaty dobiegały już z każdej strony. Imt nie
musiał się rozglądać, by zrozumieć, że przez odsłonięcie tego sekretu znalazł
się na bezpowrotnie straconej pozycji. Czuł na swojej czarnej skórze gromiący,
żądający wyjaśnień wzrok zgromadzenia, a wśród nich ten jeden, który ubódł go
do żywego. Lecz, co zdumiało go najbardziej, nie odczuwał potrzeby tłumaczenia
się. Owszem, zastanawiało go skąd czerwoniec wiedział o jego synu, aczkolwiek
nie zamierzał dolewać oliwy do ognia i ciągnąć tematu, który był mu nie w smak.
Nie było warto. Smokosferium nawet w czasach swej świetności było niczym w
porównaniu do sił, jakim Imt zawierzył i służył z oddaniem.
Gdy
ponownie zabrał głos, brzmiał zaskakująco cicho, zmuszając pozostałych do
zachowania przesyconego skrajnymi emocjami milczenia. Przekonany o słuszności
swoich czynów nie poczuwał się do odpowiedzialności za rzekome zbrodnie i wcale
nie zamierzał się bronić przed odtajnioną prawdą. Pragnął przedstawić swoje
stanowisko, a potem odejść. I już nigdy nie wracać.
-
Jak już powiedziałem, zrobię wszystko, by moja Barwa przetrwała. Jeśli zmuszony
będę poddańczo służyć potędze wyjątkowego dwunoga, nie zawaham się. I podczas
gdy ja walczę, tak wy tkwicie w stagnacji i zasłaniając się bzdurną
jednomyślnością wciąż rozwlekacie w czasie to, co nieuniknione! - Porwany
własną brawurą czarny smok uniósł się na czterech łapach i dumnie wyciągnął
szyję, rozkładając błoniaste skrzydła. Zakończony żądłem ogon przecinał ze
świstem powietrze, wskazując na złość i ekscytację zarazem. - Za waszymi
wielkimi słowami i pustymi obietnicami nie kryją się żadne działania. To wy nie
dbacie o nasz gatunek, pozwalając ludziom na panoszenie się pośród waszych
niegdysiejszych lęgowisk i gniazd! Jak się z tym czujecie? Nie żal wam świata,
który jeszcze nie tak dawno należał do nas? - Przemawiając z pasją, zaglądał
kolejno w oczy przywódczyniom smoczych Barw. Spojrzenia uciekały przed nim w
obawie, że mówca dojrzy w nich potwierdzenie przypuszczeń. Tylko para władczych
czerwonych potrafiła znieść tak brutalnie szczere zarzuty bez mrugnięcia choćby
migotką. – Przywołajcie wspomnienia! Natura kwitła pod naszymi łapami,
zwierzyny było dość, by wszystkich wykarmić, a magia służyła nam na co dzień.
Piskląt mieliśmy wiele, o wiele więcej niż teraz. Zmuszone żyć w
nieodpowiednich warunkach umierają, a to dlatego, że żadne z was nie ma chęci,
by zwalczyć robactwo panoszące się na naszym dziedzictwie!
Zbulwersowana
tyradą Odwieczna popatrywała niepewnie to na swojego partnera, to na czarnego
prajaszczura. Obserwowała reakcje zasłuchanego tłumu, czuła narastające
napięcie elektryzujące jej pokryte grubymi łuskami cielsko. Nie mogła już
dłużej udawać, że nie miała pojęcia o pobocznej funkcji młodego faworyta, na
którą dotąd przymykała oko. Musi uciszyć czarnoskórego wichrzyciela, póki miała
przeważającą większość. Jednakże przewaga malała w oczach, wzmożona niechęć
Smokosferium coraz częściej skierowana była na Nestellera. Nieszczęśliwa i
postawiona w sytuacji bez wyjścia smoczyca mogła tylko stać i słuchać
kwiecistej mowy wybrańca Urory kradnącego jej popleczników.
