wtorek, 28 września 2021

Drugi strzał

    Otrzymałam maila z drugiego wydawnictwa, w którym informują, że zapoznają się z moją propozycją wydawniczą. Jak rany, bardzo lubię takie wiadomości. Odzyskuję człowieczeństwo. I dostaję wtedy zastrzyk motywacji. Przyda mi się bardzo, bo dziwnym trafem utknęłam w połowie dwudziestego siódmego rozdziału... mogę tu zastosować zapisy liczbowe? Mogę, prawda? To mój blog, więc mogę wszystko. A nie, nie mogę. Ale zapis liczbowy nieco zaoszczędzi mi czasu i literek. Kocham literki, ale nawet ta obsesyjna miłość miewa swoje granice. Jak na przykład teraz. I znów te moje wycieczki myślowe...

    Wracając do tematu, oczywiście liczę się z natłokiem pracy, jaki mają redaktorzy w molochach wydawniczych, aczkolwiek wysłanie maila to kwestia kilku minut (bądźmy szczerzy, kto w tych czasach nie używa draftów?). Mnie też się w pracy zdarza zapomnieć odpisać na wiadomość (dodam, że nagminnie, co by siebie nie wybielać - ale tylko w przypadku mało istotnych tematów). W każdym razie jestem podbudowana. Nie oczekuję nie wiadomo czego, nie jestem próżna ani naiwna. Ale będę czekać. I odliczać umowne dni.

    Tymczasem, kiedy moja wena wybrała się w samotną podróż na kraniec świata, mnie pozostaje już tylko nadrabiać czytelnicze zaległości...

🎵Tempest - David Chappell🎶

poniedziałek, 27 września 2021

No żal...

     O bogowie, spójrzcie litościwym okiem na wasze żałosne dziecię, które popełniło tak tragiczny konspekt. Mea culpa, mea maxima culpa...

    Czy ja naprawdę to wysłałam..?! Okażcie łaskę...

    

🎵Beyond the World's Edge - Antti Martikainen🎶

sobota, 25 września 2021

Gorączka sobotniej nocy...

    ...mnie nie dotyczy. Chociaż trochę się zgorączkowałam wysyłając pierwszy tom do kolejnego, nowego wydawnictwa zastępując to, które odpadło. Zawsze w takich sytuacjach niepotrzebnie się stresuję i nakręcam. Zupełnie, jak gdybym musiała osobiście wydzwaniać i oficjalnie się prezentować. Chwała bogom, że w obecnych czasach posiadamy niemały wybór kanałów komunikacyjnych. Fobia społeczna to paskudna sprawa... ale przynajmniej przygotowałam sobie fajny draft maila na przyszłą wysyłkę!

    Dobra, napaliłam się, a teraz wszystko gaśnie, kiedy powraca chłodna, jesienna rzeczywistość. W każdym razie ja nic nie tracę, a zyskać mogę naprawdę wiele. A mimo to po cichutku liczę na pozytywny odzew tego jednego, jedynego... i jestem diabelsko zmęczona całym dniem spędzonym z nadaktywną Paladynką. Jak rany, zazdroszczę dzieciom ich niespożytej energii. Aczkolwiek obawiam się, że gdyby dorośli nosili w sobie taki ładunek energetyczny, to zakrawałoby to o hiperaktywność. Hehe, ciekawie jest to sobie wyobrazić, doprawdy.

    Kończąc dygresję, brak mi sił oraz weny na dzisiejsze pisanie. I tak oto kolejny plan niewolniczo narzucony przeze mnie samą nie ma szans się ziścić. Chciałam do końca września zamknąć tom drugi, a potem nanosić poprawki. Oj nie. Jak skończę w pierwszym pełnym tygodniu października, to będę szczęśliwa. Co prawda zostały mi niecałe cztery rozdziały, ale nie zamierzam pisać po łebkach, nie ma to najmniejszego sensu. Zbyt wiele można przeoczyć. Zbyt wiele spłycić. Absolutne nie wchodzi to w grę.

