piątek, 30 lipca 2021

Komplement #3

     Przez całe życie nie usłyszałam tylu komplementów, co przez ostatni miesiąc... Naprawdę. W sumie fakt, że Neth czyta bez specjalnej zachęty jest największym z nich, lecz to, co miało miejsce ostatnio... tak, właśnie dla takich chwil i sytuacji właśnie tworzę. Ambrozja dla mej duszy, Nutella na me serce.


    Rozkosznie piękna letnia pogoda. Plac zabaw. Paladynka w najlepsze szaleje z przyjaciółkami, podczas gdy stadełko zaznajomionych rodziców przesiaduje w swoim gronie. W pewnym momencie część udaje się pilnować rozbestwionej dziatwy, podczas gdy reszta korzysta z możliwości odpoczynku po ciężkim dniu pracy. 

    Jestem wśród tych drugich. I kiedy tak stoję odrobinę na uboczu obserwując poczynania żywiołowych trzylatek, podchodzi do mnie Neth. Już po minie widzę, że zaraz uderzy czymś mocnym. Nie odrywam jednak spojrzenia od piaskownicy czekając, aż przejdzie do sedna.

    Długo czekać nie muszę.

    - Który zginie jako pierwszy?

    Pytanie zbija mnie z tropu. Przyznaję, spodziewałam się wszystkiego, ale nie nawiązania do powieści.

     - A niby dlaczego którykolwiek miałby zginąć? - odpowiadam pytaniem na pytanie nie kryjąc zdziwienia. Neth jak dotąd ani razu nie interesował się daleką przyszłością moich postaci fikcyjnych. - I czemu w ogóle pytasz? Dopiero pierwszy tom kończysz.

    - No ale który z nich?

    Wzdycham teatralnie kupując sobie czas do namysłu. Waham się, bo wcale nie chcę nikomu zdradzać dalszej historii. Ale Neth nalega. No dobra, myślę sobie. Chce spoilera? Świetnie! 

    Serwuję go więc na życzenie klienta. Indywidualne zamówienia realizuję od ręki. Smacznego.

    A Neth bynajmniej nie jest zaskoczony.

    - Wyobraź sobie, że znalazłem kawałek, który jak nic pasowałby do tej sceny! Tekst genialnie oddaje emocje, sytuację, no wszystko! - opowiada z tak ogromnym entuzjazmem, że wręcz trudno oderwać od niego oczy. Nie potrafię uwierzyć, że po dwudziestu rozdziałach tak dalece zaangażował się w historię, że w głowie, do losowo wyszukanych piosenek zaczyna tworzyć fanfiki. Jestem wzruszona i zaczynam słuchać go z tą szczególną, wygłodniałą uwagą cechującą docenionego amatora. - Wracając z pracy włączyłem zapętlanie i wyobrażałem sobie tę scenę. No po prostu zajebiście pasował!

    - Nie żeby coś, ale mam już szkic tej sceny, pod inną muzykę - nieśmiało próbuję sprowadzić go na ziemię, ale proponuje mi przeczytanie części lirycznej. Widzę, że mu zależy, a ja i tak nie mam nic do stracenia. - Ok, pokaż mi tekst.

    Poza tym, że to jakieś tandetne rapsy, to potraktowany po macoszemu tekst śpiewany jest niczego sobie. Wyciąć marną wyliczankę ze środka i piosenka byłaby nawet całkiem dobra do osłuchania. I, przyznaję szczerze, słowa rzeczywiście odnoszą się do sytuacji. Mimo to dziękuję mu uprzejmie, bowiem całość nie wpasowała się w moje standardy. 

    Rozmawiamy jeszcze długą chwilę i podczas gdy Neth opisuje mi, jak to wszystko widzi oczyma wyobraźni, tak ja milczę, choć mam ochotę zasypać go szczegółami własnej wizji. Poczyta. Jakieś pięć tomów później, ale wierzę, że poczyta. Bo jak sam od serca mi wyznał, bardzo mocno zżył się z bohaterami.