Imt
potraktował ją z góry niczym podrzędną przedstawicielkę Czerwonej Barwy. Teraz
skupił swe wysiłki na smokach, których horyzonty były równie szerokie jak
rozpiętość ich skrzydeł, aczkolwiek wciąż ograniczone. Z niesmakiem zauważył,
jak prędko smoki zmieniały front, gdy było to dla nich dogodne. Podjudzone
szybko zapomniały o prawdziwych oskarżeniach, doszukując się racji w
twierdzeniu o wywyższaniu się czerwonych. Były jak uprzedzeni ludzie.
Przerażająco przypominały dwunogów w tych ich bzdurnych niesnaskach oraz
bezsensownych antypatiach. Tak jak ludzie, smoki poszukiwały kozła ofiarnego,
którego mogły obwinić za swą niedolę. Żadne nie pomyślało, by wziąć sprawy w
swoje łapy i odmienić ponury los. Tak było wygodniej. Szukanie winnego zawsze
było łatwiejsze, niż poszukiwanie rozwiązania na swoje troski.
Czarny
patriarcha odetchnął.
-
Spójrzcie na dzisiejsze Smokosferium - zawołał z typowym dla czarnych syczącym
akcentem, a jego głos poniósł się aż pod sklepienie, kupując mu całą uwagę
licznego audytorium. - Uboższe jest o białołuskich, którzy wybrali samotnicze
życie pośród lodowych wierzchołków gór! Nie ma z nami ani jednego złotoskórego,
gdyż wiodą oni dostatnie życie wraz z elfimi sojusznikami! Czy dopiero odejście
Czarnej Barwy otworzy wam oczy na bolesną prawdę?
-
A może tak właśnie być powinno? - wtrącił nieśmiało towarzyszący Sylyrlit
samczyk o imponujących wąsach poruszających się w poszukiwaniu wody. - Może
powinniśmy iść w ślady złotej barwy i nawiązać porozumienie z rodzajem
dwunogów? Symbioza w miejsce ichniego pasożytnictwa.
Imt
z przykrością słuchał smoków wrzaskiem artykułujących sceptycyzm. Smokosferium
niemal jednogłośnie wyraziło sprzeciw pomysłowi zaszczutego niebieskołuskiego i
tylko czarne zamarły w pozornym milczeniu, oczekując na sygnał niedawno
mianowanej opiekunki.
-
Smoki się nie zmieniają - zaperzyła się zielonoskóra matrona o omszałej smukłej
figurze i bujnym wieńcu pokrytym brązowiejącym bluszczem. Bielmo pokrywało
jedno z jej jaskrawozielonych oczu, nadając jej groźnego, wojowniczego
charakteru leśnej królowej. – Bycie niezależnymi od słabych dwunogów jest dla
nas kwestią najwyższej wagi!
Od
pohukiwań aprobaty Imtowi ścierpła skóra na grzbiecie. Najwyraźniej nie jemu
jednemu przeszkadzała rozpędzająca się dyskusja zmierzająca w kierunku
nieuniknionego wybuchu, o którym świadczył docierający mimo hałasu klekot
czerwonych łusek. Jak tak dalej pójdzie, to smoki wystąpią przeciwko sobie, a
powstające animozje doprowadzą do bratobójczej wojny, która ani chybi wytępi
pozostałe przy życiu jednostki. Nie mógł do tego dopuścić… Ach, przecież mógł.
Dlaczego miał przejmować się losem Barw, gdy jego własna zyskałaby więcej niż
marne lasy estariońskiego śródlądu? Mogli zostać jedynymi przy życiu smokami,
zasiedlić wszystkie mokradła Khaldunu i świętować swoje wspaniałe odrodzenie.
Być czymś ponad bezimienne jednostki podlegające bezsensownym hierarchiom.
Mogli porzucić patriarchat na rzecz wolności wyboru i zmienić się, a nie tkwić
w swych sztywnych jak zrogowaciała skóra przekonaniach, które wpędzą je do
grobów. Dotychczasowe działania, bądź ich brak, nie przyniosły oczekiwanego
rezultatu, zatem konieczne było wprowadzenie pewnych zmian… Dokładnie! Tego
właśnie potrzebowały smoki w tych czasach: autonomii i przemiany. I to on
zrewolucjonizuje smoczy świat. Będzie prekursorem nowego porządku, jaki
nastanie po wielkiej czystce. Selekcja naturalna nie obejmowała smoków, ale
najwyższa pora sięgnąć po radykalne środki i uczynić to, co niezbędne na drodze
do stworzenia nowego świata.