    Dla ciekawych mojego procesu twórczego mogę napisać, jak to mniej więcej wygląda:

  1. Napisanie kawałka/rozdziału - w zależności od wielu czynników bywa to kilka do nawet kilkunastu stron (rekordem był pełny rozdział, jeden z krótszych, jakieś 19 stron, napisany ciągiem).
  2. Przeczytanie uprzednio napisanego kawałka/rozdziału - zwykle dnia następnego, rzadziej jeszcze tego samego (w tym czasie nanoszę też pierwsze poprawki, dodaję coś nowego lub po prostu piszę dalej).
  3. Przeczytanie całego rozdziału od początku - i znów poprawki, dodatki, ewentualnie zalążek kolejnego rozdziału.

    To tak w skrócie. Nierzadko czytając pewne sceny mam ochotę wydrapać sobie oczy i bynajmniej nie dlatego, że mi się nie podobają. Chodzi raczej o nadmierną wielokrotność, tzw. do porzygu. A kiedy coś mi nie pasuje, to już zakrawa o masochizm. Bywa, że niektóre fragmenty czytam "do kanapki" w pracy (tak, sporo też wkładu w moją twórczość ma telefon). A już szczególnie te, które bardzo mi się podobają. No dobra, te uwierające także, jako że zmuszają mnie do głębokiej refleksji nad tym, co schrzaniłam, a czego jeszcze nie zauważam. 

  

🎵Time to Rise - Phil Rey, TJ Brown, Reinecke Van Der Merwe🎶

piątek, 24 września 2021

Kalejdoskop

     Kalejdoskop myśli, uczuć, wrażeń. Stała zmienna bezustannych doświadczeń, przeświadczeń, refleksji. Potrójne standardy, potrójna oscylacja nastrojów, potrójne spojrzenie w trzech wymiarach.

    Nie, nie krwawy tydzień. Zaczynam poważnie podchodzić do przypuszczenia ponownego ataku na poszczególne wydawnictwa, ale kompletnie nie wiem, jak się do tego zabrać. Poza tym jednym nie otrzymałam jeszcze żadnej jednoznacznej odpowiedzi. Dochodzę do wniosku, że czasami wystarczyłoby zwykłe idź pani w **uj, aniżeli takie myszkowanie się po kątach. Mniej stresu, zdecydowanie. I jakaś taka stabilność psychiczna, absolutnie. Akurat tego mi teraz trzeba, stabilizacji emocjonalnej. Jestem rozerwana na kawałki, a że szwaczka ze mnie żadna, nie potrafię poszyć sobie życia duchowego. Nie wiem, może materiałów kiepskich używam, albo co. Może to nie wina jakości, a ilości, co ja tam wiem, nie znam się. I chociaż w sferze zawodowej oraz rodzinnej układa się bez zarzutu, to jakiś cień kładzie się na tym wszystkim ponury. Ilekroć patrzę w górę, ten udaje, że wcale go nie ma. I dobrze skubanemu wychodzi ten kamuflaż. Teraz już wiem, że reprezentuje on niespełnione oczekiwania. Złośliwa personifikacja ambicji przewyższających zwykłego śmiertelnika. A przecież spełniam się na niemal każdej z trzech płaszczyzn, czegóż zatem pragnę więcej, by porywać się z motyką na słońce i kopać promienie? Ach, ociupiny szczęścia. I kolejnej ociupiny cierpliwości. Tak z pół litra, na dobry początek. A potem się zobaczy. Potrójnie.

    Z dwudziestu siedmiu rozdziałów drugiego tomu nagle zrobiło się trzydzieści, tyle contentu (jak to mawia Neth) doszło. Aktualnie jestem na rzeczonym dwudziestym siódmym. Wspominałam już, że zaczynałam od drugiego właśnie? Dokładnie rok temu był on już ukończony, a Neth popchnął mnie do napisania pierwszego, coby ludzie mogli się dowiedzieć, jak to wszystko się zaczęło. No i zaczęło się. Ale jacy ludzie, ja się pytam? Czyta tylko on. Póki co, podpowiada głos serca. Przecież bez ustanku powtarzasz sobie, że gdy tylko nawiążesz współpracę z wydawnictwem, będziesz miała w rękawie kilka gotowiuśkich tomów. Brzmi rozsądnie. Aczkolwiek wszelkie wymówki brzmią rozsądnie. Wszystko brzmi rozsądnie, gdy pragnie się w to wierzyć. Ale sama wiara nie wystarczy. Z drugiej strony, czy wykradane z każdego dnia bezcenne godziny wystarczą? Czy pasja, włożone w pracę uczucia, energia oraz poświęcenie wystarczą? Czy mimo wszystko liczy się jedynie łut szczęścia, szansa jedna na milion? Czytając pewne popełnione książki z żalem pochylam się ku temu drugiemu...