   

    I właśnie w ten sposób znajduję motywację, by mimo wszelkich przeciwności pisać dalej. Póki na tym świecie będą ludzie cieszący się z mojej twórczości, póty będę to robić. I choćby skały śpiewały znajdę wydawnictwo, które wyda tę historię. Bo jest tego warta.

 

🎵Metamorphosis - James Paget🎶

wtorek, 27 lipca 2021

Inspiracja

     Obecnie najbardziej inspiruje mnie twórczość Anttiego Martikainena. Kompozytor porwał mnie bez reszty. A moją wyobraźnią wstrząsnął do tego stopnia, że nadal nie potrafię się odnaleźć w ilości notatek oraz motywów, jakie napłodziłam... a jestem dopiero gdzieś w połowie jego twórczości...😍

 

 



niedziela, 25 lipca 2021

Poprawki...

     Ruszyłam z poprawkami i póki co morduję prolog. Albo to prolog morduje mnie, ledwie zaczęłam, a już zdążyłam się pogubić. Nie wiem, czy to kwestia nadchodzącej krwawej łaźni, czy raczej wałkowania początków od zbyt długiego czasu, ale... nie widzę tego. A jak już, to raczej w czarnych barwach. 

    Nie ukrywam, nie potrafię pisać początków i dlatego też Główną Powieść zaczęłam od Drugiego Tomu z myślą, że zrobię coś na podobieństwo retrospekcji. A jednak życie wraz z kilkoma osobami bardzo szybko zweryfikowało mój pomysł dając mi do zrozumienia, że tak to se ne da. Dużą rolę odegrał w tym Neth twierdząc, że zaczynanie od dupy strony to żadne zaczynanie. Że fajnie byłoby się dowiedzieć, jak to wszystko się zaczęło. No i zaczęło się.

    I chyba powinnam być im za to wdzięczna, ponieważ patrząc z obecnej perspektywy napisanie Pierwszego Tomu było bardzo dobrym rozwiązaniem. W Drugim nie ma już żadnej retrospekcji, tylko "wspomnienia" oraz nawiązania do rozwijającej się spójnej całości. Właśnie ten rozwój wypadków oraz nakreślanie postaci w Pierwszym Tomie najbardziej mnie zmęczyły, choć są konieczne, by dostrzec zmiany zachodzące w bohaterach (szczególnie jednym, najbardziej skomplikowanym). Neth zapewnia mnie, że jest dobrze. A ja już po trzech stronach mam ochotę rzucić to w cholerę...

    A może po prostu to mnie, autorce, wydaje się to wszystko nudne w obliczu rozkręcających się wydarzeń z późniejszych rozdziałów oraz tomów. Może jest tak dlatego, że wiem, co będzie potem. I to potem ciągnie mnie jak pszczołę do miodu każąc wybiegać myślami daleko w przód. Nie ukrywam, że lubię pisać pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji sceny. Lubię, gdy coś się dzieje, krew płynie strumieniami, śmiertelnicy walczą o przetrwanie, ścierają się armie, a rozpalona do białości miłość kwitnie w najlepsze nie szczędząc pikantnych szczegółów. Wiem, że chwile spokoju i wytchnienia są potrzebne, staram się je urozmaicać humorem sytuacyjnym czy osobistymi dramatami, ale... przeraża mnie myśl, że czytelnicy po prostu się znudzą. Tak jak ja czasami się nudzę czytając innych, nierzadko lubianych przeze mnie autorów. 

    Ech, znów wątpliwości nie dają mi żyć, tworzyć, spać. Wiedziałam, że tak będzie. Tak jak wiedziałam, że przed tym nie ucieknę... no nic, pozostaje mi robić to, co robią wymyśleńcy z mojego świata - walczyć do samego końca. 

czwartek, 22 lipca 2021

Obiecanki-macanki, a głupiemu radość...

     Tak jak jeden z głównych bohaterów, tak i ja nienawidzę składać obietnic. A to z tego względu, że potem muszę je spełniać. I jako się rzecze, tako się robi...