Wykorzystując
zgiełk i zamieszanie wywołane kłótniami oraz zaostrzonymi sporami, Imt z
zainteresowaniem prześledził otaczające go trzy Barwy smoczych rodów. Wśród
wielkich niebieskich najwyraźniej znalazł sympatyków, lecz czerwone i zielone
nigdy nie podzielą jego zdania. Zielone nie stwarzały realnego zagrożenia.
Wymierają. Jako jedyne nie mogą uchować młodych w liczbie wystarczającej do
przedłużenia gatunku. Bez dostępu do magicznych splotów wymrą, a on z
przyjemnością przyspieszy ten proces. Pozostaną czerwone, ale i one, bez
względu na swe monstrualne rozmiary, są dla Pana błahostką.
-
Wel – syknął - czy wolność absolutna jest dla was do przyjęcia? Czy czarne
smoki podzieliłyby tę ideę?
-
Patriarcho, przecież to nie do przyjęcia, by zmieniać wieloletnie tradycje...
-
Odpowiedz, co ty uważasz. I zapytaj
czarnych! - nalegał, zbliżając łeb do jej zakrzywionych rogów osłaniających
szczękę. - Natychmiast!
Zmieszana
jego nagłą zmianą cofnęła się nieco, lecz posłusznie wykonała rozkaz, milknąc i
jakby zamykając się w głębi umysłu. Imt zrobiłby to sam, niestety nie znał tych
gadów tak dobrze jak podopieczna, w związku z czym nie był w stanie nawiązać z
nimi stabilnego kontaktu. Będąc wcieleniem cierpliwości nie ukrywał, że w tej
sytuacji czas odgrywał istotną rolę, jednak doczekał się satysfakcjonującej
odpowiedzi szybciej, niż zakładał.
-
Jeżeli będziesz ich prowadził, nie sprzeciwią się. Ufają ci bezgranicznie. I ja
ci ufam, Imcie. Nie dbamy o to, co zrobiłeś, bo zrobiłeś to dla nas.
Gdyby
nie fakt, że była smoczycą z krwi i kości, jednoznacznie stwierdziłby, iż w jej
jasnozielonych ślepiach czai się prawdziwa romantyczna miłość ckliwych
dwunogów. Znał to wejrzenie, choć nie wyzierało z oczu, które wyryły się w jego
wspomnieniach. Tamte, z tęczówkami czarnymi jak noc, należały do dwunożnej
samicy o śnieżnobiałej skórze.
Imt
nie czuł się dobrze z tym, co musiał uczynić, lecz nie miał wyboru. Może i
podjął decyzję pod wpływem impulsu, ale był pewien, że tak właśnie powinno być.
To była ich przyszłość. I rozpoczynała się dokładnie tu i teraz. Uczucia Wel
nie odciągną go od raz przyjętego zamierzenia, byli w końcu prajaszczurami,
miłość nie leżała w ich naturze. Była prokreacja. Poza tym nie mógł z nimi
zostać. Nie teraz. Musiał odzyskać ich dom, by poprowadzić Czarną Barwę ku
chwale i rozkwitowi.
-
Wel, znikniecie natychmiast po tym, jak wypowiem czerwońcom wojnę. Nie
przerywaj mi, proszę - niemal ludzkim gestem uniósł pazurzastą łapę, uciszając
otwierającą pysk samicę i równocześnie przyciągając niechcianą uwagę narwanego
Nestellera. - Nie pozwólcie, by Barwy odkryły wasze lęgowiska, nieważne, jak
bardzo bratać by się chciały. Przysięgam, że dołożę wszelkich starań, by nie
dopuścić do waszej krzywdy, ale niczego nie mogę obiecać. Jak nie mogę obiecać,
że wyjdę cało z wojennej pożogi.