     Nie zaprzestaję jednak walki. Wypieszczę drugi tom, zamknę go tak, jak pierwszy, i przypuszczę szturm na niczego niespodziewające się metaforyczne mury wydawnictw. A potem, jak gdyby nigdy nic, z miętową herbatką w ulubionym kubku oraz przewrotnym uśmieszkiem na ustach przejdę do tomu trzeciego szykując dzieciakom nie lada wyzwanie...

  P.S. O bogowie, wiecie jakie to zajebiste uczucie, kiedy przeglądam memy, wysyłam najlepsze Nethowi, a on kwituje je sytuacją z powieści? Och, kiedyś wyznam Wam prawdę, dlaczego z taką zawziętością i radością piszę. Wskazówka: nie są to wartości materialne.


🎵Synthesia - Antti Martikainen🎶

czwartek, 16 września 2021

Przeforsowana

     Jak w tytule. Chyba ostatnio przegięłam z pisaniem, zaniedbując sen, odpoczynek i posiłki. Doprawdy, miałam tak głęboką fazę, że już nie kontaktowałam, co mówią do mnie ludzie. Żyłam w swoim świecie i za nic miałam rzeczywistość, wyjątkowo słabą w obliczu tego, co działo się w mojej głowie. I nadal się dzieje. Nie ukrywając, mam problem wrócić do drugiego tomu... tylko dlatego, że jest już napisany, ale wymaga poprawek oraz recenzji Netha. Nic nowego w nim nie wyczytam i niczego odkrywczego nie znajdę. A przynajmniej takie odnoszę wrażenie, być może mylne. Trzeci tom również wymaga poprawek i brakuje mu kilku ostatnich rozdziałów, ale zanim do nich dojdę, niechybnie minie trochę czasu. A już zacieram łapki na kontynuację...

    Najpierw jednak muszę wyzdrowieć. W międzyczasie czytam sobie Jaina Proudmoore: Wichry Wojny z uniwersum World of Warcraft i muszę przyznać... jestem zawiedziona (ale nie tak, jak nieszczęsnym Przebudzeniem Cieni). Fabuła, jak na Christie Golden, jest cokolwiek płytka. Nie wspomnę o błędach interpunkcyjnych oraz literówkach, jakie moje czepialskie oko wychwytuje bez udziału woli. Razi mnie to. Bardzo. Mój perfekcjonizm każe mi zgrzytać o siebie paznokciami. W każdym razie jest to lekka lekturka, którą czyta mi się szybko w celu wzbogacenia wiedzy z zakresu fabuły jednego z moich ulubionych światów.

     A propos drugiego tomu. Coraz więcej rozdziałów nie wymaga poprawek i nie wierząc w swoje talenty oraz metodycznie rozwijane umiejętności szukam dziury w całym. Wciągnęłam nawet Netha w dysputę na ten temat, lecz on również nie jest przekonany, w czym rzecz. Otóż wydaje mi się, że akcja jest o tyle ciekawa, że odwraca uwagę czytelnika od ewentualnych błędów. Wiadomo, kiedy zabawa trwa w najlepsze, to mało kto zawraca sobie głowę duperelami. Druga możliwość tyczy się moich umiejętności, które w przeciągu dwóch lat rozwinęłam na tyle, by osiągnąć zadowalający poziom. Nie, dla mnie nigdy nie będzie on zadowalający. Zawsze będę porównywała siebie do lepszych, zdolniejszych, potomków polonistek, absolwentów Harvardu, ludzi mających w rodzinie pisarzy albo wydawców itepe. Tak, sarkam sobie troszeczkę, co by żalów nie wylewać (nie napiszę, ile szmir przeczytałam spod piór poczytnych autorów, o których dziwnym trafem słuch zaginął już po pierwszym wydaniu...). W każdym razie jest jeszcze trzecia opcja: Neth jedzie po łebkach. I byłaby to najbardziej prawdopodobna z możliwości, gdyby nie fakt, iż niejednokrotnie zasugerował mi pewne zmiany, w szerszej perspektywie znacznie lepiej oddające sytuacje i bohaterów. 