    Obiecałam sobie, że kiedy Neth dobije dwudziestego rozdziału, to zacznę wprowadzać poprawki i przygotowywać całość (prolog + 24 rozdziały) pod wysyłkę do wydawnictw. Wszystko pięknie ładnie, ale ten czas niespodziewanie szybko nadszedł, niemiło mnie zaskakując. A wszystko przez to, że ostatnie kilka rozdziałów Neth dosłownie pochłaniał na pojedynczych posiedzeniach (jeden rozdział to średnio 25 stron), co w jego przypadku jest praktyką niebywałą. Z drugiej jednak strony akcja mocno przyspieszyła i podejrzewam, że biedaczek traci poczucie czasu.

    Dobra tam. Mamy końcówkę lipca. Jestem aktualnie przy końcu drugiego tomu. Mając wiatr w żaglach z początkiem sierpnia wprowadzę ostatnie szlify do pierwszego i... aż mnie żołądek rozbolał od myślenia. Zdecydowanie za dużo myślę i niepotrzebnie się nakręcam. Zbędny stres. Będzie, co ma być. Na spokojnie doklepię 7 tom. Może w międzyczasie otrzymam z wydawnictwa satysfakcjonującą mnie odpowiedź (humor się mię czyma), a jak nie, to... w sumie nie wiem, co dalej. Neth powstrzymuje mnie przed macoszeniem na blogu, a ja po prostu nie chcę, żeby historia wraz z moimi dzieciątkami marnowała się nieprzeczytana. Ale wszystko po kolei. Wątpliwości na bok, podobnie nieprzyzwoity entuzjazm.

    Ło bogowie, znów zaczynam wszystko nadmiernie przeżywać... znając życie, zanim Neth wróci z pracy, zdążę przeżyć 83 stany emocjonalne...

wtorek, 20 lipca 2021

Komplement #2

     Ha! Tak jest! Wiecznie poważny Neth z grobową miną czytający Główną Powieść w końcu się przełamał i... roześmiał rozbawiony sceną mającą miejsce w 18 rozdziale! Swoją drogą, jedną z najlepiej ukazujących niepoprawność głównego bohatera. 

    Może wydawać się to dziwne, ale tak, dla mnie to największa nagroda za godziny spędzone nad klawiaturą. W takich jak ta chwilach widzę, że świat przedstawiony jest żywy, plastyczny, wciąga czytelnika i zmusza go do myślenia, wyobrażania, łączenia faktów, przeżywania... Zaczynam myśleć, że naprawdę udało mi się osiągnąć jeden z pomniejszych celów: realizm świata przedstawionego oraz indywidualizm postaci. Oczywiście zaraz rzeczywistość przywali mi w pysk pięścią wątpliwości, co by zbyt pięknie nie było, ale... ale naprawdę cieszę się, że mój pierwszy czytelnik przeżywa to, co czyta. 

I naprawdę pragnę wierzyć, że ta historia, bohaterowie oraz antybohaterowie warci są poświęconego im czasu...

środa, 14 lipca 2021

Wakacje!

     Pojęcie wyjątkowo dla mnie względne. Dla większości społeczeństwa jest to czas, w którym rodzinnie opuszczają miejsce zamieszkania w celach wypoczynkowych oraz rekreacyjnych, na jeden lub kilka dni. Akceptowalne przeze mnie wakacje są wtedy, gdy Paladynka jest w żłobku, Neth w pracy, a ja nie muszę ruszać się z domu, spotykać z ludźmi i mogę cały wolny czas przesiedzieć przed monitorem i klawiaturą, ze słuchawkami na uszach oraz ulubioną muzyką. Kiedy mogę przebywać w miejscach, których nie znajdzie się na mapach. Pośród istot, które nigdy nie istniały. I uczestniczyć w wydarzeniach, które zapamiętam na długo...

    I dopiero wtedy naprawdę wypoczywam.