Młoda
Wel z miękkim kłapnięciem zamknęła pysk, kiwając głową. Nie pytała, nie
prosiła, nie żądała, wszystko bowiem zostało już powiedziane. Żywiła tylko
nadzieję, że ich losy jeszcze się splotą. Była czarną smoczycą i była dumna, że
patriarcha pokłada w niej zaufanie.
Imt
obrócił łeb ku przyciągającemu go wzrokiem czerwońcowi. Jeśli dzisiejszy plan
nie pójdzie po jego myśli, to niewątpliwie przyjdzie im spotkać się w miejscu
dalekim od tego, w którym aktualnie gościli. Musiał zapamiętać każdy szczegół
jego ludzkiej postaci. Jeśli Pan pozwoli, odnajdzie czerwońca i zniszczy, a
będzie przy tym tak nieustępliwy i zawzięty, że rozmiary oraz ognisty dech nie
ocalą go przed czarnoskórym nemezis. Mając na wyciągnięcie pazurów potęgę
Wszechmocnego nie musiał obawiać się porażki. Niemniej byłby głupcem, gdyby nie
brał jej pod uwagę.
Ostatnie
minuty dzieliły go od całkowitego zniszczenia zamkniętego światka trwającego w
stagnacji, wkraczającego już w szkodliwą fazę regresu. Wszystko się zmieniało,
nawet długowieczni elfowie ulegali sile postępu. Dlaczego więc te przeklęte
gady nie mogły choć odrobinę ugiąć karków i przyjąć na siebie tego, co
nieuniknione? Dostosuj się, albo zgiń. Odwieczne prawo rządzące życiem odnosiło
się także do prajaszczurów, zdetronizowanych władców Khaldunu. I tylko on jeden
odważył się wyłuszczyć im prawdę, na którą wciąż pozostawali ślepi. Niech gniją
we własnych marzeniach i tęsknotach za dawną chwałą. Niech zdychają zapomniane,
odesłane w niebyt, przeklęte przez ludzkość, bogów i Wszechmocnych. Imt nie
pragnął takiego losu. Jedyne, czego w tej chwili pragnął, to śmierci tych,
którzy zakwestionowali jego wizję lepszego świata.
Nie
patrząc na towarzyszkę, wziął głęboki wdech i wybił się umięśnionymi tylnymi
nogami. Rozkładając skrzydła uderzył nimi raz i drugi, wznosząc się na wysokość
najwyższej półki skalnej. Zawisł naprzeciw gargantuicznej samicy, hardo zajrzał
w jej wyzierające z ciemności pomarańczowe oczy i krzesząc z siebie resztę
zachowanej odwagi wysyczał deklarację, która dotarła do otworów słuchowych
każdego smoka przebywającego w sercu wygasłego wulkanu.
-
Czarna Barwa wypowiada swoje stanowisko w Smokosferium, czerwona smoczyco. Od
tej pory czarnoskóre oraz czerwonołuskie smoki stają się wrogami, a wszelkie
próby kontaktu uznane zostaną za akt agresji. Pozostaje wam już tylko modlić
się do utraconych Wszechmocnych o łaskę szybkiej śmierci.
Cisza.
Potworna cisza bolała bardziej niż niedawny wrzask czerwonej matrony. Zuchwały,
maleńki Imt nie odrywał jadowicie żółtych oczu od zastygłej w osłupieniu
szkarłatnej smoczycy zwanej Odwieczną. Nie widział w niej autorytetu, wzoru
cnót i ideałów, jakich usilnie doszukiwał się we wszystkim, co mieniło się jego
zwierzchnikiem. Była spasioną bestią o małych oczkach i małych ambicjach,
żerującą na słabości poddanych oraz wykorzystującą ich strach i dezorientację
przeciwko nim samym. To jej osoba była najsłabszym ogniwem w smoczym rodzie.
Trzeba ją z tego łańcucha wykluczyć.