    Jestem więc w kropce. Idę czytać. 

 

 🎵Loyal Heart - Phil Rey🎶

niedziela, 12 września 2021

Chętki

     No i napisałam część pierwszego rozdziału siódmego tomu (aktualnie wiercę i poprawiam drugi, żeby wreszcie dokończyć trzeci tom, jak na ironię). W klimatach militarno-batalistycznych. Obrzydliwie polubiłam jednego bohatera, który gościnnie wystąpi w czwartym tomie. O bogowie, chyba za dużo zdradzam szczegółów. A niech ci wydam tę powieść i wyjdzie na to, że spojleruję własną twórczość, ale, jak rany, nie mam się z kim dzielić pomysłami i przemyśleniami! I aż mnie nosi, bo gaduła ze mnie na potęgę...

    Tak swoją drogą, co do scen bitew i pojedynków. Wczoraj siedziałam na ogródku i starałam się zrelaksować przeglądając artsy w telefonie i tym samym poszukując dalszej inspiracji do pisania. Szukam tak sobie, szukam i szukam, a tu nagle jebut-pierdut i nie wiem co się stało. Zamiast atrakcyjnych dla oka scen bitewnych w stylu fantasy zaczęło mi wyświetlać okładki, uwaga!, poradników opisywania scen batalii oraz pojedynków! No ja nie wiem. Myślałam, że pisanie to tak trochę jak jazda na rowerze, wiecie: wsiadacie, pedałujecie, staracie się utrzymać równowagę i pilnujecie drogi. Z początku idzie wam słabo, ale z czasem zaczynacie śmigać. Nie widziałam poradników, jak rozpocząć naukę jazdy na rowerze (zapewne gdzieś takowe istnieją). A poradników anglojęzycznych, jak opisywać sceny walk i pojedynków znalazło mi chyba z siedem, mimo, że nie szukałam... Co ze mną nie tak, że się do tego nie stosuję? Czy dlatego, że nie przeczytałam tych poradników, sceny przedstawiane w moim świecie będą, nie wiem, pozbawione plastyczności i bogactwa opisów, z zaangażowaniem wszystkich zmysłów włącznie? Czy naprawdę trzeba poradnika, by stworzyć coś swojego na podstawie tego, co rysuje wyobraźnia? Więc albo to ja jestem nienormalna, że piszę na pałę, albo oni, że piszą, jak inni mają pisać. Wskazówki, owszem, to dla mnie zrozumiałe, wręcz pożądane, gdy ktoś tego szuka. Ale poradnik..? Ostatni poradnik z pisania, do jakiego się w życiu zastosowałam niemal sprawił, że rzuciłam swoją pasję uważając, że jestem grafomanką nadużywającą przysłówków, rozwalającą dialogi opisami, przedstawiającą wygląd bohaterów już w momencie ich poznawania itp. itd. (wiele tego jeszcze, a szkoda czasu na przytaczanie). Dwie osoby wtedy kazały mi się jebnąć w dekiel (dzięki Neth, dzięki KaySeeEZ) i pisać tak, jak czuję, czym umiejętnie sprowadzili mnie na ziemię, a za co jestem im dozgonnie wdzięczna.

    I, jako istota skrajnie uparta i lubiąca czasem unieść się honorem, nie zamierzam dotykać więcej poradników. Wolę poczytać, jak inni autorzy rozwiązują te kwestie, choć w kilku tytułach spotkałam się z opisami bitwy w stylu: przygotowania do starcia, krótka notka, że było krwawo i brutalnie i jebs!, już po bitwie, hurra, palimy zwłoki, opłakujemy zmarłych, chlejemy z żywymi. Ostatniego dobrego opisu bitwy to chyba u Tolkiena uraczyłam. Nie pamiętam, ale chyba w serii Dragonlance także coś było. W Malazańskiej Księdze Poległych jeszcze nie dotarłam do dobrej bitwy (nie licząc pierwszej w Ogrodach Księżyca, która mocno mnie zawiodła...), ale sukcesywnie zmniejszam dystans.