    W związku z tym przez rzeczone społeczeństwo nie jestem osobą uznawaną za poczytalną/normalną, o czym wielokrotnie bywałam uświadamiana. Dlatego mimo gadulstwa nauczyłam się milczeć i w pracy prawie w ogóle nie odzywam się na tematy nie mające związku z obowiązkami zawodowymi. O moim hobby (nałogu?) wiedzą raptem cztery osoby, nie licząc Netha, rzecz jasna. I wcale mi nie spieszno, by komukolwiek ujawniać swoje prywatne życie. Taki stan jak najbardziej mi odpowiada. Strefa komfortu czy bezpieczeństwo? Nie, po prostu potrzeba świętego spokoju.


🎵Hunter Hunted - David Chappell🎶

poniedziałek, 12 lipca 2021

Twoja twarz mówi wszystko...

     ...co skrywa serce. Gówno prawda. Aczkolwiek zabawna w swej prozaiczności.

    Neth podczas czytania kolejnych rozdziałów ma tak znudzoną minę, że sama już nie wiem, czy tak bardzo nie chce mu się tego robić, czy też po prostu wygląda tak już z natury. Ilekroć go o to pytam, tylko dziwnie na mnie spogląda i wraca do przerwanej czynności. Czasem zmienia rękę, którą podpiera głowę. A czasem tylko się marszczy, bo znów przeszkadzam. 

    Podejrzewam, że ja sama nie wyglądam lepiej podczas, dajmy na to, oglądania kontrowersyjnych treści w Internetach. Pozostaję do bólu neutralna, wyzbyta wszelkich oznak zainteresowania wykonywaną na niewielkim ekranie czynnością, bierną czy aktywną. Zdawałoby się, że od niechcenia śledzę poczynania wątpliwych aktorów. A mimo to wewnętrznie zafascynowana jestem wszystkim, co rejestruje mój mózg.

    Kiedyś, w pełni swego specyficznego poczucia romantyzmu Neth wyznał, iż chciałby zobaczyć moją twarz podczas seansu wiadomej treści filmów. Z zupełnie pozbawionym wyrazu obliczem uniosłam wtedy wzrok znad ekranu smartfona, skupiłam spojrzenie na jego błyszczących figlarnie ślepkach i równie wypranym z emocji głosem odparłam, że właśnie widzi. Po czym, nie poświęcając mu więcej czasu, wróciłam do swojego świata.

    Konsternacja.

    Trafiony-zatopiony. 

    Inaczej rzecz ma się podczas procesu tworzenia. Wtedy przejawiam pełną gamę emocji w zależności od aktualnego poziomu nawenienia. W zgodzie z rzeczywistością, im więcej weny, tym wyższy poziom ogólnego zdurnowacenia.

piątek, 9 lipca 2021

Kiedy w duszy gra muzyka...

     Są takie dźwięki, melodie, tony, które potrafią poruszyć nawet najbardziej zatwardziałe dusze. Dla mnie na chwilę obecną jest to Sky Sounds Marcusa Warnera. 

    Powoli przekonuję się, że w obecnych czasach maseczek i paranoi ludziom brakuje uśmiechu. Inaczej. Brakuje im ludzi, którzy po prostu by się do nich uśmiechnęli. Tak z serca. Bezinteresownie. Nie tylko kącikami ust, ale i oczami, mimiką, sylwetką. 

     Udziela mi się klimat chłopaków...


czwartek, 8 lipca 2021

Strachy na lachy, ale jakieś tam były

     Wena wróciła! A już wczoraj wpadałam w popłoch... Przez ostatnie dni absolutnie nie potrafiłam się skupić, albowiem koncentracja wyparowała wraz z falą upałów oraz z wolna wyciszającą się czerwoną rzeką. Jednak kurczowo trzymałam się płodnej wyobraźni, która ani na moment mnie nie zawiodła. Stworzyłam dwa genialne (moim skromnym zdaniem) motywy i niestety prędko nie wcielę ich w życie. Jeden wjedzie w czwartym tomie. Drugi na pewno zahaczy o trzeci, lecz rozwinie się dopiero później, na przestrzeni zdarzeń. A jeszcze jeden, o którym nie mówię głośno, wyląduje w tomiku opowiadań, hehe. I teraz już sama nie wiem, komu kibicować... Pochrzaniło im się wszystko pod moją nieobecność. 