Nie
mógł się powstrzymać, by nie wypluć jej w pysk tego osobistego spostrzeżenia. I
uczynił to z niemałą ochotą. Och, słodka satysfakcjo, wyraz jej przebrzydłego
pyska był nagrodą samą w sobie. Ale za nagrodą szła również kara pod postacią
zrywającego się do lotu szkarłatnego adwersarza. Kruchy pokój pękł jak kość
zmiażdżona smoczymi szczękami. Widok nacierających na siebie wielobarwnych
smoków był tego potwierdzeniem, przykrym, lecz koniecznym.
Wel! - krzyknął w myślach, dając sygnał
podopiecznej.
Musieli
stąd uciekać. Musieli jak najszybciej zniknąć za horyzontem zdarzeń i w ukryciu
przeczekać najgorsze. W ucieczce nie było powodu do wstydu. Wręcz przeciwnie,
był to skuteczny środek do osiągnięcia konkretnego celu. Niech tamci wystawiają
się na atak. Oni z rozkoszą skorzystają z nadarzającej się szansy. Zupełnie jak
teraz. Za głupotę i lekkomyślność płaci się wysoką cenę, a Imt nie posiadał
żadnej z tych przywar.
Patriarcha
nie widział jak jego smoki jeden po drugim znikały bez ostrzeżenia, bo
sprowokowany czerwoniec puścił się za nim w pościg ciasnym kominem Góry
Tajemnic. Imt był słabszy, ale w swych niewielkich rozmiarach dostrzegał liczne
korzyści. Na pełną rozpiętość skrzydeł mieścił się w coraz węższym pionowym
korytarzu, dzięki czemu zachował prędkość, podczas gdy jego oponent zmuszony
był kulić swe podziwu godne skrzydła i wspomagać się pazurami.
Sporządzony
naprędce plan ucieczki okazał się efektywny w starciu z rozjuszonymi czerwonymi
gadami. Wielka matrona nie mogła za nim podążyć, nie mieściła się bowiem w
kominie wulkanu, a pospieszna teleportacja przy jej rozmiarach stwarzała ryzyko
przeciążenia nurtu. Nie mogła także wywrzeć zemsty na Czarnej Barwie, która
najzwyczajniej w świecie teleportowała się ku bezpiecznym gniazdowiskom do
wtóru gorzkich słów patriarchy. Wykiwał ją jak głupie zwierzę. Szyderstwo w
najgorszej postaci, widowiskowo zaprezentowane przed szeroką publiką.
Imt
wystrzelił z krateru niczym czarny pocisk. Obracając się wokół własnej osi
zerknął w dół, na przeciskającego się przez wyszczerbiony wylot Nestellera. Od
samego początku zakładał utrzymanie czerwońca w zasięgu wzroku, toteż z góry
zarzucił pomysł uciekania się do użycia ścieżek magii. Jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z zamierzeniem, będzie miał dla Pana wspaniały podarek w postaci
czerwonołuskiego zwolennika ludzkiej władzy. I przy okazji bezstratnie
pozbędzie się czerwońca, którego wielka sylwetka przysłoniła właśnie
wierzchołek Góry Tajemnic.
Czarny
smok podkulił skrzydła, z impetem spadając na mknącego ku niemu rywala. Będąc
dostatecznie blisko, rozcapierzył ostre pazury chcąc wbić się w pomarańczowe
podgardle, gdy nagle czerwona smuga odbiła w bok, zamaszyście bijąc skrzydłami.
Imt okręcił się w miejscu i rozwinął swoje, by wyhamować pęd. Smagnął ogonem, o
centymetry unikając płomienia mogącego wypalić mu skórę na zadzie. Co poszło
nie tak? Dlaczego ciężki Nesteller uniknął bezpośredniej konfrontacji zwrotnego
czarnego?
Okrążali
się, połyskując gibkimi ciałami w promieniach słońca, niemal beztrosko szybując
nad tonącym w chmurach kraterem wulkanu. Mimo doskonałego wzroku nie
dostrzegali ziemi w dole, a jedynie miękką biel gęstej zasłony, w której łatwo
się zgubić.