 🎵Suicide Mission - Dos Brains🎶

piątek, 10 września 2021

Ciekawostka przyrodnicza #1

    Ponarzekałam sobie wczoraj, że nie potrafię przepchnąć 24 rozdziału i wiecie co? Przepchnęłam go. I wcale nie jest taki zły. Co się zmieniło? Licho wie. A przynajmniej ja nie wiem. Chyba nie te klimaty, nie ten nastrój, nie ten flow. Czasem tak mam, że jak mi wejdzie chętka na opisanie bitwy, to wymaluję taki obraz batalii, że głowa mała. Wtedy nie ma szans na namiętne romanse czy wzniosłe sceny. Liczę się jednak z faktem, iż ogranicza to moje skromne możliwości czasowe.

    Zatem na pisanie czego mam teraz ochotę? Prologu drugiej serii. Tak... I kiedy słowo pisane stoi w punkcie historii, tak myśli błądzą dużo dalej, jako że wszystko to już przeżyły. Świat idzie do przodu, a ja jako narrator skwapliwie spisuję wydarzenia, co by dla potomności zostało. Ale takiej potomności 18+. 


🎵Enter Infinity - Antti Martikainen🎶

czwartek, 9 września 2021

Chwilka narzekania

     Rozdział 24 jest mi w solą oku. Jak bym na niego nie patrzyła, tak ni cholery mi się nie podoba. I nie rozumiem, dlaczego. Nie potrafię zostawić tego tak, jak jest, na później. Gdzieś z tyłu głowy wciąż słyszę irytująco cichutki głosik mówiący, że jak tylko to zostawię, to nie pójdę o krok dalej. Ostatnio ogarnęłam ponad osiem stron ciągiem, z wymiernym efektem. Teraz dzień w dzień czytam kolejne osiem stron i krzywię się nie mając pojęcia, co mi tu nie pasuje. Albo to kawa wykrzywia mi twarz, zdążyłam już stracić orientację.

    Tak czy owak, Neth wreszcie ruszył dalej. 9 rozdział byłby perfekcyjny, gdyby nie jedna nieścisłość, jakiej dopatrzył się Redaktor-Korektor. Generalnie nie jestem przekonana, czy to rzeczywiście nieścisłość, czy kwestia niewiedzy bohatera. Muszę przeczytać całość, wtedy się okaże. Na chwilę obecną pozostawiam na pomarańczowo. Trochę mnie to pocieszyło, bo to już trzeci, w którym Neth choćby literówki nie znalazł. A przeczytał na raz, czyli jest interesująco. Nie to, co 24...

    Czy 24 rozdział może być nudny dla mnie, jako że jestem autorką i to wszystko wiem? Czy dla czytelnika będzie to smaczek, który naruszy dalsze pokłady ciekawości? Chyba naprawdę ostatni raz przeczytam niepasującą scenę i albo coś zmienię, albo zostawię do oceny Netha... Tak naprawdę nic innego mi nie pozostaje, prawda? Stać w miejscu, albo iść krok dalej...


🎵Anecdotes - Jo Blankenburg🎶

niedziela, 5 września 2021

Koniec idylli

     I koniec weekendu. Tyle miałam napisać. I w sumie napisałam. Pełne zakończenie 23 rozdziału. No i jak wczoraj narzekałam, że nie potrafię poczuć jednej postaci, to ostatecznie tak się w nią wczułam, że teraz nie potrafię wrócić do głównych. Zupełnie różne realia. Przeciwne bieguny. Fajnie.

   Dziś mało co już ogarnę do powieści, ale za to mogę pochwalić się odświeżonym wyglądem mojej pracowni (Neth kręci głową z politowaniem, no nie mogę z nim...). Tak, jestem stworzeniem silnie terytorialnym, co widać wyraźnie zarówno w domu, jak i w miejscu pracy. Nie znoszę, kiedy rzeczy nie leżą na swoich miejscach, choć własności Netha i Paladynki walają się gdzie popadnie... w każdym razie, cieszę się bardzo, że malowanie salonu już za nami. Widok pyłu na podłodze podnosił mi ciśnienie niezgorzej niż kawa...

    Nie przedłużając, bo i po co, przedstawiam Wam moją wielka małą pracownię:


🎵Frozen Synapse - Audiomachine🎶

sobota, 4 września 2021

Tyle wygrać!