    Aby na przyszłość uniknąć strachów, lęków oraz ogólnie przyjętej zasady kontrolowanej paniki postanowiłam odnotowywać w kalendarzu aktualny poziom nawenienia. I przy okazji zaznaczać na jakim etapie pracy jestem. Liczę, że wyjdzie mi z tego całkiem interesująca krzywa wydajności. I może potwierdzą się moje przypuszczenia, jakoby cykl miesięczny miał ogromny wpływ na stabilność połączenia ze światem równoległym.

    Niech zatem się dzieje! 




niedziela, 4 lipca 2021

Tryb czytelnika/autora?

     Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy przypadkiem nie mam w psychice czegoś na podobieństwo przełącznika pozwalającego mi wejść w tryb czytelnika lub autora, który uruchamiam w zależności od rodzaju lektury. Naprawdę, zaczyna mnie to przerażać, bo sama już nie wiem, czy ja jestem porażająco beznadziejna w tym, co robię, czy to inni osiągnęli niebywałe mistrzostwo...

    Kiedy czytam rozdziały mojego autorstwa, zawsze znajduję coś, co mi się nie podoba. Zawsze coś zmieniam, dodaję, usuwam, przerabiam... zawsze. Za-wsze! Nawet gdy rozdział wybitnie mi się podoba, to zawsze znajdzie się powód do przeróbki lub naniesienia poprawki. Jak gdybym szukała czegokolwiek, do czego mogłabym się przyczepić. Nawet nie na siłę. Ja po prostu to znajduję. Bo zawsze jest coś, co trzeba udoskonalić (po prawdzie to jestem typem, który szlifowałby diament aż do utraty materiału... wiecznie niezadowolona z efektów swojej pracy).

    Rzecz ma się zupełnie inaczej, kiedy sięgam po tytuły znanych (i mniej znanych) autorów. Nieistotne co to za pozycje, ponieważ odnoszę wrażenie, jak gdyby były napisane na najwyższym poziomie. Poziomie pozostającym daleko poza moim zasięgiem. Albo to ja sama nie zwracam aż tak szczegółowej uwagi na czytaną treść. Lub też podświadomie wyłączam wewnętrznego krytyka wiedząc, że nie mam wpływu na słowo drukowane. Skupiam się na fabule, bohaterach oraz opisach, a i owszem. Śledzę płynność wydarzeń, chronologię oraz zależności. Niedociągnięcia, nawet najmniejsze, potrafią mnie skutecznie odstręczyć na długi czas. Grafomania już w ogóle, podobnie jak marysuizm. W dwóch ostatnich przypadkach nierzadko odstawiam lekturę, a kilka książek w ten sposób pożegnałam, oddając do biblioteki. 

    Niemniej, jest to wyjątkowo deprymujące doznanie. Deprymujące, ponieważ koniec końców nie wiem, czy to ja mam beznadziejny warsztat, czy też jest to kwestia nadmiernej samokrytyki, jaką wykształciłam już we wczesnym dzieciństwie. Ewentualnie elastycznego umysłu pozwalającego na dostosowanie się do lektury. Pojęcia nie mam, od czego to zależy, ale często popadam w wątpliwości i czuję się zniechęcona. Do tego stopnia, że wiele razy głośno myślałam, czy po prostu nie wrzucić tego wszystkiego w "odcinkach" na bloga, bo przecież to nie przejdzie. I wtedy na scenę wchodzi Neth.

    Nie jest typem lizusa. Jego bezpośredniość i szczerość wywołuje u mnie zgrzytanie zębów. I coraz częściej po prostu te zęby zaciskam, by w milczeniu i względnym opanowaniu przemyśleć jego słowa. Wiecie co? Mam podstawy, by mu ufać. Nie jest zawodowym recenzentem ani redaktorem. Nie jest krytykiem literackim o wysublimowanym guście, bogatym w doświadczenia. Nawet nie lubi czytać książek. A jednak twierdzi, że dobrze mu się czyta to, co piszę i błędem byłoby wrzucać to na bloga nie próbując uprzednio szczęścia w wydawnictwach. Ile by to szczęście nie miało mnie kosztować czasu i nerwów... 