Kolejny
płomień strzelił z rozwartej paszczy czerwonego prajaszczura i trafił w
powietrze, gdy nurkujący czarny zwinnie umknął gorącemu oddechowi.
W
podgardlu Imta wezbrał kwas zdolny wyżreć łuski wraz z cienką błonką trzymającą
je w całości. Przemknął pomiędzy chmurami rozdzierając je od środka i wyłonił
się nad przeciwnikiem, strzykając spomiędzy kłów solidną ilością zielonożółtej
cieczy. Chybił. Ponowił atak, ale Nesteller za każdym razem zmieniał tor lotu,
obracając się w powietrzu przez lewe skrzydło.
-
I co ci z tego przyjdzie, czarnuchu? – wrzasnął Nesteller, znikając pośród
bieli. - Chciałeś mnie zabrać do swojego nadzorcy, niewolniku? To przyznam, że
popełniłeś błąd, przymierzając się do mnie z pazurami. Nie tak rozpoczyna się
pojedynek, amatorze!
Przejrzał
go. Imt na moment stracił czujność, zaprzepaszczając jedyną szansę ściągnięcia
czerwonego do dominium Pana. Szybując w ciepłym powietrzu, patriarcha rozglądał
się ostrożnie i nasłuchiwał. Metaliczny szczebiot docierał zewsząd i znikąd
zarazem. Esencja trzeszczała. Opadł w dół, lecz Nesteller wciąż się nie
pojawiał, ukryty za zasłoną chmur. Powinien zniknąć, odpuścić walkę z
przewyższającym go rozmiarami samcem i…
Siła
uderzenia rzuciła nim kilkanaście metrów w dół, wyrzucając poza zasłonę białych
wstęg, prosto na skaliste zbocze masywu. Imt desperacko bił skrzydłami, pragnąc
uniknąć zderzenia z ostrymi odłamkami i udało mu się to na tyle, by niezgrabnie
osiąść na pokruszonych skałach. Odłupane kawałki niegroźnie wbiły mu się w
skórę. Gęsta, niemal czarna posoka wypływała z rozoranego ostrymi pazurami
ciała. Rana tuż pod prawą łopatką nie była poważna, ale czarny smok musiał
rozdzielić uwagę między regenerację a walkę z bestią pikującą ku niemu z kulą
ognia rozrastającą się w paszczy. Poruszanie skrzydłem sprawiało ból, lecz wola
przetrwania wymazywała z jego myśli tę niedogodność.
Czerwony
smok rzygnął ogniem. Olbrzymia sfera pękła z hukiem tuż przed pyskiem
uskakującego czarnego. Okruchy skalne osunęły się spod jego chwytnych łap,
wymuszając na zepchniętym do defensywy patriarsze walkę o zachowanie równowagi.
Przegrał z grawitacją, gdy lawina zabrała go ze sobą w dół.
Nesteller
przez kilka machnięć skrzydłami wisiał nad stokiem i zadowolony z przebiegu
pojedynku ruszył za coraz szybciej zsuwającym się czarnym. Szykował się do następnej
salwy ognia, kiedy kwasowa plwocina trafiła go w ozdobione małymi kolcami
nozdrza.
Przepełniony
cierpieniem ryk rozdarł niebo i ziemię potęgując lawinę, w której kłębach pyłu
znikał czarny jaszczur. Czerwony samiec zawzięcie miotał łbem, bezskutecznie
usiłując strącić grubą warstwę żrącego kwasu i pilnując, by przypadkiem nie
dotknąć jej przednimi kończynami. Wylądował gdzie bądź i z mocą przywalił
czubkiem pyska o kamienną ścianę. Wycierając niemiłosiernie palące miejsce tylko
wszystko pogorszył, rozsmarowując plwocinę na wrażliwe okolice szczęk. Potrzebował
wody, natychmiast! Warcząc, zwalczał narastającą histerię. Spieniony kwas
spenetrował już cieniutkie łuski, docierając do łączącej je tkanki. To nie była
rana, jaką można zregenerować bez uprzedniego pozbycia się gęstej, lepkiej
cieczy pokrywającej nozdrza i wargi.