     Nie zrozumie tego nikt oprócz rodziców zdziczałych kilkulatków. Paladynka z samego rana pojechała na nocowanie do dziadków, toteż ujrzę ją dopiero... jutro wieczorem! Tyle wygrać, to po prostu jak loteria fantowa! Tyle czasu. Tyle spokoju i ciszy. Eeee tak, może nie do końca ciszy, jako że zaraz po zamknięciu drzwi uzbroiłam się w słuchawki i wyekwipowana w owsiankę oraz kawusię zasiadłam przed komputerem. 

    Jak rany, miałam cały poranek na pisanie... i jak na złość wena nieszczególnie skora była do współpracy. Chyba opis wyjątkowo skomplikowanego stroju wyczerpał moje pokłady energii... nadal wydaje mi się jakiś sztywny, suchy, odbiegający od tego, jak dotychczas pisałam. Jedna z postaci również jest cokolwiek specyficzna, nieobliczalna, a tutaj jakoś, ja wiem? Nader spokojna. No nic. Wrócę do tego jeszcze jakieś pięć, może osiem razy. I pewnie nadal nie będę zadowolona. W takim wypadku zostawię do oceny mojemu wiernemu czytelnikowi. A potem się zobaczy.

    Wena. O niej wiele można pisać, a ja już nawet poemat napisałam, więc nie ma co tego roztrząsać. Postanowiłam ją trochę napędzić postem, ale co mi z tego przyjdzie, to nie wiem. Szczególnie, że naprawdę muszę się wysilić, by wczuć się w konkretne, dynamiczne postacie, w pierwszym tomie występujące sporadycznie, teraz nabierające znaczenia. Rozdziały z nimi muszą być wyszlifowane, inaczej nie oddadzą powagi sytuacji, momentów grozy i niepewności. Neth ostatnio daje mi słaby feedback, więc pomijając pomarańczowe wersy muszę wypytywać go, jak odbiera poszczególne sceny. Nie marudzi i nie kręci nosem, a to już pozytywny sygnał. A ja i tak muszę wiedzieć, dla własnego spokoju, co myśli i czy nie brakuje mu w tym czegoś istotnego. Zbeształ mnie, że jakby brakowało, to by mnie w tej materii uświadomił. Tak, znów komplikuję, szukając dziury w całym. Jeszcze mi nożyczki zabierze, a tego bym chyba nie przeżyła...

    W każdym razie mam silne postanowienie, by zamknąć dziś 23 rozdział. Jest weekend, Paladynka u dziadków, można odpocząć i zrelaksować się po pracy. A w tej istny sajgon: zamknięcie i otwarcie miesiąca, w międzyczasie wypadły nam z zespołu dwie kluczowe osoby, kolejna jest z nami zaledwie od kilku tygodni, a jeszcze inna przejęła obowiązki poprzedniej i wciąż raczkuje. Musiałam ogarnąć rzeczy, którymi zajmowałam się ponad pół rok temu, a chyba nie muszę nadmieniać, że od tamtej pory zmieniło się prawie wszystko... Oczywiście poczułam się do odpowiedzialności, aby obecne wydarzenia skwitować na swój sposób, nie szczędząc biedaczkom czarnego humoru.

    - Zobaczycie, dziewczyny, jeszcze będziemy się z tego wszystkie śmiały - zawołała X pocieszającym, aczkolwiek odrobinę drżącym głosem.

    - Tak, w psychiatryku - pozamiatałam.


 🎵Faraway - Antti Martikainen🎶

czwartek, 2 września 2021

Notatki

    Zapanował niekontrolowany chaos w moich notatkach. Mniejsza o, że są praktycznie wszędzie, to jeszcze ich szukam w miejscach, w których teoretycznie być nie powinny. I co najciekawsze, znalazłam kilka całkiem istotnych zgub. W zeszytach.