    Nie, Neth nie jest mężem, który powie żonie tylko to, co chce ona usłyszeć, byle mieć święty spokój. Te jego pomarańczowe oznaczenia mówią wszystko, co JA chcę wiedzieć. I chyba mam szczęście, że w świecie pełnym kółek wzajemnej adoracji trafiłam na kogoś, kto bez ogródek potrafi przekazać własne myśli, jakie by one nie były. 

     Reasumując: niska samoocena każe mi myśleć, że problem leży w moich umiejętnościach. Słowa jedynego czytelnika temu przeczą. Wiem, że nic nie wiem. Tyle w temacie.

 

P.S. Neth akurat jest typem, który czytając powieści wiele by w nich pozmieniał, bez względu na gatunek czy autora. Nie ma tytułu, w którym coś by mu nie podpadło. Tak było z Harrym Potterem, a nawet książkami z serii Dragonlance, którymi próbowałam go zarazić (za wyjątkiem Brygady Kanga, w której prawie nic nie zmienił).

piątek, 2 lipca 2021

O wenie słów parę

Weno moja:

Kochanko kapryśna!

Córko Muzy!

Siostro Inspiracji i Natchnienia!

Matko Kreatywności!

Gdzie ty, kurwa, jesteś, gdy cię przy mnie nie ma?!

(Oda Yanusha do Grażkhi, 2021 rok, tłumaczone)


... czyli o nieszczęsnym tygodniu każdego miesiąca, podczas którego wykrwawiam się na śmierć i całkowicie opuszcza mnie inwencja twórcza.

    Przez ostatni rok uważnie obserwowałam swoje postępy na drodze tworzenia i zauważyłam specyficzną zależność pomiędzy kreatywnością, a moim kobiecym stanem psychofizycznym. Aktualnie znajduję się w najgorszym stadium, w którym za nic nie potrafię się skupić na połączeniu ze światem opisywanym. Po prostu go tracę. Zupełnie nie czuję bohaterów, nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji, w jakich się znajdują, a większość świetnie rozwijających się wątków nagle traci dla mnie sens. Muzyka mi nie smakuje i przestaje do mnie trafiać. Wszystko wydaje mi się beznadziejne. Niektóre zdania czytam po dwadzieścia razy: wcześniej mi się podobały, a teraz coś w nich nie pasuje, ale ni diabła nie wiem, co. Rodzi się we mnie frustracja, bo przecież chcę pisać, posunąć tę historię dalej, ale jestem zablokowana przez cholerną burzę hormonalną. Nie wymyślam wtedy niczego nowego. Mój umysł jest jałowy. Jestem pusta w środku. 

    I to mnie przeraża. 

    W dniach takich jak ten dusi mnie myśl, że już tak zostanie. Że tym razem z tego nie wyjdę. Że inspiracja nie wróci, a wena opuści mnie na dobre. To jest straszne. Przez tydzień w miesiącu chodzę nabzdyczona i to nie przez wzgląd na hormony (choć mają one w tym swój udział), tylko przez świadomość, że odebrano mi to, co sprawia mi tyle przyjemności i radości. Odebrano mi ważną część mojego życia. 

    Mam świadomość, że to etap przejściowy, po którym nastąpi niezły boom kreatywności. A przynajmniej, nie zapeszając, tak było dotychczas. Neth zwykle mi radzi, żebym w tym okresie na siłę nic nie tworzyła, tylko poczytała coś innego, zagrała w grę, zajęła czymś czas. I ma rację. Ale nie potrafię. To jak uzależnienie, a w tym właśnie momencie jestem na głodzie. I na szczęście nie odbijam sobie tego na otoczeniu, bo to nie wina ludzi, że natura stworzyła kobiety w taki, a nie inny sposób. I wcale nie zamierzam kłamać, że jest super, pięknie i rewelacyjnie. Bo nie jest.

    Jak każdy człowiek mam chwile słabości i nie wiedzę w tym nic złego ani tym bardziej wstydliwego. Nic, z czym należałoby się kryć. Chcąc tego czy nie, muszę to przeczekać.