Zdenerwowany
do granic poczytalności czerwonołuski wybił się i poszybował ku majaczącemu w
oddali brzegowi, porzucając rannego czarnoskórego. Musiał pozbyć się tego
paskudztwa najszybciej, jak to możliwe. Na tyle szybko, by nie zważać na
obecność cienia kładącego się na jego wielkich, najeżonych kolcami plecach.
Cienia, który mimo odniesionych ran i skaleczeń opętańczo bił skrzydłami.
Imt
spadł niespodziewanie, wykorzystując nieostrożność czerwonego giganta. Wbił
pazury w punkty na szerokim grzbiecie, gdzie kolce rzadziej wyrastały spomiędzy
łusek i uczepił się go niby pasożyt, z oporem zagłębiając w twarde muskuły.
Rozjuszony Nesteller chlastał na boki ogonem i potrząsał rogatym łbem pragnąc
strząsnąć z siebie mniejszego rywala, ale jego szaleńcze podrygiwania były
bezowocne.
Ogłuszający
ryk rozległ się pod chmurami, gdy niewielka ilość żrącego kwasu spłynęła między rozcapierzone palce czarnego smoka.
Mieszając się z krwią tworzyła syczącą, pryskającą na wszystkie strony
szkarłatną pianę torturując czerwone monstrum i doprowadzając je do utraty
zmysłów.
Imt
odrzucił pomysł teleportowania czerwońca do swego Pana. Postanowił wykończyć go
tu i teraz, korzystając z wrodzonych predyspozycji do zadawania śmierci przy
jak największej ilości bólu. Żołądek podszedł mu pod gruczoły jadowe, gdy jego
składający skrzydła wierzchowiec w ostatnich podrygach przechylił się,
przechodząc w swobodny spadek.
Z
szaloną prędkością mknęli na spotkanie spienionemu oceanowi, przygotowując się
na zderzenie z grzywiastymi falami.
Płonące
nienawistnie pomarańczowe ślepię zerknęło na odrywającego się z wolna Awatara
Przeklętego. Nesteller bezgłośnie życzył mu sczeźnięcia w objęciach
Wszechmocnego. Był większy i silniejszy, a mimo to czarny smok pokonał go!
Pokryte
krwią i wyżerającą ciało plwociną pazury wyśliznęły się z ran, gdy dwa olbrzymy
z łoskotem uderzyły o fale. Znikając pod powierzchnią granatowej kipieli
pomknęli każdy w innym kierunku.
W
przebłysku świadomości opadający na dno Imt ujrzał łodzie rybackie zacumowane
tuż przy brzegu, na którym roiło się od ludzi. Nie dbając o czerwonego
adwersarza rozsunął palce czterech łap i odbił się od piaszczystego dna.
Wykorzystując szczątkową błonę pławną popłynął niczym ryba, pomagając sobie
gwałtownymi ruchami skrzydeł i ogona. Sól oceaniczna dostawała się do rany. Nie
mogąc nic na to poradzić, podążył do opromienionej słońcem powierzchni.
Wielki
czarny smok wynurzył się z wody i wzbił pod nieboskłon, wzburzając
nienaturalnej wielkości fale - docierając do brzegu chwiały maleńkimi łódkami,
ciskając nimi o przystań i uszkadzając ich drewniane kadłuby oraz burty.
Rozpalone furią spojrzenie żółtych oczu spoczęło na tłumie stojących na
odległym brzegu dwunożnych gapiów, a sam widok jego rozpostartych skrzydeł
wzbudził w nich panikę słyszalną nawet na grzmiących otwartych wodach.
Wtem
czarny potwór zniknął, pozostawiając po sobie wyłącznie zmąconą wodę. I
rozhisteryzowaną ludność na skraju obłędu.
***
Zwijał się na drewnianej posadzce
tarasu jak nadepnięty pędrak. Rozszarpana skóra i mięśnie pod łopatką pulsowały
bólem regenerowanej tkanki. Drugi raz otrzymał cios we wrażliwy punkt na
plecach. Za pierwszym razem ostrze paladyna wraziło się w jego humanoidalną
postać, by przy kolejnym czerwony smok dobił go swoimi pazurami.