    Jestem zboczoną maniaczką artykułów papierniczych. Mam mnóstwo zeszytów, notatników i karteczek samoprzylepnych, a wszystkie mają z góry określoną rolę. W jednym zeszycie rozpisuję plany rozdziałów przed pisaniem. W drugim zeszycie zapisuję istotne wątki lub krótkie informacje, żeby nie umknęły mi na przyszłość. W trzecim zeszycie rozpisuję streszczenie każdego ukończonego rozdziału. W czwartym znajdują się podpunkty w stylu konspektu. Piąty jest pusty i tak bajerancki, że nie wiem, na co go przeznaczyć. Szósty czeka w pogotowiu, jeśli zabraknie kartek w którymś z poprzednich. Do tego dochodzą jeszcze trzy sztuki na luźne myśli, albo jako brudnopisy. I segregator z koszulkami wypchanymi pomysłami na kolejne tomy. I bloczki samoprzylepne w pięciu kolorach. I dwa (w szufladzie mam jeszcze z dziesięć) małe notesiki na pomysły, których nie zmieszczę na karteczce...

    Ja wiem, jestem cholernie nieekologiczna. Ale mam takie skrzywienie, że uwielbiam pisać. Ręcznie. Mogę wtedy szybko nabazgrać, pokreślić i jeszcze pokreklać, kiedy coś nowego nasunie mi się na myśl. W kuchni, gdy gotuję i w salonie, gdzie pracuję. W innych pomieszczeniach mam telefon, gdzie - o zgrozo - też zapisuję następne świeżości. Na papierze mogę pisać w pracy bez ryzyka, że ktoś będzie mi chrząkał, że bawię się telefonem. W sumie pracuję zdalnie, ale wiecie, jak jest. Siedząc na wideokonferencji raczej głupio jest gapić się w telefon. Trochę mniej głupio jest robić mądrą minę i udawać, że notuje się istotne informacje. Oczywiście taka prawda, są to wyjątkowo istotne informacje. Dla mnie. Kolejny plus papieru i długopisu jest taki, że kiedy Paladynka przychodzi i pyta, co robię, mogę bez ogródek odpowiedzieć: pracuję. I ona to rozumie. Często siada obok, a ja daję jej karteczkę, drugi długopis i ona też pracuje. Kiedy notuję na telefonie, to mnie samej wstyd, że gapię się w ekran, a nie zajmuję dzieckiem...

    Tak swoją drogą, całkiem sporo wymyślam podczas prac domowych, kiedy ze słuchawkami na uszach nie muszę wysilać głowy nad nieskomplikowanymi, rutynowymi czynnościami. Najwięcej notatek powstaje podczas prasowania i gotowania. I obierania ziemniaków. Mniej podczas wieszania prania. Ostatnie prasowanie zaowocowało prologiem kontynuacji pierwszego cyklu. A jestem dopiero na II tomie, w połowie 23 rozdziału... żywię nadzieję, iż do premiery Diablo IV zostało jeszcze kilka grubych lat (tak z dziesięć?), bo chciałabym rozpisać wszystkie swoje pomysły. Potem nie będzie kolorowo, jak już zbierze się stara gwardia do grania...

    Ale jest dobrze. Neth czyta właśnie 9 rozdział, z czego w 6 i 7 nie było nic do poprawy. Mój mały sukces. Coraz więcej też jest na zielono. Kolejny mały sukces. No i powoli wdraża się w sceny. Patrzy na mnie dziwnie, ale od pewnego incydentu doskonale kryje się z pytaniami o moją poczytalność. No cóż. Póki co jest na etapie sugestywnej erotyki. Jeszcze kilka rozdziałów, a... a co ja będę przytaczać. Przynajmniej potwierdza, że kobiece gro czytelników będzie na TAK! W końcu jest to pełną parą fantasy z pogranicza heroic/dark. Skierowane do pań lubiących... hm, panów. Ewentualnie panów lubiących panów. I fantasy. I może tych panów lubiących panie też? Cóż za enigma. Wychodzi na to, że się wstydzę. Ale nie wstydzę się. Po prostu nie chcę zniechęcać, bo wiadomo, w jakich czasach żyjemy. W każdym razie pełnokrwisty hetero podsumował, że polityka poprowadzona bardzo dobrze, humor świetnie wpasowany i cytuję: "z kim ja mieszkam, że tu aż taka rozbieżność charakterów wychodzi". Nieco większy sukces, bo jest to dla mnie informacja, że bohaterowie są mocno zindywidualizowani. A tych zaczyna przybywać.

    O bogowie, ale się rozpisałam... wracam obczajać notatki. Skoro już znalazłam, to warto je włączyć do całości.


🎵Heroes Never Die - David Chappell🎶