Sól
paliła nie gorzej niż płomień Nestellera, wywołując w ledwie dochodzącym do
siebie czarnym smoku niekontrolowane spazmy. Jego prawie ludzka postać drżała w
gorączce, gdy leżąc przewracał się z boku na bok. Skóra na brzegach rany
odnawiała się zbyt wolno. Zalewał go zimny pot i dyszał urywanie.
Prawdopodobnie
on i Nesteller byli pierwszymi smokami walczącymi na śmierć i życie, a nie w
popisowych pojedynkach godowych, jak miało to miejsce pomiędzy samcami jednej
Barwy. To będzie paskudna wojna, której świat nie przetrwa.
-
Jakże żałuję, iż nie było mi dane uczestniczyć w Smokosferium, mój miły Imcie.
- Słysząc zabarwiony wesołością głos Pana, czarny smok przełknął ślinę i
przymknął powieki. Nie było mu do śmiechu. Cierpiał katusze, podczas gdy jego
zwierzchnik przyglądał mu się z niezdrowym zainteresowaniem. - Mógłbym się
wiele nauczyć o behawiorze prastarych smoków.
Szczupły
mężczyzna z łopotem jedwabnych szat przykucnął przy rannym i płynnym, pełnym
gracji ruchem wysunął rękę z obszernego rękawa. Przerażony smok zamarł.
Wszystko w nim krzyczało, by nie zaprzestawał wicia się w męczarniach, które
choć trochę odrywało go od rzeczywistej udręki. Cokolwiek zamierzał zrobić mu
Pan, nie będzie to nic miłego…
-
Już dobrze, mój mały Imcie, zaraz nadejdzie ukojenie - troskliwy głos wybrzmiał
przy uchu dwumetrowego humanoida. Ciepła dłoń pieszczotliwie dotknęła jego
nagiego boku. - Widzisz? I po cóż te nerwy?
Cierpienie
zniknęło. Opadający brzuchem na deski podłogi, z policzkiem wciśniętym w
rozgrzane słońcem drewno Imt czuł jak jego ciało wciąż z mozołem odzyskuje
sprawność po nieoczekiwanym starciu. Paskudna rana pod łopatką zasklepiała się
i nie towarzyszyły już temu żadne przykre dolegliwości. Panaceum dotyku Pana
ukoiło jego zmysły, wyleczyło udręczony umysł.
Dotyku,
który w jednej sekundzie mógł stać się niemożliwą do wytrzymania katorgą.
-
Chcę wiedzieć, jak do tego doszło, Imcie - głos Pana tracił na łagodności,
zastępowany niepokojącą stanowczością - w najmniejszym szczególe. Lecz teraz
pozwolę ci zdrowieć w spokoju, albowiem ważniejsze sprawy zaprzątają moje
myśli.
Unoszone
oddechem ciepło sunęło wzdłuż mięśni na przysłonięte złotym pektorałem plecy.
Jasnobrązowy palec o rdzawym odcieniu wśliznął się pod zmyślną biżuterię,
delikatnie za nią ciągnąc.
-
Wyjawisz mi wszystko, a potem zajmiesz mój czas do momentu, gdy znów nie
będziesz potrzebny gdzie indziej - rozkazał Pan ze słodkim uśmiechem
odsłaniającym podwójne kły. - A teraz zdrowiej, Imcie. W tym stanie mi się nie
przysłużysz.
Imt
wreszcie odpoczywał - bezwolny, opętany koszmarną wizją przyszłości, pogrążony
dźwiękiem wietrznych dzwonków ginących pod błękitem wiosennego nieba oraz
różowych koron kwitnących wiśni.
Dlaczego tak potężne, piękne istoty
noszą w sercach tak wielką gorycz? - pomyślał tuż przed zaśnięciem.
Odpowiedź
nie nadeszła. Pogrążony w regeneracyjnym śnie stracił kontakt ze świadomością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz